Mit elekromobilności w Polsce, czyli kto tak naprawdę kupuje auta elektryczne
Wokół samochodów elektrycznych narosło wiele mitów, jak lubią podkreślać propagatorzy elekromobilności. Co prawda większość z nich to fakty, tyle tylko że niedotyczące większości najnowszych modeli elektryków (jak niewielki zasięg na jednym ładowaniu). Niektóre mity z kolei wcale mitami nie są - na przykład wysokie koszty ładowania aut (zależą one od tego, gdzie możemy auto naładować, więc mówienie, że wysokie koszty to mit, jest manipulacją). Co gorsza, zwolennicy elekromobilności zaczęli tworzyć własne mity.
Najbardziej rozpowszechnionym mitem, stworzonym i mocno propagowanym przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych, jest mit liczby samochodów elektrycznych w Polsce. Według uruchomionego przez stowarzyszenie „Licznika elektromobilności” w naszym kraju jest obecnie 18 875 aut elektrycznych, co nie jest prawdą. PSPA dolicza po prostu samochody hybrydowe plug-in do liczby elektryków. To jakby powiedzieć, że wszystkie auta mają klimatyzację, a poniżej dopisać mniejszymi literami, że z tego połowa ma klimatyzację, a połowa zwykły nawiew. Samochodów elektrycznych jest w Polsce 10 041, a to już wyraźnie mniejsza liczba.
W Polsce zarejestrowano prawie 10 tys. aut elektrycznych. Nie w 2020 roku. Wszystkich w sumie
Innym sposobem na stworzenie atmosfery „elektromobilność triumfuje”, jest operowanie procentami. Według Instytutu Samar w 2020 roku sprzedano o 147 proc. więcej elektryków, niż w 2019 roku. Imponujące dane, prawda? Wygląda to o wiele gorzej, kiedy spojrzymy na konkretne liczby. W 2019 roku sprzedano 1491 nowych samochodów elektrycznych w Polsce, a w minionym roku było ich 3685. Różnica wyraźna, ale to nadal niewiele, biorąc pod uwagę że sprzedaż wszystkich nowych aut w 2020 roku wyniosła w naszym kraju 428 377 sztuk.
„No dobrze” – odpowie ktoś – „może to dalej ułamek rynku, ale trend jest bardzo wyraźny i Polacy z coraz większym entuzjazmem kupują elektryki”. To nas właśnie zastanowiło – Polacy kupują? A może kupują głównie firmy oraz instytucje, które często robią to, aby spełnić stawiane im wymogi? Rzućmy okiem do słynnej Ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych:
Art. 34. 1. Naczelne i centralne organy administracji państwowej zapewniają, aby udział pojazdów elektrycznych we flocie użytkowanych pojazdów w obsługującym je urzędzie lub instytucji gospodarki budżetowej lub innym podmiocie zapewniającym obsługę w zakresie transportu osób był równy lub wyższy niż 50% liczby użytkowanych pojazdów.
Art. 35. 1. Jednostka samorządu terytorialnego, z wyłączeniem gmin i powiatów, których liczba mieszkańców nie przekracza 50 000, zapewnia, aby udział pojazdów elektrycznych we flocie użytkowanych pojazdów w obsługującym ją urzędzie był równy lub wyższy niż 30% liczby użytkowanych pojazdów.
Przypomnijmy też pojawiające się co jakiś czas komunikaty policyjne, mówiące o zakupie elektrycznych radiowozów. Wszystko to wlicza się do statystyk, a nie wynika przecież ze zmiany preferencji konsumenckich oraz tego, że Polacy przekonują się do pojazdów elektrycznych.
Postanowiliśmy sprawdzić dokładne dane na ten temat. Zwróciliśmy się więc do Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar z prośbą o bardziej szczegółowe dane, dotyczące sprzedaży elektryków w Polsce. Wnioski płynące z ich analizy nie ucieszą miłośników elektromobilności.
Przyszłość elektryków na rynku wtórnym w Polsce zależy od… polityków?
Okazuje się, że 2965 samochodów (z 3685 sprzedanych) kupili „klienci instytucjonalni”, czyli firmy, ale nie zawierające w sobie jednoosobowych działalności, a więc osób samozatrudnionych, które mogą korzystać z wielu rozwiązań stworzonych dla firm (jak leasing). Wynika z tego, że Polacy kupili jedynie 720 aut elektrycznych!
Ciekawie prezentuje się też rozbicie sprzedaży wśród klientów instytucjonalnych. 1202 elektryków kupili oni w leasingu, natomiast 545 sztuk bezpośrednio. 112 samochodów trafiło do flot (jedyny spadek w zestawieniu – o 72 proc.), a 84 do wypożyczalni.
Elektryki są bardziej czyste od aut spalinowych? Ujawniamy prawdę
Najbardziej interesujące jest jednak 176 aut kupionych przez importerów oraz aż 846 przez dilerów! Rozumiecie? Ostatni okres to wysyp nowych elektryków, a każdy producent kładzie duży nacisk na promowanie takich modeli. Dlatego każdy salon sprzedaży musi mieć takie auto demonstracyjne, co dało wzrost rejestracji elektryków na dilerów o 407 proc.! Rejestrują je na siebie także importerzy, aby wykorzystywać je do różnych działań promocyjnych oraz… udostępniać je dziennikarzom do testów. Warto zwrócić uwagę, że sami dilerzy kupili więcej elektryków, niż zwykli Polacy, których te auta demonstracyjne miały do zakupu zachęcić!
Rządowy program dopłat do elektryków oficjalnie totalną porażką
Oto i macie całą prawdę. Według PSPA kupiliśmy w 2020 roku 9879 „samochodów osobowych z napędem elektrycznym”. Tymczasem aut elektrycznych było w tym tylko 3685, a zwykli Polacy kupili ich jedynie 720 sztuk. Do triumfu elektromobilności jeszcze daleka droga. Zwolenników aut na prąd możemy jedynie pocieszyć, tak jak oni sami lubią to robić, za pomocą procentów. Wzrost zainteresowania zwykłych Polaków elektrykami wzrósł o 658 proc. w porównaniu do 2019 roku (kiedy kupili tylko 95 takich aut)!
PS. Zanim ktoś napisze komentarz na temat tego, że może u nas dalej jest zaścianek, ale są przecież kraje postępowe, gdzie ludzie już zrozumieli, że przyszłość jest elektryczna, wyjaśnijmy jak to wygląda w owych krajach. Najchętniej przywoływanym przykładem jest Norwegia, szczególnie kiedy w minionym roku 54,3 proc. wszystkich nowych aut, stanowiły elektryki. To dowód na ekologiczną świadomość społeczeństwa? Mądrego systemu zachęt, przygotowanego przez rząd? Bynajmniej.
Rekordowa sprzedaż elektryków w Norwegii!
Wejdźcie na norweską stronę na przykład Volkswagena i zerknijcie na cenniki. Najtańsze ID.3 (wersja z silnikiem 204 KM i baterią 62 kWh) kosztuje tam 308 700 koron, tymczasem najtańszy Golf (1.0 TSI 110 KM z DSG) wyceniony jest na… 355 200 koron. Benzynowe auto z dwa razy słabszym od elektryka silnikiem, jest od niego wyraźnie droższe! Aby dać wam lepszy ogląd na sprawę, przeliczmy to na złotówki – cena ID.3 wynosi wtedy 139 tys. zł, natomiast Golfa… 160 tys. zł! Dodajmy tylko, że taki sam Golf w Polsce kosztuje 98 690 zł, a jego najtańsza w naszym kraju wersja to wydatek 76 690 zł.
Już wiecie dlaczego w Norwegii ponad połowa sprzedanych aut to elektryki. Nie dlatego że Norwedzy są tak bardzo proekologiczni. Oni po prostu umieją używać kalkulatorów, a zmusił ich do tego rząd, wprowadzając, oprócz bonusów dla aut elektrycznych, ogromne podatki na samochody spalinowe.
Najnowsze
-
Cena ropy naftowej w 2025 r. będzie spadać. Czy potanieją też paliwa?
Analitycy są przekonani, że trwający od ponad pół roku trend spadkowy na rynku ropy naftowej utrzyma się również w przyszłym roku. Nie ma jednak wśród nich zgody na temat jego skali. Jedni przewidują umiarkowane obniżki cen giełdowych, inny wieszczą drastyczne spadki. Ale czy spowoduje to spadki na stacjach paliw w Polsce? Jest taka szansa, ale wiele zależy od kursu dolara. -
Joanna Modrzewska – pierwsza Polka z Pucharem Świata w sportach motocyklowych za 2024 rok
-
Range Rover L460 SV Serenity – TEST – kiedy “zwykły” luksus to za mało
-
W pełni elektryczny SUV Volvo EX30 zdobywa 5 gwiazdek w najnowszych testach Euro NCAP
-
MotoMikołajki.pl 2024 edycja XVI
Zostaw komentarz: