„Wszystkie bariery, które stawia przede mną życie, da się pokonać” – rozmowa z Moniką „Koliberek” Matulis
Wypadek na motocyklu stał się dla Moniki początkiem nowego rozdziału życia. Po licznych operacjach i kilku miesiącach w szpitalu, opuściła go na wózku inwalidzkim. Rehabilitacja, silna wola i cierpliwość postawiła ją na nogi. Dzisiaj radzi sobie coraz lepiej, ale do pełni zdrowia jeszcze długa droga.
Rozmowa z Moniką przypomniała mi moje własne przeżycia po wypadku. Jak bardzo wtedy zmienia się perspektywa – rzeczy do tego momentu ważne, schodzą na drugi plan. Odklejeni nagle od codziennego życia, budzimy się rano w szpitalu i musimy zmierzyć z nową rzeczywistością. A ona boli, i to jak! I boleć będzie jeszcze latami, fizycznie. A jak boleć będzie psychicznie – to już zależy od nas samych. I trochę od naszego systemu opieki zdrowotnej na NFZ, bo jak się nie podłamywać tak odległymi terminami wizyt, operacji, rehabilitacji?
Ja miałam, podobnie jak Monika, jakieś takie przeświadczenie, że nie warto rozpatrywać przeszłości. Ona już była i się nie da jej zmienić. Tylko teraźniejszość i przyszłość ma realny wpływ na to, jak długo będziemy wracać do zdrowia i na ile to się w ogóle uda. Monika przeszła bardzo długą drogę, jeździła na wózku inwalidzkim – niby też dwa koła, a jakże ograniczają wolność, którą motocykl nam daje. Ale to doświadczenie zmieniło jej życie w każdym wymiarze. Kto wiele stracił, potrafi już widzieć, ile każdego dnia zyskuje.
Jak wspominasz ten dzień z motocyklem, który na długo zmienił Twoje dotychczasowe życie? Co się wtedy wydarzyło?
To była niedziela, w planie była przejażdżka nad jezioro z moim kuzynem i znajomymi. Trochę padało, ale już za miastem pogoda się poprawiła. Droga była przyjemna i praktycznie bez większego ruchu samochodów. Dojechałam do grupy i ruszyliśmy w drogę. Jechałam pierwszy raz tą trasą, a w szyku byłam przedostatnia. Nie spieszyło się nam wcale, więc nikt nie bił rekordów i nie popisywał się. Moment wypadku pamiętam już niedokładnie… Wiem, że byliśmy na zakręcie drogi i nie kojarzę żadnych niesprzyjających warunków, które przyczyniły się do wypadku. Jedyne co mogłoby mieć wpływ, to świecące na wprost słońce.
Do wypadku doszło wtedy, gdy zamiast skręcić, pojechałam prosto, na czołówkę z osobówką koloru zielonego. Pamiętam, że wpadłam na prawą stronę auta i stłukłam światło ze strony pasażera. Jak było naprawdę, uświadomiło mi dopiero zdjęcie rozbitego auta – faktycznie to przeleciałam przez kierownicę i wpadłam na przednią szybę, od której się odbiłam i upadłam na ziemię.
„Szczęściem w nieszczęściu” był fakt, że chwilę po zderzeniu jechała tamtędy para motocyklistów – lekarzy. Pan doktor zajął się mną na tyle dobrze, że widząc moje urazy, wezwał śmigłowiec ratunkowy, obawiając się, że wezwanie karetki to za mało. Szybko trafiłam do szpitala we Wrocławiu, więc szanse na przeżycie wzrosły. Pierwsza operacja zakończyła się w nocy, a z uwagi na liczne obrażenia pierwsze dni spędziłam na morfinie.
Jakie obrażenia wtedy odniosłaś?
W skrócie mówiąc było to: otwarte złamanie stopy prawej, otwarte złamanie prawej kości udowej, otwarte złamanie kości łokciowej i promieniowej prawej ręki, złamanie miednicy, stłuczenie tkanki płucnej, stłuczenie głowy, anizokoria (tzn. moje źrenice były i nadal są różnej wielkości). Kwartał roku spędziłam w szpitalu, a dokładnie to było 86 dni przebywania na oddziale chirurgii urazowo-ortopedycznej. Przez pierwsze tygodnie prawa ręka i noga były poskręcane metalowymi konstrukcjami, tak żeby kości mogły się w miarę możliwości równo zrosnąć. A do dzisiaj zostały mi dwie płytki w ręce. Nazywano mnie „motocyklistką z zakrętu”, a ze szpitala do domu wyjechałam na wózku. Miałam sprawną tylko lewą nogę i lewą rękę.
Pozytywnie oceniasz czas i jakość pomocy medycznej, którą po wypadku otrzymałaś?
Z pomocy medycznej jestem zadowolona. Całość leczenia odbywała się w dwóch wrocławskich szpitalach, w których personel był miły i pomocny. Niestety na niektóre badania czy terminy operacji musiałam czekać dość długo, ale byłam wyrozumiałym pacjentem, znając realia naszego systemu zdrowia. Największe spadki nastroju miałam w momentach, gdy planowane operacje zostawały przesuwane na kolejny dzień i jeszcze kolejny, a ja za każdym razem się głodziłam od godz. 22 dnia poprzedniego. Sytuacje takie miały miejsce głównie w tygodniach, gdy szpital pełnił dyżur i przyjmował wszystkie nagłe przypadki i osoby z wypadków.
Zobacz także: Christian Savonitti-niepełnosprawny zawodnik freestyle motocross
Jak sobie poradziłaś z tym, że poruszać się możesz już jedynie na wózku?
Wróciłam do domu i przez pierwsze tygodnie uczyłam się życia na wózku. W miejsca, gdzie niosły mnie wcześniej dwie nogi, teraz musiałam nauczyć się jeździć wózkiem. A przecież nie wszędzie dało się dojechać i nie wszystko mogłam samodzielnie wziąć i zrobić. Od tego momentu musiałam nauczyć się prosić o pomoc. Ja – osoba samodzielna, samowystarczalna, wulkan energii, pracoholik… i nagle BUM! Nieporadna, powolna i przykuta do wózka, od wewnątrz rozsadzał mnie nadmiar energii, a dobijała bezsilność i nieporadność w prostych czynnościach. W wieku 30 lat byłam zdana na moich bliskich, mama przychodziła szykować mi śniadanie, gotować obiad, czy nawet pomagać mi się wykąpać, nawet napisanie podania czy jakiegoś wniosku, nie mogło odbyć się bez pomocy bliskich.
Pierwsze tygodnie były nauką, więc z czasem było łatwiej. Nauczyłam się robić kanapki, jajecznicę, czy nawet proste ciasta. Byłam z siebie dumna i czułam się lepiej z moją samodzielnością. Korzystanie z wanny, wstawianie prania, rozwieszanie go, czy nawet nieporadne mycie podłogi – było tak przyjemne, jak pierwszy samodzielny posiłek dla małego dziecka. Niestety pięknie i jak dawniej być nie może…. Nadal nie potrafię sama obrać ziemniaka czy innych warzyw, kroić niczego, a nawet związać włosów w kucyk. Nie jest łatwo też przestawić się z prawej ręki na lewą, ale jak się chce i ćwiczy, to można osiągnąć wiele. Teraz nawet pisanie lewą ręką sprawia mi mniej kłopotów.
Pięć miesięcy w domu, bo do lekarzy jeździłam tylko kontrolnie. Spotykałam się ze znajomymi głównie u mnie w domu, ale były też comiesięczne wypady do „Kina na szpilkach”, wyjazdy do lasu, jakieś imieniny/urodziny u bliskich, tylko nie było tej wolności, co kiedyś… Żeby wyjść z domu, czy nawet do niego wrócić, ktoś musiał przy mnie być i znieść/wnieść mój wózek po schodach, bo klatka schodowa nie jest przystosowana dla inwalidów.
Podłamało Cię to psychicznie?
Na początku mnie to podłamało. Nadmiar wrażeń, wzloty i upadki – to co przeżywałam nie było łatwe. Na zewnątrz jak zwykle twarda, uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona do otoczenia, z poczuciem humoru. Jednak czasami z tej bezsilności puszczały mi nerwy i zdarzało mi się wyżywać na bliskich. A kiedy nikt nie widział, zazwyczaj gdy byłam sama w domu, to zdarzało się, że pękałam… Po policzkach płynęły mi łzy, zaczynałam delikatnie szlochać lub ryczeć – bez zapowiedzi, bez konkretnego powodu, bez jasnej przyczyny… Po prostu sobie ryczałam, przez 10 sekund, przez minutę, czy przez 15 minut. Nie jest to zależne do końca ode mnie i nie potrafię tego wytłumaczyć.
Od kiedy do poruszania się nie używam wózka, jest lepiej. Stres i niepowodzenia rozładowuję wypadem do lasu czy kawą u znajomych. Zdarzają się jeszcze momenty, kiedy łzy płyną po policzkach, ale przypominam sobie wtedy, jak wiele przeciwności dałam radę pokonać, w ciągu dwóch lat.
Ile czasu zajęło Ci leczenie i rehabilitacja, żeby zrobić pierwsze kroki?
Po roku jeżdżenia na wózku, lekarz poinformował mnie, że udo zaczyna się goić i mogę zacząć chodzić o kuli. Wróciłam do domu i zaczęłam próbować… W pierwszy dzień zrobiłam 4-5 kroków po pokoju, następnego dnia może 7, a po tygodniu doszłam do łazienki i z powrotem. Trzy tygodnie po wizycie kontrolnej przeszłam jakieś 100-150m, a następnego dnia nie mogłam już stanąć na tę nogę. Od wypadku minęły ponad 2 lata. W tym roku byłam na wycieczce w górach, weszłam na wieżę widokową na Trójgarbie ( 778m n.p.m) i poczułam, że ogranicza mnie jedynie wyobraźnia… i czasami ból stopy (śmiech).
Jaki jest obecnie Twój stan zdrowia?
Obecnie już chodzę, ale gdy robię to zbyt intensywnie, to stopa boli i kuleję, żeby nie obciążać jej nadmiernie. Nie biegam, nie skaczę, ale szybko chodzić potrafię. Buty raczej muszę mieć sztywne lub z grubą podeszwą, inne odpadają. Prawym barkiem ruszam w stopniu ograniczonym, odchylając go w przód i trochę w tył. Przy pomocy lewej ręki mogę podnieść prawą, ale nie tak wysoko, jak tą zdrową. Przy regularnych ćwiczeniach osiągam 90 -100 stopni. Od barku do łokcia czuję dotyk na skórze, od łokcia do dłoni dotyk jest mieszany – w niektórych miejscach go nie czuję, ale po nerwach przechodzi „mrowienie”. W łokciu ręki nie zginam wcale, chociaż przed pierwszą operacją niewielki zakres zgięcia był. W dłoni najmniej mam czucia w kciuku, przy innych palcach niewielkie uczucie „mrowienia” przy dotykaniu jest. Palec serdeczny i mały lekko się zginają, przy próbie zaciśnięcia pięści. To, co jest w stanie poparzyć mnie w lewą rękę, w prawej dłoni wywołuje tylko odczucie ciepła, za to odczucie zimna promieniuje w całej ręce.
Czy po takim wypadku świadczenia z NFZ są w wystarczająco w stanie przywrócić sprawność i zdrowie?
Niestety NFZ jaki jest, raczej każdy wie. Ograniczona liczba zabiegów i limity względem częstotliwości ich wykonywania. Ja miałam I grupę inwalidzką, co uprawniało mnie do częstego korzystania z rehabilitacji na NFZ. Do października br. korzystałam z niej średnio co miesiąc, pomijając okresy, kiedy jechałam na kolejną operację. Jeszcze nie wiem, jak to wygląda bez tego „przywileju”, ale pacjenci ze skierowaniem z dopiskiem „pilne”, przeważnie zapisywani byli na terminy za 6-9 miesięcy. Do tego prywatne wizyty u rehabilitanta raz w tygodniu, bo na więcej nie było by mnie stać, a i tak rodzina wspiera moje wydatki na zdrowie.
Zobacz także: Niepełnosprawni na motocyklu,a może pełnosprawni
Na kogo mogłaś liczyć w tych trudnych dla Ciebie chwilach?
Po wypadku życie zweryfikowało, kto mnie znał bezinteresownie, a kto mnie znał, bo miał interes. Na szczęście prawie wszyscy, których uważałam za przyjaciół, są nimi do tej pory. Zawsze mogłam liczyć na pomoc rodziców i przyjaciółki, która po wypadku mnie myła, obcinała paznokcie, zmieniała opatrunki, załatwiała sprzęt medyczny i wizyty u lekarzy, gdy ja nie byłam w stanie zrobić tego sama. Rodzice pomagali przy opiece synów oraz wspierali mnie finansowo. Tata wielokrotnie brał wolne w pracy, żeby jechać ze mną do lekarzy, na kontrolę itp.. Mama w tym czasie zajmowała się moimi dziećmi i domem. Poza tą trójką, są też znajomi bliżsi i dalsi, którzy zawsze oferowali pomoc, i wsparcie lub zawsze pomagali, gdy ich o coś poprosiłam.
Miałaś jakieś ubezpieczenie?
Niestety ubezpieczenia tak naprawdę nie miałam, było jakieś podstawowe w pracy, ale nie obejmowało takich sytuacji.
Patrząc na to z dystansu, czy jest coś, co mogłaś zrobić lepiej, by zabezpieczyć się przed skutkami zderzenia?
Miałam kask, obuwie i strój przystosowany do jazdy motocyklem. Nawet lekarze, którzy mnie operowali, wspominali, że bez tego byłoby jeszcze gorzej. Dobry strój uchronił mnie przed urazami, o których nie chcę nawet myśleć… Analizując tamto zdarzenie, wiem, że przydałoby mi się kilka wizyt na torze, celem poprawienia techniki pokonywania zakrętów. A i odszkodowanie z ubezpieczenia, też by się w takiej sytuacji przydało.
Na ile ten wypadek zmienił Twoje życie?
To czas, w którym zmieniło się wiele w moim życiu, w moim wyglądzie i także w mojej głowie. To TYLKO lub AŻ 2,5 roku, w których zmieniło się moje życie. Długo sama nie umiałam przyjmować pomocy i korzystać ze wsparcia innych. Już nie mam z tym takiego problemu, ale ciągle chętnie próbuje radzić sobie sama, zanim skorzystam z czyjejś pomocy.
Straciłam dużo włosów przez narkozy, operacje i złe odżywianie. Ładne ciało, to kolejna strata. Teraz połowa ciała, dokładnie prawa połowa pokryta jest bliznami i to jeszcze nie jest koniec tych chirurgicznych cięć… Tylko nie potrafię tego wyjaśnić, bo „oszpeconym” ciałem jakoś bardzo się nie przejmuję. Nie wiem, czy to jest chwilowe i spowodowane tym, że wygląd nigdy nie był dla mnie najważniejszy. Z przyjaciółką żartowałam, że jak będę chciała odwrócić uwagę od blizn, to nie ogolę nóg i pach, bo owłosienie w takich miejscach robi większe wrażenie, niż blizny (śmiech).
Inną stratą są ludzie. Po wypadku straciłam część znajomych, ale tu przynajmniej zadziałała naturalna selekcja. Jak przestałam być potrzebna, albo zaczęłam być nieprzydatna, to fałszywi przyjaciele, „pasożyty” i inni „cudowni ludzie”, sami się wycofali z mojego życia. „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” – racja! Ta strata jest akurat zaletą, ale jest też ważnym elementem, o którym warto wspomnieć.
Masz żal do losu, za to co Cię spotkało?
Na co dzień dobrze sobie radzę z tym, co mnie spotkało. Nie żałuję tego, co było. Nie da się cofnąć czasu, ale i tak nic by to nie zmieniło. Co miało się zdarzyć, to się zdarzyło. Tak po prostu musiało być…
Wszystkie bariery, które stawia przede mną życie da się pokonać – niektóre szybciej, inne wymagają czasu, ale najważniejsza jest cierpliwość, silna wola i chęć ich pokonywania, osiągania nowych celów, i bycia samodzielnym. Może nie uda się to całkowicie, ale im bardziej mogę liczyć na siebie i nie korzystać z pomocy innych, tym lepiej się czuję.
Nie pracuję, jeszcze jestem na rencie i skupiam się na poprawie zdrowia (czyli na ćwiczeniach i rehabilitacji), ale z chęcią wróciłabym do pracy. Aktualnie nie pracuję zawodowo, ale wolny czas poświęcam na pomaganiu innym, jak mogę. Chętnie dokładam się do różnych zbiórek, albo wspieram ludzi szczerą rozmową. Gdy ktoś poprosi mnie o pomoc, staram się jej udzielić. To sprawia mi przyjemność i poprawia moją samoocenę. Z radością podejmuję nowe wyzwania, wiedząc że jestem komuś potrzebna (i nie mówię tu o dzieciach, bo im potrzebna jestem bardzo), i że ta pomoc wnosi coś w życie innych.
Masz zamiar kiedyś wrócić do przygody z motocyklami?
Do motocykli nigdy się nie zraziłam. Nadal, jak słyszę jakieś „mruczenie” za oknem albo widzę niektóre modele – to robi mi się przyjemnie na sercu i duszy. Chciałbym kiedyś jeszcze wsiąść na jakiś jednoślad, ale na razie nie biorę tego w ogóle pod uwagę. Już jedną szansę wykorzystałam, a teraz skupiam się na powrocie do zdrowia i wychowaniu dzieci. Marzenie o motocyklu już spełniłam, teraz mam inne priorytety! A od pewnego czasu jeżdżę samodzielnie samochodem po mieście, głównie na zabiegi i zakupy.
Zostaw komentarz:
Najnowsze
-
Test Skoda Enyaq Coupe RS Maxx. Ile warta jest najdroższa Skoda w historii?
Kiedy debiutowała na rynku, wielu przecierało oczy w niedowierzaniu. Elektryczna Skoda wyceniona na ponad 300 tys. złotych zwiastowała poważną zmianę wiatru w ofercie czeskiego producenta. Co otrzymamy, kupując najdroższy model w historii marki? Sprawdziłyśmy to, testując model Enyaq Coupe w topowej wersji wyposażenia RS Maxx. -
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
-
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
Komentarze:
Anonymous - 5 marca 2021
Monia wiedziałem że Miałaś wypadek ale nie wiedziałem że tak poważnie. Jeśli Potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy z mojej strony to Odezwij się. Życzę Ci powrotu do zdrowia. Pozdrawiam
Anonymous - 5 marca 2021
Dasz radę, zawsze dawałaś ❣️
Anonymous - 5 marca 2021
Dużo zdrowia pozdrawiam
Anonymous - 5 marca 2021
Całym sercem jestem z tobą i życzę ci Monia spełnienia marzeń i mam nadzieję że kiedyś jeszcze cię zobaczę, przytulę i zdobędziemy razem szczyt… nie wspominając o grzybach
Anonymous - 5 marca 2021
Dzielna jesteś! Trzymam kciuki :*
Anonymous - 5 marca 2021
Dużo zdrowia pozdrawiam Aga