Trzeba uważać, bo motogymkhana uzależnia – rozmawiamy z Martą Maczan-Malarz
Motogymkhana zmieniła życie „Tuśki” całkowicie i trwale. Teraz realizuje siebie i jest szczęśliwa, a dodatkowo jest najwyżej sklasyfikowaną zawodniczką w sezonie 2017!
Motogymkhana odmieniła Twoje życie?
Motogymkhana na pewno w ogromny sposób wpłynęła na moje życie, bo stała się moją nieplanowaną pasją. A każda pasja w znaczący sposób zmienia lub odkrywa naszą świadomość i postrzeganie – jak chcemy, by nasze życie wyglądało. Pomaga też zrozumieć, kiedy tak naprawdę jesteśmy szczęśliwi, co daje nam satysfakcję w życiu, poszerza nasze horyzonty myślowe, czy pomaga nie przejmować się drobnostkami i troskami dnia codziennego, na które nie mamy wpływu. I w moim przypadku motogymkhana poprzestawiała wartości w życiu. Uważam, że życie jest zbyt krótkie, by odkładać cokolwiek na potem. Dlatego postanowiłam żyć w zgodzie ze sobą, realizować siebie, a nie spełniać oczekiwania innych. I jestem szczęśliwa!
Poprzestawiała wartości i życie też przy okazji?
Tak. Do tego stopnia, że mój kalendarz w sezonie (wiosna-jesień), urlopy, budżet, praca, czy inne zajęcia są podporządkowane pod treningi i zawody. W ostatnim sezonie mieliśmy treningi w każdą niedzielę od 9-11 rano. Co skutkowało pobudką o 7 rano i mimo, że uwielbiam spać, to z przyjemnością wstawałam o tak wczesnej porze, by móc pokręcić się przez 2 godziny wokół pachołków. W soboty rezygnowałam ze spotkań towarzyskich, żeby w niedzielę rano mieć formę na trening. Innym przykładem może być planowanie własnego ślubu w takich terminach, by nie kolidował z zawodami (śmiech). Podróż poślubna czy urlopy również były dopasowane do harmonogramu zawodów. I wcale nie czułam, że muszę z czegoś zrezygnować, wręcz przeciwnie czułam, że wyciskam życie jak cytrynę i mogą robić jeszcze więcej fajnych rzeczy!
I do tego stopnia, że znalazłaś tam miłość swojego życia?
Oj nie, to było w odwrotnej kolejności – najpierw była miłość życia, potem motogymkhana (śmiech). Mój mąż Łukasz Malarz (ksywka zawodnicza Malarz) jeździ motocyklem od lat nastoletnich i w sposób bardzo płynny, jego pasja stała się sposobem na życie. Jego historia to temat na odrębny wywiad, a nawet książkę! Urzekł mnie nie dlatego, że był motocyklistą (bo jak dla mnie mógłby jeździć na deskorolce albo zbierać znaczki), ale dlatego, że ma nietuzinkową osobowość, bardzo pozytywne usposobienie i jest dobrym człowiekiem.
Motocykle były dla nas najpierw sposobem na wspólne spędzanie wolnego czasu. Na pierwsze zawody gymkhany w Szczecinie pojechaliśmy jako kibice. Z wielką fascynacją oglądaliśmy, jak można „bawić się” motocyklem i sprawnie nad nim panować, więc nie trzeba nas było namawiać, by zacząć trenować gymkhanę – widzieliśmy w niej same korzyści. Mamy to szczęście, że oboje bardzo mocno zaangażowaliśmy się z trenowanie i starty w zawodach.
Wspólna pasja, wspólne cele i ich realizacja?
Tworzymy po prostu team. Wspieramy się (kiedy Malarz pakuje motocykle na przyczepkę, to ja robię kawę i kanapki na podróż), motywujemy do podejmowania nowych wyzwań (prawdopodobnie żadne z nas samo nie pojechałoby na Mistrzostwa Europy do Holandii, ale razem daliśmy radę), doskonale rozumiemy nasze emocje towarzyszące na zawodach (u Malarza adrenalina przed startem jest tak wysoka, że nie odzywa się do nikogo, więc ja go zostawiam w spokoju. A mnie adrenalina dopada na dzień przed startem i Malarz cierpliwie wytrzymuje ze mną w samochodzie, przez te wszystkie długie podróże z północy Polski). Cieszymy się z wzajemnych sukcesów czy równie mocno przeżywamy porażki partnera. Jesteśmy bardzo zgodni co do motocyklowej formy spędzania urlopu i planowania wydatków na realizowanie naszej pasji. Nie ma u nas sporów o to, czy zainwestować w motocykle, czy kupić wielki telewizor (ps. do dzisiaj telewizora nie mamy, bo nawet nie byłoby czasu na oglądanie). Oboje patrzymy w tym samym kierunku i mamy te same priorytety – chcemy realizować siebie i przeżyć życie szczęśliwie, a w naszym przypadku ogromną rolę w tym planie odgrywają motocykle.
Co jest takiego w tych zawodach, że chce się to robić?
Trzeba uważać, bo motogymkhana uzależnia. Uzależnia pozytywna adrenalina przed każdym startem i to, że na każdej rundzie trasa konkursowa nie jest znana i nie wiadomo, czego się spodziewać. Uzależnia spotkanie z fantastycznymi motocyklistkami z całej Polski i mimo że ze sobą rywalizujemy, to tak naprawdę kibicujemy sobie i bardzo się lubimy. Uzależnia nieprzeciętna atmosfera samych zawodów i optymizm wszystkich osób zaangażowanych w ich organizację. A po zawodach tradycyjne spotkanie zawodników na after party i integracja gymkhanerów z całego kraju. To wszystko powoduje, że z niecierpliwością czekamy na kolejne zawody! Autorzy zdjęć:
Foto Karola https://www.facebook.com/FotoKarola/
Fundacja Jednym Śladem https://www.facebook.com/fundacjajednymsladem/
Dago Mil
Ian Ashford
Kręcenie się wciąż po placu nie jest nudne?
Myślę, że faktycznie mogłabym się szybko znudzić, gdybym kręciła się wokół pachołów ruchem jednostajnym i bez celu. W motogymkhanie, którą znam, jest jednak duża dynamika. Nie znam chyba nikogo, kto uważa, że umie już kręcić się wystarczająco dobrze, bo zawsze jest tak, że można kręcić się szybciej (śmiech). Na treningach układane są trasy, polegające na ustawianiu w przeróżnej konfiguracji pachołów niebieskich, czerwonych i żółtych, wymagające od nas przejechania trasy jak najszybciej i bezbłędnie. Stawiamy sobie wyzwania, pokonujemy własne ograniczenia, które najczęściej są tylko w naszej głowie. Dążymy do tego, by pokonać trasę w jak najlepszym czasie. Każdy zawodnik stawia sobie za cel, by pokonując figurę na trasie dodać gaz jak najwcześniej, będąc jeszcze w złożeniu czy w zakręcie, a hamować jak najpóźniej w zakręcie. I nie chodzi tylko o to, żeby jechać szybko czy sprawnie pokonać figury – przejazd na trasie trzeba zaplanować tak, aby każdą figurę z pachołków, pokonać jak najefektywniej i ustawić się jak najsprawniej do kolejnej figury. To cała taktyka przejazdu. Dzięki temu poznajemy swoje limity, podnosimy umiejętności z techniki jazdy, uczymy się jeszcze więcej i końca tej nauki nie widać, bo zawsze można jeździć lepiej!
Jak wyglądał początek tej pasji?
Moje początki z motogymkhaną były bardzo nieśmiałe i trenowałam tylko po to, aby nauczyć się panować nad motocyklem, poprawić, a właściwie nauczyć się techniki jazdy motocyklowej, dzięki czemu mogłam pewniej i bezpieczniej jeździć na co dzień. To, że niewinne treningi były coraz częstsze, a moje zaangażowanie coraz większe – to niechcący spowodowało, że teraz nie wyobrażam sobie końca treningów i rezygnacji z zawodów. Moje osiągnięcia w gymkhanie i nabyte umiejętności to głównie sukces Malarza, który jest moim trenerem motocyklowym.
Pamiętasz co na początku sprawiało Ci najwięcej trudności? Co myślisz o tym teraz?
Oczywiście, że pamiętam i opowiadam to jako anegdotkę nowicjuszom na treningach gymkhany, by wiedzieli, że każdy kiedyś zaczynał i miał te same obawy, co oni. Jak kilka lat temu przyjeżdżałam na treningi, to przez pierwszą godzinę stałam i nie miałam odwagi dołączyć do trenujących. Obawiałam się, że wszyscy będą patrzyli, jak ja nie umiem jeździć. Moje obawy były zupełnie bezpodstawne, bo osoby bardziej doświadczone były niezwykle pomocne i czuły misję, żeby podpowiadać początkującym motocyklistom na czym polega motogymkhana i poszerzać zagadnienia z techniki jazdy motocyklem. Wszyscy kiedyś zaczynali trenować i nikt nie urodził się zawodnikiem…
Na jakim motocyklu zaczynałaś starty, a jaki masz teraz?
Mój pierwszy motocykl to Suzuki Freewind XF650 – motocykl turystyczny, jednocylindrowy, nazywany przeze mnie i znajomych „Fredek”. On towarzyszył mi na zawodach przez pierwsze 2 lata i na nim nauczyłam się najwięcej. Mimo, że motocykl ten nie był dynamiczny i zanim się rozpędził, to już musiałam hamować (śmiech), to jednak go uwielbiałam i dobrze go czułam. Poza zawodami Fredek towarzyszył mi na wyprawach motocyklowych po Chorwacji i Czarnogórze, czy „polatankach” w terenie. Do Fredka mamy ogromny sentyment i mamy go do dziś, choć był plan sprzedaży. Jednak po tym, jak przyjechał po niego zdecydowany kupujący – to mój mąż stwierdził, że jednak go nie sprzedaje! (śmiech)
Aby móc rywalizować w gymkhanie o podium nabyłam jednak motocykl z większym temperamentem – Hondę CBR 600 F4i. Uwielbiam ją nie mniej, niż Fredka. Honda jest dynamiczniejsza i sprawniejsza na pierwszym biegu, co znacznie ułatwia szybsze pokonywanie figur na trasie.
To jakie modele motocykli są najlepsze do startów?
Uważam, że każdy motocykl nadaje się do gymkhany. Najlepszy jest ten, którym jeździmy na co dzień. Na zawodach w Czechach byłam pod wrażeniem, jak jeden z lokalnych zawodników fantastycznie sobie radził na wielkim Harleyu, czy dziewczyna na kilkudziesięcioletniej Jawie. Najważniejsza jest klatka, czyli prosta konstrukcja z rurek zamontowana po obu stronach motocykla, która w trakcie upadku chroni wystające elementy motocykla, owiewki, silnik itp. przez porysowaniem czy zniszczeniem. A poza tym daje pewien komfort psychiczny, przez co możemy jeździć odważniej.
Modyfikacje w startach pomagają?
Aby powalczyć o dobre miejsce i móc jeszcze sprawniej pokonać trasę, wystarczy kilka niewielkich modyfikacji motocykla. W Freewindzie niczego, poza zamontowaniem klatki, nie zmieniałam. Jednak w „ef4ce” zmieniłam niską sportową kierownicę typu Clip On na wyższą (żeby ją zamontować przycinana była owiewka), zamontowałam linkę regulacji obrotów oraz oczywiście wyposażyłam motocykl w klatkę. Warto też zainwestować w dobre opony motocyklowe, zapas klocków hamulcowych i płyn hamulcowy. Jednak, aby zrobić dobry wynik trzeba przede wszystkim trenować.
Pewne zmiany w motocyklu mogą pomóc, jak np. zmiana zestawu napędowego na taki, który lepiej przyśpiesza, kosztem mniejszej prędkości maksymalnej i bardzo ważne są też hamulce. Ja akurat mam hamulce seryjne, a nowy napęd nabyłam dopiero w połowie ostatniego sezonu. Na sezon 2018 planuję jednak zmienić pompę hamulcową na bardziej skuteczną oraz ponownie zmienić napęd, ponieważ ten ostatni nie jest wystarczająco agresywny. A tak się składa, że nowy dostałam w prezencie świątecznym i wiem, że to dziwne, ale napęd bardziej mnie cieszy, niż biżuteria z kryształkami (śmiech).
Komu polecasz motogymkhane i po co właściwie to robić?
Każdemu, kto chce poprawić swoje umiejętności jazdy motocyklem, lepiej nad nim panować – co bezpośrednio przekłada się na bezpieczniejszą, codzienną jazdę motocyklem i szybsze reagowanie na nieprzewidziane sytuacje na drodze. A w szczególności polecam ją osobom, których kręci też rywalizacja. Po co to robić? Podam na swoim przykładzie. Trenuję, aby mieć większe umiejętności z techniki jazdy motocyklem, dzięki czemu czuję się bezpieczniej jadąc motocyklem, jako uczestnik ruchu drogowego. Jednak przede wszystkim trenuje gymkhanę dlatego, że sprawia mi to ogromną radość!
Jak samodzielnie przygotować się do startu w zawodach, żeby nie było wstydu?
O wstydzie na zawodach nie ma mowy, bo organizatorzy i zawodnicy bardzo mocno kibicują i doceniają każdego debiutanta. Ale, żeby mieć przyjemność ze startów w zawodach, to warto byłoby zawczasu potrenować. Do tego potrzebujemy mieć zatankowany motocykl, bezpieczne ubranie motocyklowe, odrobinę zacięcia i kawałek placu lub parkingu, na którym ustawiamy dwa pachołki. Na relatywnie niewielkiej powierzchni polecam trenowanie najpopularniejszej figury tzw. GP8. Ósemka może się kojarzyć z nauką jazdy, którą wszyscy znamy i pamiętamy, ale ta gymkhanowa ósemka jest troszeczkę inna. Rozstawiamy pachołki trochę dalej od siebie (w odległości 12 m), nie mamy linii ograniczających tor jazdy, a celem jest przejechanie jej jak najciaśniej i jak najszybciej. Jest to genialna figura, bo to ćwiczenie praktycznie wszystkiego, co jest w gymkhanie do szczęścia potrzebne, czyli: zacieśniania skrętów raz w lewo, raz w prawo, pracy z gazem, hamowania, czucia przyczepności, kontroli uślizgów, poprawy pozycji na motocyklu, czy sposobu patrzenia, a także samodzielnego podnoszenia motocykla po upadku (śmiech). Można też bardzo łatwo monitorować swoje postępy poprzez mierzenie czasu przejazdu kilku ósemek. Wszystkie elementy trenowane na GP8 wykorzystujemy potem na trasie gymkhany.
Jak wygląda organizacja zawodów w Polsce? Nie zawsze wychodzi tak, jakby się chciało?
Organizatorzy to częściowo sami zawodnicy, którzy robią to dla siebie i robią to, bo lubią. W organizację zawodów angażują się również osoby, które nie są zawodnikami, ale doceniają tą dyscyplinę. Mimo niszowego, amatorskiego poziomu tego sportu i organizacji, nie oznacza to wcale, że ten poziom jest niski – po prostu ten sport nie wymaga wielkiego budżetu czy specjalnej infrastruktury. Dzięki czemu jest dostępny dla każdego. Zawodnicy, organizatorzy i kibice tworzą jedną wielką społeczność gymkhanową, i wszyscy bierzemy w tym udział, bo zależy nam, aby poszczególne rundy się odbyły. Każda z nich przynosi jakieś niespodzianki np. na ostatniej rundzie w Katowicach przez całą noc, aż do rana, była ulewa i organizatorzy osuszali kałuże, żeby zawody mogły się odbyć. Pogoda niejednokrotnie wprowadzała nieplanowane przerwy w trakcie zawodów, czy zmuszała do przyśpieszenia przeprowadzenia przejazdów finałowych.
Czy przyszły sezon przyniesie jakieś zmiany?
Z racji, że nie jestem bezpośrednim organizatorem – to nie jestem na bieżąco z planowanymi zmianami w regulaminie czy kalendarzem zawodów. Z pewnością wszelkie informacje będą publikowane na stronie facebooka: https://www.facebook.com/GymkhanaGp/ .
video: Piotr „Kyo” Kołodziejski
Jak motogymkhana rozwija się w innych krajach i czy nasza czołówka zawodników trzyma wysoki poziom?
Kolebką gymkhany jest Japonia i to tamtejsi zawodnicy prezentują najwyższy poziom na świecie oraz są wzorem dla pozostałych gymkhanerów. W Europie prym wiodą Holendrzy. Motogymkhana jest popularna też w Czechach, Anglii, Francji, Rosji, USA. Gymkhana w Polsce rozwija się bardzo mocno i chciałabym podkreślić, że nasi zawodnicy reprezentują bardzo wysoki poziom na tle innych krajów europejskich. A najlepsi polscy zawodnicy to europejska czołówka! Miałam okazję brać udział w międzynarodowych zawodach w Holandii i w Czechach, a każdy kraj ma swoją specyfikę organizacyjną. Jednak jest też wspólny mianownik – wszyscy zawodnicy, niezależnie od kraju rodzimego, są pasjonatami motogymkhany.
Jesteś osobą lubiącą adrenalinę? Co jeszcze lubisz robić?
Gdyby zapytać moich znajomych, to zapewne odpowiedzieliby, że tak, lubię adrenalinę. Ja jednak trochę jestem i trochę… nie jestem osoba lubiącą adrenalinę (śmiech). Lubię ją wtedy, gdy mam nad nią kontrolę i gdy sprawia mi przyjemność. Nie dałabym się namówić np. na skok ze spadochronem, na bungee, czy na wspinaczkę na ośmiotysięczniki w bardzo niskich temperaturach. Uważam, że motocykle są zdecydowanie bezpieczniejsze i mam nad nimi większe panowanie. Lubię jednak przygody, aktywne życie i nowe wyzwania, bo to daje mi prawdziwe szczęście i czuję, że nie marnuję czasu. Przez cały rok dbam o kondycję sportową, co bardzo przydaje się na treningach gymkhany. Od kilku lat trenuję pole dance, a od ponad roku cross fit, którego jestem wielką entuzjastką. Treningi uzupełniam bieganiem. Gdybym miała więcej czasu, to częściej brałabym udział w biegach z przeszkodami (do tej pory byłam na dwóch). A zimą obowiązkowo narty, na których jazda, moim zdaniem, jest bardzo podobna do jazdy motocyklem. W sezonie jesienno-zimowym, praktycznie w każdy weekend bywam na koncertach rockowych lub w moim ulubionym Teatrze Polskim w Szczecinie. Jednak już przebieram nogami, aż zacznie się nowy sezon zawodniczy! (śmiech)
Czy jazda motocyklem to dla Ciebie już tylko motogymkhana? Jeździsz jeszcze turystycznie lub po torze?
Na szczęście nie tylko i nadal mam wielką przyjemność jeżdżąc motocyklem „po bułki”. W sezonie codziennie znajduję powód, by założyć kombinezon motocyklowy. Oczywiście priorytetem są treningi i zawody motogymkhany, ale z wielką przyjemnością jeżdżę też na tor w Starym Kisielinie (umiejętności z gymkhany bardzo mi pomagają w jeździe na torze). Nadal bardzo lubię wyprawy motocyklowe i nie zamierzam z nich rezygnować. Mamy kilka pomysłów na dalekie podróże, więc konsekwentnie będę dążyła do ich realizacji. Mam cichą nadzieję, że uda się znaleźć miejsce w garażu na lekkie enduro i czas na treningi w terenie!
Fanpage Tuśki i Malarza: https://www.facebook.com/PromotoGymkhanaTeam/
Najnowsze
-
Test Skoda Enyaq Coupe RS Maxx. Ile warta jest najdroższa Skoda w historii?
Kiedy debiutowała na rynku, wielu przecierało oczy w niedowierzaniu. Elektryczna Skoda wyceniona na ponad 300 tys. złotych zwiastowała poważną zmianę wiatru w ofercie czeskiego producenta. Co otrzymamy, kupując najdroższy model w historii marki? Sprawdziłyśmy to, testując model Enyaq Coupe w topowej wersji wyposażenia RS Maxx. -
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
-
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
Zostaw komentarz: