My (motocykliści) się zimy nie boimy!
Jeżeli macie dylemat, czy zimować motocykl czy nadal nim jeździć – posłuchajcie opowieści i porad wrocławskich motocyklistów, dotyczących jazdy motocyklem w zimie.
Wrom na BMW GS
Jeżdżę zwykle do -5 stopni, jak nie ma zalegającego śniegu, po suchej i mokrej nawierzchni. W ubiegłym sezonie zimowym nie jeździłem jedynie przez okres 2 tygodni w styczniu, kiedy leżała warstwa śniegu. W pierwszym, moim sezonie motocyklowym w zimie jeździłem do -10 stopni, ale teraz już nie jestem taki „napalony” na jazdę i poniżej -5 stopni odpuszczam sobie, bo zdrowie ważniejsze!
Jazda po śniegu i lodzie (bez kolców) jest już mniej komfortowa i można się spodziewać zbyt wielu upadków… Ja staram się jeździć bezpiecznie, dlatego kilka razy musiałem hamować awaryjnie, ale nie skończyło się to przykrymi przygodami. Podstawową zasadą jest utrzymywanie większej odległości od poprzedzającego pojazdu, gdyż droga hamowania jest dłuższa i nagłe, niekontrolowane hamowanie może się skończyć upadkiem. Nie należy również prowadzić motocykla agresywnie, skręty powinny być bardziej „dostojne”, bez nagłych szarpnięć kierownicą.
Na zimowe jazdy ubieram ciepło w kilka warstw: bielizna termoaktywna, kurtka i spodnie z podpinkami, ciepła, polarowa kominiarka, rękawice (najlepiej zimowe lub z dodatkowymi wewnętrznymi rękawiczkami z polaru), dodatkowe ocieplacze na kolana pod spodnie, ciepłe skarpety i przydają się też grzane manetki! Ważne, żeby ubiór nie krępował ruchów – musimy mieć swobodę ruszania głową i rękoma, nie możemy być ubrani jak „laleczka Michelin”. Ubieranie się długo trwa, ale dojazd do pracy na motocyklu skraca mi się o ok. pół godziny dlatego i tak warto.
O motocykl trzeba dbać, jak zwykle – mieć opony z bieżnikiem, sprawdzić akumulator i płyn chłodzący, nasmarować dobrze łańcuch i wybrać olej z tolerancją niskich temperatur.
Najbardziej mam w pamięci trasę do Harrachova w marcu, która miała być wiosenną, a okazała się zimową! Obyło się bez upadków, a śnieg powodował przypływ adrenaliny i chęć zabaw na śniegu (śmiech).
Każdy przejechany kilometr w trudnych warunkach – to nowe doświadczenie, sytuacje „podbramkowe” pozwalają zdobyć doświadczenie na przyszłość, dlatego uważam, że warto spróbować jazdy zimowej, bo potrafi uzmysłowić motocykliście jakie ma umiejętności i nauczyć nowego. Warto też doświadczyć uczucia, gdy pomimo aury nie jest zimno w czasie jazdy i jest „banan” na buzi! Lubię to! (śmiech) No i to zawsze nowe doświadczenie, czyli czysty zysk!
Youtuber MaximilianScott na Suzuki V-Strom
Jak dotąd miałem okazję jeździć do -6 stopni. Taka temperatura zdarzyła mi się raz i muszę przyznać, że była znacznie mocniej odczuwalna, niż nie tak odległe -3 stopnie, które towarzyszyło mi częściej. Przy takich temperaturach najszybciej marzną dłonie i….głowa. Pierwsze jest dość oczywiste – palce mają zbyt słabe ukrwienie w stosunku do powierzchni, jaką ucieka ciepło. Głowa nie ma, aż takiego problemu jak dłonie, ale mimo wszystko – kask, choć trzyma ciepło dużo lepiej od czapki zimowej, nie ma jakichś fenomenalnych właściwości izolacyjnych. Z tego względu jazdę zimą ograniczam w większości przypadków do jazdy po mieście, gdzie zawsze jest blisko do domu, pracy, ciepłego centrum handlowego czy stacji benzynowej z kubkiem gorącej kawy. Jednak i wyjazdy na dłuższą trasę się zdarzają, a przy temperaturach ujemnych polecam jednak, dobrze je przemyśleć zawczasu.
Miałem dwie szczególnie pamiętne przygody podczas jazdy w zimie. Jedną umieściłem na swoim kanale na YouTube, dla pamięci i ku przestrodze. Był to przejazd przez miasto, trasa doskonale mi znana, teoretycznie nic, co mogłoby mnie zaskoczyć, a jednak… Za dnia słońce stopiło delikatną pokrywę śniegu, jednak wieczorem, kiedy poszedłem odebrać motocykl od mechanika, temperatura spadła do ujemnej i wszystkie mokre drogi zamarzły, do tego zaczęła padać nowa porcja śniegu. Całą trasę jechałem powoli, zakręty pokonując niemal pionowo, manetkę odkręcałem, a sprzęgło puszczałem bardzo delikatnie, tak samo hamowałem, oczywiście z wyprzedzeniem. Blisko domu nie przewidziałem, że auto przede mną może zahamować wcześniej. Przez to awaryjnie zacisnąłem przedni hamulec mocniej, co spowodowało natychmiastowy uślizg koła. Tylko przez doświadczenie, szybką reakcję i użycie sporej siły na kierownicę 230-kilogramowej maszyny udało mi się wyprowadzić ją bez zaliczenia upadku. Nie obyło się bez bólu, ponieważ w momencie ratowania sytuacji, mocno uderzyłem obydwoma kolanami o ramę tańczącego na boki motocykla. Skutki czułem jeszcze przez ponad tydzień:
Druga sytuacja była bardziej zabawna i przypomniała mi, że należy planować trasę zimową biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne na całej jej długości. To był w zasadzie początek wiosny, we Wrocławiu po raz pierwszy pojawiło się na termometrach +10 stopni, niebo było bezchmurne, słońce pięknie dogrzewało, więc nie ubierałem się we wszystkie dostępne warstwy. Wybrałem się na samotną przejażdżkę w Góry Sowie. Rozluźniony, w dobrym nastroju, w jednym momencie pojechałem inaczej, niż zwykle podjechałem do stóp gór na nieznaną mi drogę. Zaczynam podjeżdżać, pierwsze zakręty i nagle zrobiło się bardzo zimno, normalnie w przeciągu kilku sekund. Kolejny zakręt i na poboczach ukazał mi się śnieg, ale twardo jechałem dalej, mimo, że było coraz zimniej. Dopiero gdy dojechałem na szczyt, dosłownie wryło mnie, jak zobaczyłem… narciarzy! A oni byli chyba równie zaskoczeni widokiem motocyklisty (śmiech). Wypiłem w schronisku gorącą herbatę, rozgrzałem się i ruszyłem dalej, tym razem z górki. Niestety, jak się okazało, tylko droga, którą przyjechałem była odśnieżana, więc musiałem na nią wrócić.
Jednak najtrudniejsza trasa jaką pamiętam, miała miejsce ostatniej jesieni, gdy jechałem z Wrocławia do Zielonej Góry (niecałe 160 km i ponad 2 godziny jazdy). Niby nic takiego, ale kiedy wyjeżdżałem, we Wrocławiu było koło 8 stopni, w trasie koło 5, a na miejscu 3. Szybko zrobiło się ciemno, ruch był duży (jak zawsze na tej trasie), a do tego w powietrzu była niesamowita wilgoć, dająca tak przenikliwe zimno, że w trakcie jazdy krzyczałem głośno w kasku, byle się tym krzykiem rozgrzać! Dodatkowym problemem był parujący wizjer (mimo pokrywy antifog) i ta ciągła niepewność, czy temperatura nie spadnie poniżej zera, przy czym na jezdni będzie ślizgawka. Takich przeżyć nikomu nie życzę…
Przygotowując się do zimowego wyjazdu, po pierwsze wpinam wszystkie, posiadane podpinki do ubrań motocyklowych – przeciwdeszczowe (dobrze zatrzymują wiatr) i ocieplające, w których wrażenia są podobne, jak w grubych spodniach narciarskich. Obowiązkowo najbliżej ciała musi być bielizna termoaktywna z długimi rękawami i nogawkami, która jest zaprojektowana by utrzymać odpowiednią temperaturę danych grup mięśni, jednocześnie odprowadzając wilgoć od ciała, a to ostatnie jest kluczowe w zimne dni. Odradzam koszulki i bluzki do biegania dające uczucie chłodu, nie należy się też przegrzewać, zatem gęsto tkane swetry też raczej odradzam.
Jeżdżę w wodoodpornych butach turystycznych, które nadają się do tego celu świetnie, a w tym roku postawiłem na buty z membraną goretex. Sam jestem ciekaw jak dadzą sobie radę zimą, gdyż niezaimpregnowane są bardziej przemakalne, od serii weterproof tego samego modelu, co miałem już okazję sprawdzić. Trzeba też pamiętać, że stopa w dwóch parach skarpet jest w bucie na tyle usztywniona, że zamiast zmieniać biegi ruchem palców lub kostki, być może będziemy musieli całą nogą.
Dłonie – myślę, że są dużo ważniejsze od stóp, nimi oddajemy gaz i sprzęgło, włączamy światła, kierunkowskazy, używamy klaksonu. Skostniałe ręce to ostatnie, czego nam trzeba w trakcie jazdy. Rękawice uniwersalne przestają spełniać swoją rolę poniżej +10’C. Na szczęście w rękawicach można przebierać, ja w zeszłym roku postawiłem na kombinację skórzano-tekstylnych rękawic uniwersalnych, w które wsadziłem zwykłe wełniane rękawiczki. Te drugie dawały poprawę, ale tylko do czasu, gdy wnętrze dłoni się pociło, a wełniane włókna przenosiły wilgoć na zewnątrz. Z resztą to połączenie nie wytrzymało długo, bo przez dodatkową warstwę wewnątrz, szwy rękawic motocyklowych nie wytrzymały. Przez to w połowie zimy kupiłem nowe, ponownie uniwersalne, ale tym razem całe skórzane, z goretexem. Przez brak wełnianych rękawiczek w środku, odczuwałem, że w dłonie jest nieco chłodniej, ale nie było przeszywającego „mrozu” po 15 minutach jazdy – tu właśnie tkwi magia membrany, która odprowadza wilgoć. Mimo wszystko obecnie rozważam zakup modelu zimowego na nadchodzące miesiące. Oczywiście dłonie możemy też chronić przed zimnem montując na kierownicy osłony zewnętrzne – handbary oraz podgrzewane manetki. Te pierwsze posiadam przy swoim obecnym motocyklu. Co do grzanych manetek – są zwolennicy i przeciwnicy. Cóż… na wycieczce około 200-kilometrowej, gdzie ja miałem handbary, a kolega grzane manetki, jego opcja zdecydowanie wygrywała. Ja musiałem się dogrzewać wsadzając w trakcie jazdy dłonie w okolice gorącego silnika, on – nie.
W żadnym wypadku nie polecam zakładania szalika. Założyłem raz i nigdy więcej – doznania, jak w kołnierzu ortopedycznym, praktycznie zero możliwości ruchu głową, a próba obrotu w dostępnej płaszczyźnie ruchu pozwalała oglądać niebo, zamiast sąsiedniego pasa ruchu (śmiech). Polecam kominiarkę z materiałów odprowadzających wilgoć, a na nią dopiero grubszą warstwę ochronną. Ja zakładam kołnierz polarowy, z doszytą przedłużką z materiału oddychającego.
Motocykl musi mieć zdrowy akumulator i świece – inaczej po kilku godzinach stania na dworze (zakładam dojazd do pracy i brak parkingu podziemnego) możemy zapomnieć o jego odpaleniu. W zimowych temperaturach okazuje się, że prawdą jest teza o żywotności akumulatora na 2 lata. Oczywiście zdecydowanie przewagę mają pojazdy na wtrysku, przy których odpalaniu nie trzeba się męczyć z ustawianiem dźwigni ssania, jak to ma miejsce przy gaźnikowcach.
Jeżeli nie marzymy o doznaniach rodem z Tokio Drift, zdecydowanie polecam opony typu kostka lub inne z dość szerokimi rowkami bieżnika. Jeżeli zaś chodzi o paliwo, to mój motocykl zdecydowanie równiej oddaje moc, gdy jest zalany Pb 98, a przy wlaniu Pb 95 jest bardziej narowisty w dolnych partiach (z resztą jak na V2 przystało). Z tego względu zimą tankuję Pb 98, zmniejszając ryzyko przypadkowego uślizgu. Polecam też uzbroić motocykl w gmole lub crashpady i…oby przydawały się jak najrzadziej.
Podsumowując – warto jeździć zimą dla doświadczeń, dla samej hecy, dla tej wewnętrznej radochy, kiedy się mija przechodniów, kierowców i narciarzy z dużymi oczami na widok motocyklisty w zimie (śmiech). Warto też, by zimą nie „zwariować” po odstawieniu „narkotyku”, jakim jest motocykl. Polecam taką naukę jazdy w kontrolowanych, acz trudnych warunkach. W tym roku, dopóki śnieg mnie nie powstrzyma, też będę jeździł!
Krzysiek „uosiu” na Hondzie Transalp
Zimą motocyklem poruszam się głównie po mieście, dojeżdżając do pracy. Rzadko się zapuszczam poza powiat, może raz na dwa tygodnie. Ostatnio przestawiałem się na auto w okolicach -5 stopni. Patrzenie jak inni skrobią szyby, a ja po prostu jadę sprawiało mi pewien rodzaj przyjemności (śmiech).
Jadąc na miasto wrzucam na siebie gruby sweter, podpinkę i membranę pod kurtkę oraz nakolanniki na spodnie narciarskie i jeansy. W trasę staram się ubierać możliwie warstwowo, plus półtora warstwy ekstra w kufrze.
Z zimnych wypadów wspominam szczególnie chwile, jak ze znajomymi wybraliśmy się do Perły Zachodu koło Jeleniej Góry. Były wtedy okolice zera stopni (niewielkie ilości na plusie). Byłem ubrany w: odzież termo, T-shirta, polarowy zestaw narciarski, jeansy, sweter i komplet ociepleń do kurtki, plus spodnie narciarskie. A dojechałem do Kamiennej Góry pod Wałbrzychem i zaczęło mi być zdecydowanie zbyt zimno! Wtedy przydał się jeszcze jeden zestaw polarowy z kufra. Ubrałem się na stacji, wzmocniłem gorącą czekoladą i to wystarczyło do końca dnia (czyli do Jeleniej Góry i powrót do domu), choć złapały mnie po drodze dwa kryzysy. Dostałem tam w kość i po powrocie przespałem dobrych parę godzin pod ciepłą kołdrą, bo nie miałem energii na nic innego. Jednak w tym roku również nie zamierzam odpuścić i chcę się trochę pokręcić po górach.
Oczywiście nie można zapominać o tym, że motocykl wtedy też ma trudniej – zdarzało mi się jechać przez miasto na delikatnie otwartym ssaniu, gdyż silnik był permanentnie wychłodzony (uroki jednej z dwóch chłodnic fabrycznie podłączonej jako mały obieg chłodzenia przed termostatem), no i opony także nie kleją, tak jak powinny. Staram się wtedy unikać głębszych złożeń, zakręty biorę kwadratowo, trochę wolniej niż auta, a 60km/h przekraczam tylko na długich prostych.
Jeśli ktoś czuje się na tyle wariatem, żeby jeździć w każdych warunkach – to moim polecaniem nie będzie się przejmował (śmiech). Jestem z gatunku ludzi, którzy cenią sobie wymagające drogi i warunki, a przyjemności z jazdy zimą, jako takiej – to nie odczujesz, bo jest Ci zimno i ręce drętwieją. Spodoba Ci się rześkość powietrza i poczucie dobrze zrobionej roboty, gdy dojedziesz i wrócisz. W końcu przygoda jest tam, gdzie nie jest łatwo i masz o czym potem opowiadać! (śmiech)
Najnowsze
-
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
Autodromo Nazionale di Monza docenia zazwyczaj tych kierowców, którzy nie boją się wysokich prędkości, podejmują próby wyprzedzania w nielicznych zakrętach i wykorzystują błędy popełnione przez rywali. To właśnie oni, najlepsi z najlepszych, mają szanse stanąć na podium na włoskiej ziemi. Gosia Rdest w ostatnim wyścigu sezonu dowiodła, że należy do tego grona, zajmując trzecią pozycję w klasie Challenger. -
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
-
8 typowych błędów, jakie polscy kierowcy popełniają na rondach
Zostaw komentarz: