Monika Koch – polska stunterka motocyklowa. Wywiad
Jedna z najlepszych stunterek w Polsce. Młodziutka, ambitna, prawdziwa. Nie gwiazdorzy, ma w sobie mnóstwo pokory, ale też determinację, aby być coraz lepszą.
Poznałyśmy się z Moniką podczas I edycji Samochodowego Pucharu Kobiet Motocaina.pl na warszawskim lotnisku Bemowo, gdy przyjechała zrobić dla nas show – pokaz stuntu motocyklowego. Zawodniczki i kibice byli zachwyceni, media relacjonowały to widowisko jako unikatowe, bo rzeczywiście, wówczas stunterek było aż… dwie. Wiedziałam już wtedy, że ta dziewczyna ma ogromną szansę na sukces i życzyłam jej, aby wkrótce pojawiała się na wszystkich ważnych imprezach motocyklowych w kraju, mogła żyć ze stuntu i cieszyć się swoją pasją. Jednak zarówno specyficzne, rodzime środowisko, jak i brak zainteresowania sponsorów i chęć rozwoju zdecydowały, że nasz kontakt urwał się na jakiś czas. Monika wyjechała.
Wyjechałaś do Stanów, żeby trenować stunt. Co takiego wydarzyło się w Twoim życiu, że podjęłaś taką decyzję?
W Stanach miałam okazję być zimą 2009 i na przełomie 2010 i 2011 roku. Nic specjalnego się nie wydarzyło – po prostu kolega zapytał mnie, czy jadę, ja na to, że tak, więc w ciągu czterech dni spakowaliśmy się i pojechaliśmy. Pod koniec września 2011 roku natomiast wyjechałam do Anglii, w poszukiwaniu lepszej pogody i innych możliwości niż te dostępne w Polsce.
Większość motocyklistek ogranicza się do bezpiecznej jazdy jednośladem. Tobie to nie wystarczyło?
Oj, nie wystarczyło! Wystarczyła jedna przejażdżka na kole, żebym nie mogła już o tym zapomnieć.
fot. archiwum Moniki Koch
|
Jak zaczęła się Twoja przygoda z motocyklami – ktoś Cię namówił do spróbowania jazdy jednośladem, czy po prostu kiełkowało to w Tobie od dawna?
To był bodajże przełom 2006 i 2007 roku – dokładnie już nie pamiętam. Koledzy zabrali mnie na jazdę terenową crossami i tak się wszystko zaczęło. Potem dorobiłam się swojego motocykla, na którym zresztą miałam niefartowny wypadek. Pod koniec 2009 roku zaczęłam próbować swoich sił na seryjnym motocyklu – Hondzie CB500, a w 2010 już jeździłam na prawdziwej, stuntowej, gotowej do tego rodzaju jazdy Hondzie CBR F4i.
Jesteś młoda, potencjalna kariera stunterska przed Tobą. Jak ją sobie wyobrażasz? Do czego dążysz?
To trudne pytanie. Nie nastawiam się na utrzymywanie się ze stuntridingu. Owszem, robię pokazy, jeśli zostanę na nie zaproszona, zawsze biorę udział w zawodach, ale to tylko dlatego, że po prostu uwielbiam stunt i ludzi wokół niego skupionych, zawsze miłych, przyjaznych i pomocnych. Do czego dążę? Chcę być jak najlepszym riderem. Nie mam żadnego ciśnienia ze strony sponsorów, zawodników czy kogokolwiek innego, po prostu robię to, co lubię i czekam, aż coś zacznie z tego wychodzić.
Czy były takie ewolucje, które sprawiły Ci dużo problemów, do tego stopnia, że miałaś ochotę przestać próbować i odpuścić?
Najtrudniej było z cyrklami. Drifty poszły w miarę gładko – zresztą szczerze je uwielbiam. W przypadku cyrkli natomiast jest pewien haczyk. Zaczniesz skręcać, uda się raz dwa i myślisz sobie – ha, super, za dwa tygodnie będzie po wszystkim! Tak właśnie myślałam, robiąc pierwsze podejścia pod koniec 2011 roku. Oczywiście się myliłam… w kwietniu zaczęłam mocniej męczyć ten trick, w sierpniu było już całkiem nieźle. I wtedy pojawił się problem – mój motocykl nie był w stanie za mną nadążyć i zaczął mnie stopować. Jak z nieba spadł mi wówczas Kawasaki 636, którym jeżdżę do dziś. Zmieniwszy motocykl, musiałam się uczyć tricków od nowa, ponieważ i punkt balansu jest inny, i motor bardziej wrażliwy… Niemniej pod koniec 2012 roku zaczęło w końcu wychodzić. Obecnie jestem w stanie zrobić dwa-cztery cyrkle – zależy jak wyjdzie (śmiech).
fot. archiwum Moniki Koch
|
Co sprawia Ci największą przyjemność, kiedy masz pokaz? Aprobata tłumu? Poprawne wykonanie wszystkich zamierzonych przez Ciebie ewolucji? A może masz duszę artysty, który po prostu chętnie występuje przed publicznością?
Lubię, kiedy ludziom pokaz się podoba, kiedy krzyczą, wiwatują, jest dużo dymu i szumu. Sama się wtedy nakręcam, chociaż zawsze czuję stres, że coś się nie uda.
Jak długo trzeba trenować, aby dojść do takiej wprawy i posiąść takie umiejętności, jakie Ty prezentujesz obecnie? Kiedy dokładnie zaczęłaś uprawiać stunt, ile miałaś wtedy lat?
Profesjonalnie zaczęłam w 2010 roku (jakieś podbijane i wolne gumy w 2009) z pewnymi przerwami. Naprawdę poszłam do przodu od chwili, gdy zamieszkałam w Anglii (koniec 2011), chociaż wcześniej w Polsce też dużo trenowałam. Tu, gdzie teraz jestem, sezon się nie kończy, więc trenuję cały rok.
Natomiast co do czasu potrzebnego na naukę tricków – trudno powiedzieć, to bardzo indywidualna sprawa. Jedni uczą się szybko, inni troszkę wolniej. Wpływa na to wiele czynników – determinacja, motywacja, strach, dyspozycyjność czasu i funduszy.
Zwykle kobiety są zachęcane do spróbowania swoich sił np. na torze czy w terenie. Sama chciałaś postawić motocykl na koło, czy to Twoje towarzystwo uznało, że świetnie się do tego nadajesz?
Oczywiście, że sama! I jak szybko stawiałam, tak szybko lądowałam w rowach (śmiech). Myślałam czasami, żeby się poddać, ale jednak wytrwale trenowałam. I udało się.
fot. archiwum Moniki Koch
|
Jakie były pierwsze akrobacje, które Ci się udawały?
Najpierw nauczyłam się jazdy na hamulcu nożnym, jako że nie miałam tzw. handbreaka, na stojąco i na siedząco. One hander – z jedną ręką w powietrzu. Potem zaś różnego rodzaju palenia gumy.
Kiedy dokładnie uznałaś, że to właśnie stunt będzie Twoim pomysłem na jazdę motocyklem? Czy ta decyzja – jak możesz ocenić teraz z perspektywy czasu – była słuszna?
Chciałam spróbować swoich sił w czymś innym niż motocykl crossowy, którym jeździłam wcześniej. Myślę, że to była słuszna decyzja, chociaż sentyment do crossów mi pozostał.
Jest w kraju firma, która od początku w Ciebie wierzyła i Cię wspiera – to polski producent spodni motocyklowych Mottowear. Jak sobie radzisz z pozyskiwaniem nowych sponsorów? Z rozmów z zawodniczkami różnych dyscyplin sportu motorowego wiemy, że kobietom nie jest łatwo pod tym względem…
Tak, firma MottoWear od zawsze mi pomagała. Zawsze otrzymuję parę kompletów drogich spodni, w których trenuję i jeżdżę na co dzień, a także robię pokazy. Poza tym T-shirty, czapki, rękawice… Co do innych sponsorów, niestety lista jest pusta (śmiech). Pracuję pięć dni w tygodniu i jakoś daję radę utrzymać siebie i motocykle. Moja druga połówka zajmuje się tym samym co ja, więc razem jest nam łatwiej. Czasami ludzie myślą, że „babie łatwiej”. To nieprawda. Z doświadczenia wiem, że przedstawicielkom płci żeńskiej trudniej jest pozyskać sponsorów, szczególnie w Polsce. Amerykańska scena stuntu dobrze sobie z tym radzi, tam wiele dziewczyn jest sponsorowanych nawet przez kilka firm. Niestety w Polsce za sponsorów często mamy tylko najbliższą rodzinę i siebie samych…
fot. archiwum Moniki Koch
|
Wyjazd do Stanów miał Ci pomóc w pozyskaniu sponsorów?
Nie, moje wyjazdy do Stanów to były wakacje i odwiedziny u znajomych.
Jak planujesz swój sezon – czy i kiedy, przy okazji jakich wydarzeń w 2013 roku, będzie Cię można zobaczyć?
W sobotę 16 marca będę robić pokazy na targach motocyklowych we Wrocławiu. Następnie chcę wziąć udział w stuntowych zawodach damskiej kategorii w Krotoszynie 28 czerwca, czekam jednak ciągle na potwierdzenie od organizatora. Będę również jeździć na Stunt Grand Prix w Bydgoszczy – i to tyle, jeżeli chodzi o Polskę. Będę jednak również uczestniczyć w zawodach angielskich i irlandzkich.
Jakim motocyklem wykonujesz swoje pokazy? Czy zamierzasz go niebawem zmienić, czy to jest ten, który pozwala Ci się jeszcze rozwijać?
Obecnie jeżdżę Kawasaki 636, i jest to motocykl, który pozwala mi się rozwijać. Mam też starą Hondę CBR F4i, której używałam wcześniej do stuntu, jednak planuję ją niebawem odbudować i używać na drodze. Jest też malutka Honda CRF 50, tzw. fiddy. Maluch, który się nie psuje i służy do zabawy – również na jednym kole.
Jaki jest Twój wymarzony motocykl do uprawiania stuntu?
Myślę, że już taki posiadam. Bardzo lubię Kawasaki – został przygotowany przez mojego chłopaka i jego znajomego, który zajmuje się tym na co dzień.
Jeździsz motocyklem na co dzień? Jakim? Wolisz jazdę po mieście czy dłuższe dystanse? Gdzie wypuściłaś się motocyklem najdalej?
Zazwyczaj jeżdżę, teraz jednak czekam na fundusze, żeby móc odbudować swoją starą F4i. Co do dystansu… najdłuższy, jaki pokonałam, to spod Łodzi do Zielonej Góry. I chyba się do tego nie nadaję (śmiech).
Lubisz jeździć samochodem? Masz jakiś wymarzony?
Owszem, lubię! Marzy mi się Fiat 125 przebudowany na pick up trucka. Mamy już plany, teraz tylko trzeba znaleźć dobry i niezbyt zardzewiały model. Marzenia są po to, żeby je spełniać!
Jakie masz pasje, hobby, zainteresowania, oczywiście nie licząc tych motocyklowych? Czy starcza Ci czasu na „zwykłe życie”, także to prywatne?
Czasu mi wystarcza dosłownie na styk – chociaż trochę odsypiam w pracy, kiedy szef akurat nie widzi (śmiech). Na co dzień zajmuję się tatuowaniem, pracuję w profesjonalnym studiu. Wykonuję też projekty koszulek i loga oraz różnego rodzaju rysunki na zlecenie. Poza tym bardzo lubię gotować – 1,5 godziny dziennie w kuchni to taka moja osobista tradycja.
fot. archiwum Moniki Koch |
Jak planujesz swoją przyszłość pod kątem nauki, rozwoju zawodowego?
Skończyłam studium architektury wnętrz na wydziale budownictwa, mam dyplom, ale nie poszłam w tym kierunku. Zdecydowałam się na douczanie i rozwijanie moich umiejętności w zakresie tatuażu i tego się trzymam.
Co byś doradziła motocyklistkom, którym bardzo imponuje jazda „na kole”, zawsze chciały to zrobić – od czego mają zacząć?
Polecam zacząć od małego motocykla, założyć tyle ochraniaczy, ile się tylko da, wytrwale trenować i przede wszystkim nie poddawać się po pierwszych porażkach – każdy z nas kiedyś zaczynał.
Obecnie w Polsce jest niewiele kobiet – stunterek – jak myślisz, czym to jest spowodowane?
Myślę, że główną przyczyną jest strach. Wiele kobiet boi się upadku, urazów. Z tego co wiem, obecnie w Polsce stuntuje ok. 6 dziewczyn.
Chciałabyś, żeby więcej dziewczyn zainteresowało się tą ewidentnie zdominowaną przez mężczyzn dyscypliną?
Byłoby fajnie, gdy więcej kobietek zaczęło jeździć! Szkoda, że damskie kategorie sportów tak często są zdominowane przez zawiść i zazdrość. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości będziemy miały swoją własną damską armię stuntriderek!
Polecamy profil Moniki na FB https://www.facebook.com/MonikaKochStuntrider
Najnowsze
-
Test Skoda Enyaq Coupe RS Maxx. Ile warta jest najdroższa Skoda w historii?
Kiedy debiutowała na rynku, wielu przecierało oczy w niedowierzaniu. Elektryczna Skoda wyceniona na ponad 300 tys. złotych zwiastowała poważną zmianę wiatru w ofercie czeskiego producenta. Co otrzymamy, kupując najdroższy model w historii marki? Sprawdziłyśmy to, testując model Enyaq Coupe w topowej wersji wyposażenia RS Maxx. -
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
-
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
Zostaw komentarz: