Edyta Klim

To nie tylko auto, to przyjaciel – wywiad z Angeliką Smolarek, właścicielką Fiata 126p

Miłością do Fiatów 126p zaraził Angelikę Smolarek jej chłopak. Teraz kupiła, uczy się naprawiać i może dopieszczać swojego "maluszka" o imieniu Marylka.

Razem ze swoim chłopakiem jeździcie Fiatami 126p – od jakiego czasu macie „maluszki” i skąd się wziął pomysł na takie właśnie samochody?

Swojego „maluszka” posiadam od 19 października 2014 roku. Dosyć krótko, gdyż bardzo zastanawiałam się nad tym zakupem – nie wiedziałam, czy dam radę i czy w ogóle warto? Jednak chęć jego posiadania była większa, bo chciałam się realizować tak samo, jak Radek – mój chłopak. On już od 13 roku życia jeździł „maluchami” i co jakiś czas je wymieniał, więc podejrzewam, że 3 lub 4 na pewno się u niego przewinęły, dopóki nie sprowadził swojego Henia (ja go tak nazwałam i tak już zostało). Henio ma nawet swoją stronę na fb: https://www.facebook.com/Radzio126p . Na Radka pasja łatwo przeszła z dziadka, bo on od zawsze miał smykałkę do napraw i prowadzenia samochodów. A z Radkiem jesteśmy parą od czterech lat i automatycznie ta pasja… jakoś przeszła na mnie (śmiech).

Czy historia tego podrywu też była związana z motoryzacją?

Poznaliśmy się w sumie przez „maluchy”, bo za pierwszym razem spotkałam Radka, jak jechał tym samochodem, a potem Fiaty nam towarzyszyły (zwłaszcza Henio) w dalszym życiu i poznawaniu się.

Twój Fiat także ma imię?

Mój Fiat ma na imię Marylka – takie śmieszne imię wybrałam (śmiech). Nie ma jeszcze swojej strony na FB, bo uważam, że nie jest na tyle reprezentatywna. Może kiedyś, jak będę dłużej nią jeździć…

W jakim stanie je kupiliście i co przy nich zrobiliście do tej pory?

Z tego co wiem, Radek włożył w Henia naprawdę dużo sił i pieniędzy jednocześnie. Jak przy każdym, tak „wiekowym” aucie – było wiele pracy, wiele do poprawy, do wymiany… Bez tego się nie obejdzie! Dobrze, że wiele części nadal można kupić w sklepach (śmiech) i prawie wszystko zostało wymienione na nowe. Ma go już kilka lat, a bez podstawowych wymian, Henio daleko by nie zajechał…

U mnie również nie było kolorowo, od marca do czerwca tego roku czyściliśmy (w ramach możliwości) każdą część silnika, został on przemalowany, głowica została splanowana na 2mm, wszystkie filtry zostały wymienione, rozrząd również… Chciałam mieć pewność, że jak pojedziemy na jakiś zlot, to Maryla da radę dojechać i wrócić na kołach. Opony były także zmieniane, hamulce i liczne przewody… Naprawdę, chyba nie ma takiej rzeczy, której bym w niej nie wymieniła na nową (śmiech).

Oddajecie je czasem w ręce mechanika?

Nigdy nie oddajemy ich do mechaników z tego względu, że są to samochody, które dość łatwo można naprawić, jak się wie w jaki sposób. Poza tym mamy znajomych, którzy oddają auta do mechaników, a potem są bardziej niezadowoleni po naprawie, niż przed… Oczywiście zdarzają się mechanicy, którzy zrobią wszystko jak trzeba, ale o takich naprawdę jest ciężko. Poza tym sam fakt, że robimy przy nich sami, od podstaw, sprawia, że to nie jest tylko auto, ale nasz przyjaciel! Nie jest przedmiotem, a staje się pełnoprawnym członkiem rodziny. I to jest właśnie fajne. No a ja, jako kobieta, wręcz nalegałam, by być przy wszystkich pracach przy mojej Marylce i chłonąć wiedzę od Radka.

Staracie się jak najwięcej zachować z oryginału, czy raczej dostosowujecie Fiaty do indywidualnych potrzeb?

Raczej przerabiamy je do indywidualnych potrzeb. Oczywiście nie jest to „wiejski tuning”, ale obniżenie samochodu, dołożenie innych felg (niż oryginalne), inne zderzaki, halogeny, inny kolor klapy, przyciemnione szyby. To raczej małe zmiany, jednak znajdą się i tacy, którym „gleba” (obniżenie) i wygląd inny, niż oryginał przeszkadza i nie omieszkają nam to wytknąć (śmiech). Ale zazwyczaj jest więcej pozytywnych ocen, niż hejtujących głosów. Oryginałów jest jednak sporo, a my nie chcemy się na tym wzorować – chcemy zrobić coś, co by pasowało do nas samych, naszych charakterów i temperamentów. Ach, no i oczywiście półki na głośniki, odpowiedni bass, radio – to u nas norma! Albo głośno, albo wcale (śmiech).

Sama wybierałaś swojego Fiata? Czy trudno było kupić coś w dobrym stanie?

Ja to jestem w gorącej wodzie kąpana! (śmiech) Chciałabym już, tutaj, teraz, natychmiast coś znaleźć, kupić i zacząć działać! A tu nie… Szukaliśmy naprawdę długo, a może mi się tylko tak wydaje, bo jestem niecierpliwa. Marylka nie była „tą pierwszą i jedyną”. Najpierw pojechaliśmy z naszym kolegą zobaczyć takiego, limonkowego malucha. Prawie 200 km w jedną stronę, z lawetą, zimno jak pierun, ciemno, my po pracy… Zajechaliśmy na miejsce koło 21 godziny. Podjeżdżamy, mgła, cicho, zimno na podwórku, a „maluch” stoi. Na środku, przed stodołą. Ja tylko wysiadłam i od razu chciałam wsiadać z powrotem, i wracać do Wrocławia.

Zakochałam się w nim, bo środek miał cały beżowy, ale nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam na miejscu! Fiat był z korozją, która go wręcz pożerała, ledwo dało się go odpalić (to akurat nie problem, bo przecież była laweta), ale jak Radek z kolegą położyli się pod samochodem, by sprawdzić jak wyglądają progi i podłoga – to usłyszałam same niecenzuralne słowa! Facet, który go sprzedawał to totalny laik, nie mający pojęcia o stanie samochodu, a przez telefon usłyszeliśmy, że ma tylko „trochę dziurek”. One okazały się być wielkimi dziurami, w które można było włożyć całą rękę z barkiem! No i zdjęcia nie oddawały tej całej brzydoty, jaką zobaczyliśmy na miejscu. Chcieliśmy negocjować cenę i dać max 800 zł, by odzyskać chociaż to ładne wnętrze (które o dziwo się zachowało), ale sprzedający nagle powiedział, że za 1500 zł to on sprzeda swojemu sąsiadowi. I najlepsze jest to, że właściciel nie dał sobie wmówić, że z samochodem jest coś nie tak, choć niedługo będzie można tym jeździć tylko jak Fred Flinston – nogami po asfalcie! (śmiech) Wróciłam trochę zła, zażenowana, ale nadal miałam siłę, by szukać dalej…

Drugie podejście było lepsze?

Kilka tygodni później, po codziennym siedzeniu na różnych portalach ogłoszeniowych, znalazłam moją perełkę! Niedaleko, bo w Wałbrzychu i najważniejsze – wróciliśmy nią na kołach! Sprzedawca był prawie tak samo zapalony do naprawiania starych aut jak my i od razu po sprzedaży malucha, pojechał kupić poloneza (śmiech).

Do zrobienia w Maryli była na pewno zbieżność, bo luz na kierownicy był nieziemski, no i hamulce – to było widać i czuć podczas jazdy. I tak się zaczęła moja przygoda! Wracałam z takim „bananem” na twarzy z zachwytu, że aż się cała trzęsłam (śmiech).

Czy te emocje nadal Ci towarzyszą? Masz frajdę z jazdy „maluszkiem”?

Pewnie, że tak! W ogóle każdy maluch pachnie inaczej, dlatego są tak wyjątkowe. Inaczej się jeździ, inaczej odczuwa się narastającą prędkość. To czysta adrenalina połączona z miłością i pasją. Zapewne, nie tylko ja mam takie zdanie (śmiech).

Poruszacie się nimi na co dzień, czy raczej „od święta”?

Ja swoją Marylkę już schowałam na sen zimowy w garażu, gdzie będzie co jakiś czas odpalana, ale na pewno nie wyjedzie na śnieg. Szkoda mi samochodu, a wiem, że sól i śnieg na pewno nie pomogą mi w zwalczaniu korozji, która gdzieniegdzie się już pojawiła (notabene kupiłam już nową podłogę dla niej!). Radek zazwyczaj też chowa Henia, zwłaszcza na śnieg, ale on jeździ częściej ode mnie, aż do momentu, gdy nie zobaczy płatków śniegu spadających z nieba (śmiech). Ogólnie, to na co dzień posiadamy inne samochody, którymi dojeżdżamy do pracy, więc Fiaty są jednak „od święta”.

Czy ten model wyróżnia się na drodze i zwraca uwagę? Zagadują Cię ludzie, gdy się nim gdzieś zatrzymujesz?

Jak każdy samochód starej daty, który dość żwawo porusza się na drodze – wzbudza sensację (śmiech). Są to samochody już nieprodukowane, nie można pójść do salonu i wybrać sobie model i kolor, który nam pasuje. Sami musimy wszystko ulepszać, szukać rozwiązań, by nie zaprzepaścić filaru polskiej motoryzacji. Może dlatego u wielu ludzi wzbudza on nostalgię, przywołuje wspomnienia, gdyż kiedyś tylko one poruszały się po drogach. Także owszem, maluchy przyciągają uwagę przechodniów i kierujących, starych, jak i młodych… Zdarza się, że ktoś zagada. Ale to normalne. Niektórzy z czystej ciekawości pytają, jak dalej sprawują się maluchy na drogach, a inni – by przypomnieć sobie swoje „stare, dobre czasy”. 

Jeździcie razem na jakieś zloty? Znacie wielu pasjonatów tej marki?

Pewnie, że jeździmy! Ale Radek był na większej ilości zlotów. Ja z nim byłam rok temu (jego Heniem) na beskidzkim u naszych kochanych kolegów w Węgierskiej Górce. Za to w tym roku wybraliśmy się na ogólnopolski zlot do Krakowa. No i jeszcze jakieś małe, jednodniowe zloty, ale to blisko u nas (na placu Solnym we Wrocławiu, czy w Oławie). Znamy bardzo wielu pasjonatów tej marki, wielu z nich to nasi dobrzy znajomi. No i we Wrocławiu mamy duże wsparcie – a zawsze raźniej jechać na zlot paczką, jakby coś się stało (śmiech).

Mieliście już jakieś przygody w trasie? Jak sobie wtedy poradziliście?

Staramy się tak przygotowywać samochody, by nic większego się nie zepsuło po drodze, zwłaszcza, jak jedziemy w dłuższą trasę. Ja miałam kilka małych przygód w drodze do Krakowa, ale nie były to postoje dłuższe, niż kilka minut, więc nie biorę tego pod uwagę jako usterka (śmiech). Za to w samym Krakowie musieliśmy już szukać dla mnie filtra powietrza, bo stary się rozpadł i prawie zatkał gaźnik.  

Czyli stary samochód trzeba traktować łagodniej i lepiej? Bardziej zapobiegać usterkom?

Zawsze traktujemy je łagodniej i lepiej, bo jak wcześniej mówiłam, nie jest to zwykły samochód, a nasz przyjaciel, a każdemu przyjacielowi – trzeba czasem pomóc (śmiech). Wymiany na bieżąco to w sumie podstawa i jedyna reguła, żeby zapobiegać jakimkolwiek usterkom.

Jakie macie plany na przyszłość związane z Marylką i Heniem, a może w planie kolejny nabytek?

Raczej żadnych następnych „maluchów” nie będzie, bynajmniej nie teraz, nie w tym, ani w przyszłym roku. A z resztą, to czas pokaże… Mamy kilka planów, zwłaszcza z Heniem, ale wolimy nie mówić, by nie zapeszać, ani nie zdradzać za wiele (śmiech). 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze