Edyta Klim

„Łobuziara” lubi żyć na maxa i szybko jeździć

Można otrzeć się kilka razy o śmierć i zmienić swoje myślenie o życiu. Rozmawiamy o tym z „Łobuziarą”, czyli Rozalią Kozieł, którą napędza motoryzacyjna pasja.

W sieci jesteś „Łobuziara”, a w życiu? 

Określenie „Łobuziara” nie wzięło się znikąd (śmiech). Dawniej ochrzczono mnie „Kubicą w spódnicy”, potem łobuzem z różnych powodów i tak już zostało. Właściwie to nigdy nie myślałam, że wyjdę z tym do sieci. Raczej byłam „cichociemna”. Jednakże ukończyłam dziennikarstwo i zawsze lubiłam pisać to, co mi „ślina na język przyniesie”, więc o północy, w dzień moich urodzin, postanowiłam założyć „Łobuziarę”. Tam zupełnie anonimowo mogłam pisać o swoich przemyśleniach i wcale nie liczyłam na to, że odbiorców będzie przybywać.

Moje „łobuzowanie” głównie było związane z męskimi zajawkami, którymi były samochody i wszystko, co z nimi związane. Jak również to, że lubię dźwigać ciężary, a mój charakterek do typowo babskich nigdy nie należał. Pewnie dlatego, że los zsyłał mi takie zdarzenia życiowe, które musiałam brać na klatę i lecieć dalej przez życie „na letnich przez śnieg” (to cytat z ulubionego kawałka hiphopowego), zamiast się poddawać. Również to, że zawsze mówię to, co myślę. Nie kombinuję, nie ukrywam emocji, jestem szczera do bólu i prawdziwa. Co dla niektórych jest poniekąd „przerażające”, a dla mnie zupełnie normalne, więc „łobuzuję” najlepiej jak potrafię. Oczywiście w znaczeniu dla mnie bardzo pozytywnym – bo dla każdego, może to znaczyć coś zupełnie innego…

Otaczasz się motoryzacją, zawsze tak było?

Mój tata z zawodu jest lakiernikiem samochodowym, blacharzem i mechanikiem. Miałam urodzić się synem. Jednak coś poszło nie tak i wyszła córka (śmiech), na którą tata przelewał swoje „motoryzacyjne geny” (ale nie na siłę). Jako pięciolatka zamiast bawić się lalkami, wolałam siedzieć na warsztatowym blacie i pytać do czego coś służy, albo uczyć się na pamięć marek i modeli samochodów. Chłonęłam to bardzo, więc motoryzacja towarzyszy mi praktycznie od dziecka.

Masz smykałkę po tacie do „grzebania” w garażu?

Moje pierwsze auto było dopieszczane w każdym calu, a to były czasy, kiedy królował tuning wizualny. Nie wystarczało dobre koło, trzeba było zmieniać znacznie więcej. I tak mój ówczesny Golf IV – kupiony, już nieco przerobiony – otrzymał inne zderzaki, lampy, dokładki, dodatkowe nagłośnienie, ręcznie malowane zaciski itp. Znałam w nim każdy szczegół, prowadziłam mu książeczkę serwisową (a serwisem był warsztat taty oczywiście) i dbałam, jak o najlepszego przyjaciela. Bo nim był. Nawet twierdzę, że do końca mnie „ochronił”. Patrząc na zdjęcia rozbitego w wypadku Golfa – nie powinno mnie tutaj być, bez dwóch zdań. A jestem, więc chyba była to wzajemna miłość (śmiech). Oprócz tego, dzięki profesji taty, mogłam jeździć różnymi markami i modelami samochodów. Moja praktyka stawała się większa – przód czy tył napęd, ogromne kombi czy mały hatchback, 75 koni pod maską, czy też niespełna 400. Do tego wyjazdy na tor, zloty samochodowe, rajdy i większe eventy motoryzacyjne. Zawsze starałam się być tam, gdzie pali się guma i obecny jest ryk silników.

Koła cztery czy dwa bardziej Cię ekscytują? Które bardziej namieszały w Twoim życiu?

Cały czas powtarzam, że jestem „samochodziarą” i po wielu, wielu latach praktyki za kółkiem, mogę stwierdzić, że całkiem dobrą. Ale przede wszystkim – dla mnie samochód to nie jest tylko materialna rzecz. To nie pojazd, którym przemieszczam się z punktu A do punktu B. To maszyna, która ma serducho i z którą muszę tworzyć jedność. Ona ma czuć mnie, ja mam czuć ją. Tego uczył mnie też tata. Nigdy nie patrzyłam na obrotomierz, miałam słuchać dźwięku silnika (a ten dźwięk kocham najbardziej!). Dla mnie samochód, droga, zachód słońca i dobra muzyka – to poczucie wolności, albo ucieczka od problemów. Chwila zapomnienia i wariactwa, również na torze. Nie umiem tego niczym zastąpić i zapewne nigdy już się tak nie stanie… 

Natomiast dwa kółka jarały mnie od zawsze, jednak długo nie było mi po drodze ze zrobieniem prawka i zakupem motocykla. Niestety moje życie nie jest usłane różami i o wiele rzeczy musiałam walczyć. Wszystko zmienił samochodowy wypadek, kiedy zdrowie odeszło bezpowrotnie i zdałam sobie sprawę, że lepiej już nigdy nie będzie… A skoro tak – to dalej brnę w tą pasję! Ona na szczęście, pomimo tego wydarzenia, nie umarła. Mam też ogromnego farta – wspaniałych przyjaciół, którymi są moi rodzice, a w nich ogromne wsparcie. Uznałam, że koniec czekania, kupiłam motocykl, zrobiłam prawko i czuję się teraz jak małolata na dwóch kółkach, która dopiero nabiera praktyki (śmiech). Jednak to dobrze, bo mam respekt do swojej maszyny. Przejechałam sporo kilometrów jako „plecak” i nie ukrywam, że motocykl stał mi się równie bliski, co samochody. Ale żebym mogła nazwać siebie prawdziwą motocyklistką, to muszę przejechać jeszcze tysiące kilometrów sama. Dlatego, już za parę tygodni mam wyjazd na tor, a miesiąc później, po raz kolejny, odwiedzę Sardynię na dwóch kółkach! Tym razem za kierownicą.

To jaka muzyka, jakie samochody i jakie motocykle Cię teraz kręcą?

Muzyka – ta, która wpadnie w ucho (śmiech). Samochody – o tym mogłabym się rozpisać… Uwielbiam auta ze starszych lat, gdzie jest znacznie mniej elektroniki i faktycznie to ja prowadzę samochód, a nie on mnie. Bycie kierowcą to nie milion przycisków na desce i ich obsługiwanie. To coś więcej, przynajmniej dla mnie. Kontrola trakcji? Kiedyś jej nie było i jeździło się równie dobrze. Może i jest to dodatek do bezpieczeństwa na drodze, ale niejednokrotnie ją wyłączam, aby móc się pobawić za kierownicą. Cała reszta czujników, czy to deszczu, czy zbliżającego się zbyt blisko innego auta – niekiedy może namieszać w naszej własnej czujności. Mówię to również z autopsji.

Na tą chwilę wróciłam do korzeni. Pierwszym autem, do którego mogłam wsiąść i pojeździć po ulicy (po zrobieniu prawa jazdy), było poczciwe BMW E34. Już wtedy zakochałam się w RWD. Dziś w domu jest kilka „Beemek”, a ja jeżdżę 16-letnią BMW Z4 E85, z racji tego, że stare samochody mają duszę. To jest mój pierwszy roadster, który prowadzi się zupełnie inaczej od osobówek, siedząc przed tylnym kołem. I chyba zostanie ze mną na dłużej. Marzy mi się też E30, oczywiście w wersji M, ale też nowe M2, pomimo tej elektroniki. Miałam okazję jeździć nim na torze i się zakochałam po prostu! Mam nadzieję, że oldschool’owe muscle car’y też kiedyś zasilą mój garaż. Zawsze się śmieję, że wybuduję dom, w którym część mieszkalna będzie miała 50m2, a druga część, jakieś 300m2 będzie na samochody i motocykle. Może się uda, bo o czymś zawsze warto marzyć!

Motocykle – no cóż, „plastiki” mi grają w sercu. Wiadomo – przez dźwięk, który przeszywa ciało, ale też wizualnie. Choć również hyper nakedy, ale o nich będę mogła opowiadać, jak zwiększę mój motocyklowy staż.

Opowiedz o wypadku, który tak drastycznie zmienił Twoje życie.

Parę lat temu z czyjejś winy moje życie zmieniło się o 180 stopni. Wiele marzeń musiałam zakopać i o nich zapomnieć. Nie powinnam wyjść z niego żywa. Jednak wyszłam. Tyle że w kilku kawałkach, a nawet kilkunastu. Był to poważny wypadek samochodowy, a dziwnym trafem nadal jeżdżę i chcę jeszcze więcej. Mam półsprawną nogę, jak również masę innych problemów po tym zdarzeniu. Ludzie dziwią się, że wsiadłam znowu do auta. Ba! Wręcz jeżdżę jeszcze mocniejszymi maszynami i chyba wygłupiam się jeszcze bardziej. Moja pasja nie umarła, choć w tamtych momentach zastanawiałam się – co to będzie i jak będzie…

Nie zapomnę, jak po dwóch miesiącach przykucia do łóżka i po miesiącu chodzenia o kulach (a miałam chodzić tak pół roku), wsiadłam do auta na placu. Moje mięśnie, których nadal nie mogłam odbudować, nie pozwalały mi przytrzymać pedału sprzęgła, bo cała noga, jedna i druga, drgała z takowego wysiłku. Ale nadal to czułam i potrzebowałam wrócić, choć do dziś mam przed oczami przebłyski pamięci z zakleszczonego auta, ponieważ byłam półprzytomna. Pamiętam też tamten strach i przerażenie, a już po zabraniu do szpitala przez helikopter – ogromny ból całego ciała. Jednak, jakieś dwa tygodnie po próbach na placu, zabrałam auto, a kule jeździły ze mną na miejscu pasażera. Na stukilometrowej trasie musiałam robić przerwy co 20 minut, aby opuchnięte nogi położyć wyżej na krótką chwilę. Powoli wracałam i bardzo mnie to cieszyło. Byłam w stanie opanować różnorodne, gorsze myśli, jak i jeździć tą samą drogą, na której miałam wypadek.

Mimo wszystko zachowałaś optymistyczne podejście do życia?

Przeżyłam złośliwego raka i wypadek, który zrobił ze mnie osobę żyjącą w bólu, każdego dnia. Miałam w życiu jakieś 10 operacji i czekają mnie kolejne. Ale mimo wszystko staram się zarażać innych pozytywną energią. Nadal się uśmiecham, robię jak najwięcej potrafię i na miarę własnych możliwości – jadę to tu, to tam i działam. Doceniają to osoby śledzące mój profil. Moje problemy zdrowotne bardzo utrudniają mi życie, ale ludzie, którzy mnie poznają, nie wiedzą o tym. Nie widzą tego, bo nie daję tego po sobie poznać. Przynajmniej się staram…

Choć są czasem takie dni, gdy znowu coś się sypie ze zdrowiem i zastanawiam się, ile jeszcze zniosę? Ale… to tylko przez chwilę. Nie wiem, jak ładuję te baterie i skąd mam taki „motorek napędowy”, żeby się nie poddawać. Może przez to, że spojrzałam już trzykrotnie, dość blisko, śmierci w oczy – co zmienia myślenie o życiu, bo każda chwila dla mnie, może być już niepowtarzalna. Dlatego tak chętnie je łapię!

Jaką masz własną receptę na zdrowotne problemy?

Nie mam żadnej. Jedynie uznałam, że zacznę żyć szybko, bo nigdy nie wiadomo, co będzie jutro… Życie mnie już tak wiele nauczyło. Staram się czerpać garściami, a jak się trafią „okruszki” – to też je „zbieram”. To są te małe rzeczy, chwile, które będzie się długo pamiętać.

Wiem, co oznacza życie w ciągłym bólu, z wieloma anomaliami i strachem, co przyniesie jutro. Ale szczerze? Staram się o tym nie myśleć, tylko skupić się na tym, co jeszcze bym chciała w tym życiu zrobić! Nie planuję – po prostu żyję na maxa, a nie egzystuję. A w tym wszystkim najbardziej pomaga mi właśnie miłość do maszyn.

Po tych wszystkich rewolucjach życiowych znalazłaś własną drogę życia? Kierunek uległ zmianie?

Zanim doszło do życiowych rewolucji byłam dziewczyną, bardzo mało pewną siebie, która przyjechała do dużego miasta studiować wymarzony kierunek, a potem znaleźć wymarzoną pracę. A rzeczywistość i tak to zweryfikowała, więc obecnie mój mgr dziennikarstwa spełnia się jedynie hobbystycznie. Wcześniej, już od małego, miałam kłopoty zdrowotne i zaliczyłam parę operacji, ale na studiach pojawił się rak i nie zamierzał mi odpuścić. Kiedy po leczeniu doszłam do siebie i wróciłam na studia, to po pewnym czasie zakochałam się w innym dźwięku, niż odgłosy silnika. W dźwiękach zakładanego żelastwa na sztangę! I tak zaczęła się moja przygoda w tym kierunku – trenowałam trójbój, aż w końcu sama się przebranżowiłam, kończąc dziesiątki szkoleń, aby innych uczyć podnoszenia ciężarów. Jednak trafił się wypadek, który moje trójbojowe plany zamienił w piach i przez różne niesprawności nie mogę już w tym kierunku działać. Ale nadal jestem na sali treningowej codziennie, dla siebie samej i z moimi podopiecznymi.

Jednak powstanie „Łobuziary” pokazało mi, że tęsknię za dziennikarstwem – teksty, zdjęcia, krótkie formy filmowe, bywanie na eventach, które też dawniej organizowałam. Odważyłam się i nauczyłam nie zwracać uwagi na to, co powiedzą inni, bo jak wiadomo ludzie i tak kochają gadać. Przestałam się przejmować i zaczęłam robić swoje. Nawet nagrałam kawałek z zagranicznym producentem – tak po prostu, dla siebie. Bo zaraz obok motoryzacji, drugą moją pasją jest muzyka.

Jestem taką osobą, która nie usiedzi w miejscu, która lubi mieć „zabity grafik” i robić wiele rzeczy na raz, bo wtedy najlepiej mi to wszystko wychodzi. Nie wiem, jaka będzie moja droga. Na razie kolejne problemy zdrowotne przysłaniają mi pewne cele i plany. Ale i tak wiem, że ich nie odpuszczę. Bo dlaczego? Niektórzy mają znacznie trudniej, więc dla nich, to dopiero czapki z głów! Dążę do tego, aby właśnie motoryzacyjną ścieżką wypełnić sobie, nie tylko życie prywatne, ale i zawodowe. A jeśli nawet tak się nie stanie – to i tak w garażu zawsze czekają moi dwaj przyjaciele na czterech i dwóch kołach!  

Fanpage „Łobuziary”: www.facebook.com/lobuziara.blog/

Komentarze:

Anonymous - 5 marca 2021

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Świetny wywiad. I super, ze poznaje kolejnego człowieka z pasja.

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

nie da się czytać … taka jestembzajebistacw każdym calu i ich i ach … bleee

Odpowiedz

Anonymous - 5 marca 2021

Rozwiń swoją jakże jasno wyrażoną myśl?

Odpowiedz
Pokaż więcej komentarzy
Pokaż Mniej komentarzy
Schowaj wszystkie

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze