Natalia Walkowiak: zainteresowanie otaczającą nas techniką przerodziło się w małą miłość!
Natalia Walkowiak kocha motoryzację i szeroko pojętą mechanikę! W tym kierunku zdecydowała się też kształcić i zdobywać doświadczenia zawodowe. A obecnie dąży do certyfikacji i wpisu na listę rzeczoznawców oraz biegłych sądowych z zakresu ekspertyz wypadków drogowych. Zaciekawieni?
Przed wami Natalia Walkowiak, której niesamowita siła wewnętrzna pcha do realizacji marzeń. Bo nie są to banalne marzenia, ale takie, które wymagają bardzo dużo poświecenia.
Natalia Walkowiak
Po niełatwych studiach nadal się edukuje, by w przyszłości móc pracować jako inżynier, zajmować się zabytkami i opiniować w sprawach wypadków. A razem z partnerem ma w planie stworzyć Muzeum Służb Mundurowych. Jak sama mówi: „Czuję, że się spełniam i znalazłam zajęcia, które dają mi bardzo dużo satysfakcji!”.
Motoryzacja to jest to, co w życiu kręci Cię najbardziej? Za co ją cenisz?
Zacznę od tego, że jazda samochodem czy motocyklem daje mi poczucie niezależności i pozwala się zrelaksować, przemyśleć, przeanalizować otaczającą mnie rzeczywistość. Są to miejsca i sytuacje, które mnie wyciszają i dają ukojenie. Jak ktoś się mnie zapyta, czy lubię jeździć, to odpowiem: kocham! Wyrazem tego jest to, że posiadam prawo jazdy kategorii: A, B, C, C+E i wszystkie zdane za pierwszym razem w teorii i praktyce (to informacja dla wszystkich dziewczyn – da się i warto w to wierzyć!). Jak jechałam na egzamin C+E to w myślach powtarzałam: tylko nie parkowanie prostopadłe tyłem, tylko nie parkowanie… i chyba wybłagałam w zamian górkę (śmiech).
Motoryzacja/technika to także jedna z głównych dziedzin, którymi się zajmuję na co dzień, więc prędzej czy później stałaby się moją pasją, ale od 2011 roku poszło już łatwo i szybko. Przyznam szczerze, że ta relacja ma swoje wzloty i upadki, ale aktualnie mogę ją nazwać sposobem na życie. Lubię jeździć samochodem i to bardzo. Ilość prywatnych przejechanych kilometrów liczę rocznie w dziesiątkach tysięcy (a do tych kilometrów dochodzi praca, zloty, wyjazdy i wycieczki). Z ciekawszych wydarzeń, w których będę brać udział w tym roku to: Zlot Polskiego Fiata na Węgrzech i Retromestecko w Czechach.
Od dziecka tak było, czy może był jakiś moment przełomowy?
Nie było tak od dziecka. Swoje dzieciństwo, zwłaszcza lata szkolne wspominam nie najlepiej. W V klasie szkoły podstawowej „ktoś” zrobił mi fikcyjną, obraźliwą stronę na stronie społecznościowej, więc słyszałam na swój temat niejedną bzdurę i wyzwisko. Był to dla mnie bardzo trudny czas i musiałam zmienić szkołę.
W międzyczasie, od 2008 roku, zaczęły się moje problemy z kręgosłupem, które 3 lata później skończyły się operacją. Jest to o tyle ważne, że miałam zupełnie inne plany – chciałam iść do wojska, jednak na tamten czas przejście testów sprawnościowych nie było możliwe (chciałam się dostać na WAT lub do Dęblina). Jednak wszystkie te wydarzenia doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem teraz i to rok 2011 był przełomowy.
Wydarzenia wcześniejszych lat spowodowały, że brakowało mi pewności siebie, byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Odezwanie się w towarzystwie graniczyło z cudem i bardzo bałam się słów krytyki w moją stronę. Po powrocie z sali operacyjnej pomyślałam sobie: „Dziewczyno, dlaczego się przejmujesz, co inni o Tobie pomyślą i boisz się odezwać? Przecież właśnie wróciłaś z poważnej operacji i w ogóle się nie denerwowałaś! Czas to zmienić!”. I jak pomyślałam, tak zrobiłam.
W jakim kierunku zaprowadziła Cię ta odwaga?
Zapragnęłam znaleźć dla siebie zajęcie, które mnie gdzieś kiedyś, do czegoś, doprowadzi. Pozwoli mi coś w życiu osiągnąć, ale też w pewien sposób mnie wyróżni, bo chciałam się zajmować czymś nieoczywistym, z perspektywy mojej płci. Pewnie było to spowodowane pobudkami egoistycznymi, jednak teraz widzę, że to był akt odwagi i… głupoty z mojej strony. W moim mniemaniu sukces to dążenie do niezależności. Wtedy rozważałam dwa kierunki: budownictwo i mechanikę.
Nigdy nie obawiałam się, że sobie nie poradzę – zawsze podchodziłam do sprawy tak: „Choćby skały srały, dam radę coś zrealizować!”. W latach 2011-2013 nastawiałam się bardziej na budownictwo, jednak pokierowałam się statystyką i ilością kobiet na studiach, a skoro matematyka jest królową nauk – to jej posłuchałam. Wybór padł na mechanikę i przepadłam! Moje zainteresowanie otaczającą nas techniką przerodziło się w małą miłość. W moim przypadku było od szczegółu do ogółu. Od części składowych do całych samochodów.
Moment przełomowy w motoryzacyjnej miłości to był rok 2012, kiedy przejechałam się Mercedesem W126 z 1982 roku – pamiętam jakby to było wczoraj. Wsiadłam do środka i świat na zewnątrz jakby zwolnił, a wszystko na około wydawało się być czarno-białe. To było surrealistyczne uczucie. Powolna wycieczka po Warszawie, która na dobrą sprawę zmieniła wszystko. Później poszło już jak z płatka i tylko czekałam na to, żeby skończyć 18 lat i zrobić prawo jazdy, bo dla osoby z małej miejscowości prawo jazdy oznacza wolność i niezależność.
Motocykle pojawiły się później, dużo później. A zaczęło się od przejażdżki, jako plecak, na Hondzie CBR1100xx Blackbird. Wtedy już wiedziałam, że na tym się nie skończy. Długo nie myśląc, kupiłam sobie Hondę CBR125 i swoje pierwsze motocyklowe kroki robiłam na niej.
Czyli Twoja praca i wykształcenie są teraz z motoryzacją związane?
Tak, skończyłam studia na kierunku mechanika i budowa maszyn na Politechnice Wrocławskiej na specjalności: „Technologie i systemy wytwórcze”. Do wyboru była jeszcze specjalizacja związana z konstrukcją, jednak już na studiach wiedziałam, że konstruktorem nigdy nie zostanę, ze względu na prywatne preferencje i predyspozycje.
Wybór specjalizacji nie był przypadkowy, bo jednym z głównych moich zainteresowań jest sposób, w jaki są wykonywane otaczające nas przedmioty. Procesy produkcyjne, technologie – już dawno stały się bliskie mojemu sercu, lubię widzieć i wiedzieć jak powstaje wszystko to, co jest wokół nas. Studiowałam zaocznie, jednocześnie pracując. Rodzice sugerowali mi studia dzienne, jednak chciałam się uniezależnić i posiadać własne pieniądze, a czesne opłacali mi rodzice, za co bardzo jestem im bardzo wdzięczna!
Studia zaoczne trwały 4 lata i swoim zakresem obejmowały przedmioty ogólno-techniczne takie jak: rysunek techniczny, fizyka, matematyka (analiza, algebra, statystyka), chemia i inne. A także przedmioty już stricte związane z kierunkiem studiów – mechaniką, która wbrew pozorom niewiele ma wspólnego z tą mechaniką garażową. Akademicka mechanika odnosi się do sił i układów sił oddziaływujących na ciała, wytrzymałości materiałów, konstrukcji maszyn i po kolei wszystkich technologii wytwórczych, jak: skrawanie, obróbka plastyczna, spawalnictwo itd..
Studia zaoczne pozwalają zdobyć wiedzę, ale jednocześnie ją zweryfikować z rzeczywistością zakładową. Moi koledzy ze studiów byli w przedziale wieku 18-50 lat, co pozwalało na bieżąco weryfikować to, co mieliśmy na wykładach, a jak jest w rzeczywistości. Naczelnym żartem mojego brata było pytanie: „Natalka, co robisz w weekend?”, a szczytem bezczelności jest zapytać studenta zaocznego, jakie ma plany na weekend (śmiech). Podsumowując ten etap życia – nie było łatwo, ale było warto! Bo w przypadku studiów technicznych praktyka jest bardzo ważna.
Gdzie Cię te studia zaprowadziły zawodowo?
Jedną z moich pierwszych aktywności zawodowych, była praca na stanowisku: ślusarz. Wybór tej pracy nie był przypadkowy – chciałam od podstaw poznać wszystkie procesy. Z kilku względów. Byłam po liceum ogólnokształcącym, więc miałam dużo do nadrobienia w stosunku np. do kolegów po technikum mechanicznym. A z drugiej strony jestem kobietą i wiedziałam, że muszę mieć naprawdę dobre przygotowanie, aby później nikt sobie nie robił żartów z mojej niewiedzy czy braku doświadczenia. Było to na pierwszym roku studiów i jest to jedno z cenniejszych doświadczeń, bo tam nauczyłam się obsługiwać maszyny (tokarki, frezarki, prasy i inne) i poznałam wszystko od strony pracownika.
Do dzisiaj pamiętam, jak przez 12 godzin na prasie krawędziowej robiłam z płaskiej blachy kątowniki. Dowiedziałam się tam wielu cennych rzeczy np. że polar to nie odpowiedni ubiór do zgrzewania (tli się i pali), żeby nie podwijać spodni podczas robienia tzw „flowdrill”, bo jak rozgrzany do czerwoności wiór wpadnie do buta to nie jest przyjemnie i że spawanie w rozładowującej się przyłbicy jest lepsze niż lifting. Tych życiowych mądrości jest zdecydowanie więcej (śmiech). Chyba te doświadczenia spowodowały, że tak wysoko rozwinął się we mnie szacunek i zrozumienie do pracy innych osób, bez względu na to jaką pracę wykonują.
Następnie pracowałam jako kontroler jakości wyrobów po obróbce skrawaniem, w branży lotniczej. Tutaj wybór też nie był przypadkowy, bo metrologia, wbrew pozorom, to obszerna i bardzo trudna dziedzina, a w zakresie umiejętności czytania wymagań czy używania sprzętu pomiarowego nie chciałam odstawać od innych.
Od 6 lat pracuję już na stanowisku technologa. Od tego roku w firmie Jelcz, jako technolog montażu. Wybór firmy nie był przypadkowy – pomijając pragmatyczne względy, takie jak odległość miejsca pracy (12 km), to miało to związek z moim zamiłowaniem do pojazdów i wszystkiego co się przemieszcza, oraz z historią Jelcza. Jak zobaczyłam ogłoszenie (a szukałam pracy ze względu na zmianę miejsca zamieszkania), to nie mogłam się nie zgłosić. O 10 w piątek miałam rozmowę o pracę, a o 14 dostałam informację, że zostanę zatrudniona.
Tak na dobrą sprawę – wszystkie doświadczenia, które zdobyłam po drodze, doprowadziły mnie do miejsca, w którym jestem. Studia dają wędkę, a za pomocą tej wędki możemy złapać rybkę. Wprawdzie ogrom wiedzy, którą się tam zdobywa, nie jest praktycznie wykorzystywany przeze mnie na co dzień, jednak studia na uczelni technicznej uczą wytrwałości, samozaparcia, umiejętności poszukiwania informacji i łączenia faktów ze sobą.
Nie wszystko przychodzi łatwo, bo sama powtarzałam przedmiot „geometria wykreślna” chyba 3 razy (nie lubię rysować odręcznie, a moje pismo techniczne jest koślawe), ale inne przedmioty przychodziły mi z łatwością. Studia rozpoczęło 120 osób, w tym 3 dziewczyny, a ukończyło po 4 latach (8 semestrach) ok. 15 osób, w tym ja. Z perspektywy czasu uważam, że podjęłam słuszną decyzję, bo wyznaczyła kierunek, w którym podążam, a na dobrą sprawę swoją ścieżkę cały czas wydeptuję.
Klasykę a nowoczesne rozwiązania dzieli przepaść – w swoim zainteresowaniu motoryzacją idziesz z nurtem czy bardziej wciąga Cię historia?
W moim przypadku zdecydowanie historia. Cenię sobie nowoczesne rozwiązania, wkład w rozwój bezpieczeństwa czy postęp we wprowadzaniu autonomicznych pojazdów. Wszystko co nowe jest fajne… ale dla siebie nie kupiłabym nowego pojazdu z salonu. Moja miłość do zabytków z roku na rok rośnie. I jednak prędzej obejrzę się za mercedesem 30+ niż za nowymi modelami. Tutaj muszę wrócić do mojego zamiłowania technologią, produkcja samochodów na dobrą sprawę, przez te wszystkie lata, bardzo się zmieniła, zautomatyzowała, ale i została odchudzona. Tutaj pojawia się temat tego, czym zajmuję się od 2020 roku.
Rozpoczęłam cały proces związany z uzyskaniem certyfikacji i wpisu na listę rzeczoznawców techniki samochodowej Ministerstwa Infrastruktury. Jednym z obszarów, którym się zajmuję są zabytki. Częścią tej pracy jest poznanie historii samochodu, ale i historii firmy, która go produkowała. Mając tę świadomość, że to tym starszym samochodom zawdzięczamy cały ogrom wiedzy, który mamy teraz – moja wdzięczność i miłość do nich rośnie. Kto by pomyślał, że historia Suzuki zaczęła się od krosen i pewnego przedsiębiorczego Japończyka. I chyba to lubię w starszych pojazdach najbardziej – historię która się kryje za ich marką.
To tam masz teraz w garażu? Czym się kierujesz wybierając pojazdy dla siebie?
To będzie okropne, co napiszę, ale na swoje rzeczy czy pojazdy – nie mam czasu… Na co dzień jeżdżę KIA CEED 2.0 160KM, samochodem dość pospolitym i najprościej pisząc nieimponującym niczym szczególnym. Jednak jakby wziąć pod lupę jego historię, to był wcześniej samochodem używanym przez policję (radiowóz nieoznakowany) i już się robi ciekawiej (śmiech). Cenię sobie ten samochód za dynamikę, która mi oferuje, jednocześnie gwarantując ekonomiczną jazdę.
Z motocykli, to w tym sezonie będę jeździć Hondą CB250 (dla zaskoczenia dodam, że również w wersji policyjnej), a z kolei mój partner szykuje dla siebie Yamahę SR250, również w wersji policyjnej. Nie bez powodu się mówi z kim przystajesz taki się stajesz (śmiech). Mój partner posiada dość ciekawe i unikatowe hobby – interesuje się służbami mundurowymi (Facebook: https://www.facebook.com/pojazdysluzbmundurowych), więc zgodnie z zasadą dostosuj się albo giń – dostosowałam się. Przy czym z biegiem czasu (mam nadzieję, że tego nie przeczyta) i mi się to spodobało.
Posiadamy kilka pojazdów: Transporter T4, Alfa Romeo 159, Opel Astra, Fiat Ducato i mój najnowszy nabytek i największa duma – Fiat Seicento, który już wkrótce będzie przechodzić remont (odświeżenie), a jego wyniki będzie można zobaczyć na Facebooku. W garażu stoi też UAZ i Wołga. Do motocykli, oprócz tych opisanych wyżej, trzeba doliczyć kilka Hond. Co więcej, posiadamy: mundury, pamiątki i przedmioty codziennego użytku po Milicji. Wszystko to sprowadza się do tego, że w przyszłości (mam nadzieję, nie odległej) planujemy otworzyć Muzeum Służb Mundurowych. Bardzo bym się cieszyła, jakby te całe zbiory mogły zobaczyć inne osoby, w tym dzieci, żeby doświadczyć „jak to kiedyś było”.
Jest tylko jeden problem, w sumie to dwa, pierwszy – naprawdę nie mam już kiedy tym jeździć. Jednak nadal mam swoje osobiste, małe marzenia: chciałabym kupić dla siebie Golfa Mk1 cabrio (to akurat moja miłość, która trwa już ok. 15 lat), VW Lupo 3L (z sentymentu do modelu, ale z uszanowania dla wersji), a z motocykli Hondę CBF1000 (w wersji po policji). A drugi problem, choć żartobliwie – gdy któreś z nas mówi: „Chciałbym/abym kupić …”, to drugie odpowiada: „A gdzie to postawisz?”. Jedyne co nas ogranicza, to na dobrą sprawę: czas i miejsce. Dlatego chociaż mamy w planach zakup innych pojazdów, to na ten moment się wstrzymujemy.
Czyli swoją przyszłość i marzenia jeszcze bardziej wiążesz z motoryzacją? Nie szukasz jakiejś odskoczni?
Jak już wspomniałam – wybrałam rzeczoznawstwo, ale dodatkowo chciałabym uzyskać wpis na listę biegłych sądowych z zakresu ekspertyz wypadków drogowych. W przyszłości chciałabym się zajmować właśnie tymi sprawami, czyli nadal być inżynierem w firmie produkcyjnej (bo samo obserwowanie procesu produkcyjnego powoduje, że czuję się lepiej, po prostu czuję szczęście), zajmować się zabytkami (przygotowywaniem dokumentacji dla pojazdów zabytkowych) i opiniować w sprawach wypadków. Niestety wiem, że przyjdzie taki moment, kiedy będę musiała z czegoś zrezygnować i pewnie będzie to praca na etacie. Droga do tego jest jeszcze dość odległa, jednak w przyszłości widzę takie miejsce, gdzie pracować będę u siebie i dla siebie. To, czym aktualnie się zajmuję, opisuję (a przynajmniej staram się) na mojej stronie na Facebooku.
Zdecydowanie to są kierunki, w które zmierzam, a w październiku rozpoczynam studia na Politechnice Krakowskiej w Instytucie Ekspertyz Sądowych (w miedzy czasie uczestniczę w kursach i szkoleniach). Czuję, że się spełniam i znalazłam zajęcia, które dają mi bardzo dużo satysfakcji! Czy szukam jakiejś odskoczni? W moim przypadku to właśnie te różne zajęcia są odskocznią. Ważne w życiu jest to, żeby uświadomić sobie z czym sobie radzimy dobrze, a co nas przerasta. Pogodzenie się ze swoimi wadami jest uwalniające. Bo wtedy możemy się skupić na tym, w czym jesteśmy dobrzy, bez zamartwiania się o wady, które mamy. Ja tak zrobiłam, skupiłam się na tym co mnie interesuje, co daje mi satysfakcję i co po prostu umiem robić dobrze.
Natalia Walkowiak na Facebooku: https://www.facebook.com/Motonestor
Najnowsze
-
Test Skoda Enyaq Coupe RS Maxx. Ile warta jest najdroższa Skoda w historii?
Kiedy debiutowała na rynku, wielu przecierało oczy w niedowierzaniu. Elektryczna Skoda wyceniona na ponad 300 tys. złotych zwiastowała poważną zmianę wiatru w ofercie czeskiego producenta. Co otrzymamy, kupując najdroższy model w historii marki? Sprawdziłyśmy to, testując model Enyaq Coupe w topowej wersji wyposażenia RS Maxx. -
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
-
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
Zostaw komentarz: