„Mama i motocykl” – połączenie doskonałe
Jak połączyć motocyklową pasję z wychowaniem małych dzieci, opowiedziała nam Sylwia Zielińska z „Mama i motocykl”. W jej życiu nie ma sztucznych ograniczeń - ciąża wcale nie przeszkadza w zakupie motocykla, a małe dzieci nie przeszkadzają w realizowaniu motocyklowej pasji.
„Żona, matka, czasem wariatka” – tak siebie opisujesz. Mając rodzinę to chyba i te wariactwa takie trochę spokojniejsze?
Od 9 lat jestem żoną, od 7 matką, a dla moich niemotocyklowych znajomych – wariatką! Fakt, że wsiadam na motocykl jest dla nich ekstremalnym wariactwem i traktują mnie trochę jak kosmitkę (śmiech). Szczególnie jak wchodzimy na tematy o spędzeniu wolnego czasu i wyjazdach motocyklowych. Ja podchodzę do jazdy motocyklem dość racjonalnie. Dopiero w tym roku udało mi się zrealizować szkolenie na kategorię A i zdać egzamin za pierwszym razem, więc to początki mojej przygody, choć mąż twierdzi że mam paliwo we krwi, ciężką nogę i ręka też z łatwością odkręca manetkę. Prędkość nigdy nie robiła na mnie większego wrażenia, ale wąskie zakręty i ronda – przez które na tylnej kanapie dynamicznie przewoził mnie mąż – wywoływały u mnie stan przedzawałowy (śmiech). Jednak z pozycji „plecaka” wszystko wyglądało zupełnie inaczej…
Jaka jest historia Twojej pasji motocyklowej? To mąż Cię nią zaraził, czy była już przed nim?
W wieku 14 lat przeprowadziliśmy się z rodziną na wieś. Moi starsi bracia uznali, że to świetna okazja aby kupić motocykl WSK, który nazywali Wiejskim Sprzętem Kaskaderskim, aby jeździć po polnych drogach i lasach. Byłam bardzo częstą ich pasażerką i już wtedy poczułam, że kontakt z motocyklem sprawia mi wielką przyjemność. Mąż… motocyklista od nastolatka, ale miał dość długą przerwę. Gdy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami po raz pierwszy stwierdził, że to idealny moment do kupienia motocykla, bo później to już na pewno nie wróci do pasji… Moja kobieca intuicja mówiła wtedy, że to nie jest najlepszy pomysł, lecz mąż działa sercem i następnego dnia wrócił już na jednośladzie do domu (śmiech). Niestety 3 dni później kierowca samochodu nie ustąpił mu pierwszeństwa. Racjonalne myślenie i zachowanie zimnej krwi w zasadzie ocaliły tę sytuację, ale szlif był i motocykla szkoda całkowita. Mąż dostał 3 tygodnie zwolnienia i zalecenia rehabilitacji.
To był koniec motocyklowych wojaży, czy całkiem odwrotnie?
Jaki koniec?! To był tak naprawdę początek. Jeszcze przed porodem, pomiędzy jednym a drugim pobytem na oddziale patologii ciąży, pojechaliśmy kupić wspólnie kolejny motocykl – przepiękny, klasyczny Triumph Thunderbird 900. To była już decyzja, na którą byłam gotowa. Moje pierwsze kroki, na poważnym motocyklu, miały właśnie miejsce na naszym „Trumpku” i wtedy zapadła też decyzja, że ja chcę sama być panią kierownicy, a nie tylko biernym uczestnikiem wycieczki.
Oczywiście nie udało się od razu zrealizować planu. Następny sezon mąż spędził poza domem na półrocznym szkoleniu, kolejna wiosna przyniosła wiadomość o pojawieniu się rodzeństwa, więc znów zmiana priorytetów. Ale ja – wariatka z połową mózgu (podobno kobiety w ciąży oddają pół swojego mózgu dziecku) namówiłam męża na kolejny motocykl (śmiech). Był to Harley Davidson Sportster 1200 xl w limitowanym malowaniu whisky&grey. Po paru tygodniach stwierdziliśmy jednak, że trzymanie dwóch motocykli jest bezzasadne, bo ciężko było nam określić, kiedy finalnie uda mi się zdać prawko, więc Triumph odjechał z nowym właścicielem w okolice Warszawy.
Miłość męża do Harleya rosła z wyjazdu na wyjazd, także byliśmy częstymi gośćmi w świeżo otwartym, toruńskim salonie Harleya. A mąż do tego stopnia zakochał się w stojącym tam białym Road Kingu, że równy miesiąc przez porodem – wyjechał nim z salonu, pozostawiając „Sporciaka” w rozliczeniu.
Kiedy przyszła i na Ciebie pora?
Gdy byłam w ciąży, a potem już z dziećmi – jeździłam na wycieczki motocyklowe, ale… samochodem, zwanym „technicznym” (woziłam tam rzeczy które nie mieściły się do motocykli). Gdy nadeszły moje 30-te urodziny i impreza niespodzianka z motocyklową ekipą, to na niej pojawił się zaprzyjaźniony właściciel szkoły nauki jazdy. Wiedziałam już, że to jest ten szalony moment, w którym musiałam podjąć pierwsze kroki w zdobyciu tej kategorii A. Mąż i ekipa wspierali w zdobywaniu nowych umiejętności i uprawnień. Dwa spotkania we wrześniu dobrze rokowały, ale kalendarz jazd na popołudniowe godziny wypełniony był po brzegi, więc zapadła decyzja o rozpoczęciu szkolenia na spokojnie – na wiosnę. Maluszek troszkę podrósł, zaczął uczęszczać do żłobka, starszy syn do przedszkola, więc miałam możliwość (między jednym katarem a kolejną chorobą) zdobywać nowe umiejętności na motocyklu. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że otrzymałam tytuł kursantki roku (śmiech).
Jakim teraz jeździsz motocyklem i jak najchętniej spędzasz na nim czas?
Aktualnie jeżdżę Yamahą Drag Star 650 Custom, tylko dlatego, że mąż wymienił kanapę w swojej „Białej Damie” i mam trudność aby sięgnąć ziemi, i złożyć „kosę”. Dość intensywnie rozglądam się za innym motocyklem, bo została mi zaszczepiona miłość do marki i prędzej czy później pojawi się kolejny „Haris” w rodzinie.
Jeżdżę motocyklem jak tylko mogę i gdzie tylko mogę: urząd, zakupy, szybki wyjazd za miasto z mężem, jak i całodniowa wycieczka do stolicy. Cel nie jest ważny, ważny jest czas spędzony na motocyklu, bo tam trzeba być maksymalnie skupionym. Staram się wtedy kompletnie wyłączać myślenie na inne życiowe tematy – jestem tylko ja, droga i motocykl. Bardzo dobrze mi to robi na głowę, zaprzątniętą myślami o dzieciach i choć na chwilę myślę tylko o tym, co jest tu i teraz.
Mając małe dzieci, czasem trudno jest się wyrwać na motocykl? Czy masz już na to jakieś swoje sposoby?
Zdecydowanie nie jest to łatwe… Całe szczęście dzieci rosną, zdarzają się momenty, że obydwoje są w placówkach, gdzie świetnie bawią i są zaopiekowane – wtedy staram się to wykorzystać. Gdy z mężem planujemy wspólne wypady na dwa motocykle, to jest już prawdziwa logistyka: kto zaprowadza dzieci, kto odbiera, kto się zajmie nimi w domu, co zostawić do jedzenia, na jak długo załatwić o opiekę nad juniorkami (śmiech). Parę razy się udało!
A dzieci podzielają Wasze zainteresowanie motocyklami?
Starszy syn nie mógł się doczekać momentu, kiedy będzie mógł jeździć z tatą na motocyklu! Znalezienie kasku dla niego nie było łatwe, ale się udało, więc rozpoczął swoje pierwsze przejażdżki po okolicy. A wcześniej jeździł na rowerku biegowym, jak na motocyklu i udawał nawet jego dźwięki. Z wielkim entuzjazmem zaczął uczyć się jazdy na rowerze bez kółek bocznych, bo jak sam mówił – to jego pierwszy motocykl, a przecież nie ma motocykli z kółkami bocznymi. Świetnie łapał balans i bardzo szybko zaczął sam kombinować, wyznaczać sobie zadania, dzięki którym zdobywał nowe umiejętności. Wyżej wspomniany, już zaprzyjaźniony instruktor, jak zobaczył Huberta w akcji na rowerze, to stwierdził, że ten to dopiero będzie świetnym kierowcą!
Co wniosły w Wasze życie motocykle? Warto mieć taką pasję?
Jest to pasja, dzięki której poznaliśmy wiele cudownych osób, które są podobnie zakręcone na punkcie jednośladów. Motocykle zdecydowanie uspokajają nasze umysły i dają ogromny zastrzyk pozytywnej energii. Uczą minimalizmu, bo nie da się zabrać wszystkiego i trzeba pomyśleć, co rzeczywiście jest niezbędne – to zmienia też podejście na innych płaszczyznach życia codziennego. Zawsze warto mieć pasję, a gdy podziela się ją z najbliższą sobie osobą, to robi się idealnie! Choć zdarzają się też kłótnie i nieporozumienia, bo w naszym przypadku, nie da się bez rozplanowania jeździć wspólnie, czy w tym samym czasie. Całe szczęście dzieci rosną i myślę, że za 5-7 lat nasza sytuacja będzie wyglądała kompletnie inaczej.
P.S. I nastał ten moment, żeby ujawnić kolejne wariactwo (śmiech). Od paru dni jestem już szczęśliwą właścicielką motocykla – podobno jedynej słusznej marki – Harley Davidson!!! Najlepsze jest to, że to dosłownie ten sam egzemplarz, na który, niespełna 3 lata temu, sama namówiłam męża! Tak się złożyło, że poprzedni właściciel przemalował pomarańczowe elementy na czarny mat, a to w zasadzie mi pasuje – będziemy teraz wyglądać szałowo! Kobieta na czarnym, a mężczyzna na białym motocyklu, niczym książę na białym koniu (śmiech).
Najnowsze
-
Rolls Royce świętuje 60 urodziny filmu ,,Goldfinger” specjalnym modelem
60 lat temu swoją premierę miał film ,,Goldfinger" - trzecia część sagi opowieści o Jamesie Bondzie. Rolls Royce postanowił uczcić tą okazję prezentując specjalną wersję modelu Phantom. Premiera odbyła się 25 października w Goodwood. -
Toyota Aygo X w specjalnej edycji JBL
-
Porsche 911 GT3 i GT3 z pakietem Touring – specjalne wersje na 25-lecie
-
BMW Skytop – limitowany luksusowy roadster na specjalne zamówienie
-
Prototyp Renault Twingo zaprezentowany w Paryżu
Zostaw komentarz: