Edyta Klim

Jak motocykl ze stodoły zamienić w zachwycającego klasyka? Rozmawiamy z Gosią Tyburczy

„Jak jedziesz klasykiem, jedziesz nie tylko na motocyklu, ale i z motocyklem. Oldtimer’a podczas jazdy trzeba cały czas uważnie słuchać” – Mówi Gosia Tyburczy, która pomaga mężowi w renowacji klasycznych motocykli i jest ich zapaloną miłośniczką.

Od Gosi bije pozytywna energia, a jej źródło to min. miłość do motoryzacji. Małe iskierki zainteresowania, wzniecone w dzieciństwie, stały się wielkim ogniem pasji, gdy Gosia poznała swojego przyszłego męża – Jacka. Dla niej otworzyły się wtedy nowe możliwości pogłębiania wiedzy o motocyklach, a on mógł liczyć na jej wsparcie w życiu i garażu. Razem stworzyli zespół i firmę, zajmującą się renowacją, serwisem i naprawą min. klasycznych motocykli.

Renowacja motocykli to praca żmudna i wymagająca, jednak dająca im niesamowitą satysfakcję i „kopa” do dalszego działania. W ich warsztacie swoją dawną świetność odzyskują motocykle, takie jak: Jawa, Shl, Junak, WSK, MZ, WFM, DKW, CZ, Simson, Komar, Vespa, Romet, Moto Guzzi, klasyczne BMW, Yamaha, Suzuki, rowery i motocykle enduro. Każda ukończona realizacja jest dla nich wyjątkowa, bo jest efektem pasji, a nie tylko włożonej pracy.

Zamiłowanie do motoryzacji w Twoim życiu zrodziło się w jakiś wyjątkowych okolicznościach?

GT: Zdecydowanie! Każda okoliczność w moim życiu, związana z motoryzacją jest wyjątkowa. Od dziecka śledziłam wszystkie nowinki w dostępnych mi materiałach. Mój tata był i jest wielkim pasjonatem motoryzacji. Zabierał mnie do garażu na drobne naprawy, wymiany oleju, świec czy żarówek w naszej Ładzie 1500 z 1981 roku. Przynosił do domu ładować akumulator i mogłam podpinać klemy oraz obserwować stan naładowania. Moja mama także jest pozytywnie zakręcona na tym punkcie (śmiech).

Kariera zawodowa mojego (dużo starszego) brata też związana jest z ciągłym przemieszczaniem się samochodem. W dzieciństwie, gdy tylko była możliwość, to pierwsza wskakiwałam na fotel pasażera i miałam głowę pełną myśli, aby jechać jak najdalej, i jak najdłużej. Łapałam każdy kilometr podróży, inność świata, miejsc, ludzi, krajobrazu, architektury, zresztą… do dziś tak mam (śmiech).

A jak było z motocyklami?

Gdy mój chrzestny nabył MZ ETZ 250, to byłam pierwszym pasażerem na tylnej kanapie. Jednak to ten dzień, kiedy zobaczyłam, jak mój obecny mąż zmierza do mnie ulicą, na swojej Hondzie Varadero 1000, był przełomowy. Niewiarygodna, szalona radość bijąca z jego oczu, po ściągnięciu kasku i dźwięk silnika kołotały moim sercem, przesyłając do mózgu informacje: „Jak Ty mogłaś nie jeździć motocyklem do tej pory??!”. Wtedy wszystkie, przeczytane dotąd artykuły, zobowiązałam się zamienić w osobiste poznanie tematu i wdrożyć w codzienność.

Pamiętam, jak na ostatnim odcinku egzaminu na prawo jazdy kat A, usłyszałam w słuchawkach: „Gratuluję. Zdała Pani. Chciałbym móc zawsze mieć przyjemność egzaminować osoby, jadące tak płynnie i pewnie, do tego widzę, że z niebywałą uwagą na otoczenie”. Yyy… i to ten sam człowiek, który dwie godziny wcześniej, na sali egzaminacyjnej nazwał mnie „Jedyną Gwiazdeczką Egzaminu” i kazał, przed pozostałymi panami, prezentować ósemeczkę, hamowanko, start na wzniesieniu? Ogólnie Panowie mieli ze mnie ubaw, a egzaminator do tego ironizował na każdym kroku. Ale ja wiedziałam, że jak to minie i zdam – to będę mogła spełniać swoje pasje i nikomu, z przypadkiem tam zgromadzonych, nie będzie juz nic do tego! (śmiech)

Już nazajutrz kupowałam mój pierwszy motocykl – Hondę Dominator 650. Wtedy zarejestrowałam się na forum, poznając tysiące profesjonalnych wypowiedzi znawców tematu. Zaczęłam się wczytywać w techniczne znaczenie pracy podzespołów i rozumieć każde zdanie męża, który nie rozwija raczej rozmów na inne tematy, niż motocyklowe (śmiech). Wówczas przepadłam dla tej pasji totalnie!

Jak wspominasz swoje pierwsze przygody z własnym motocyklem? Czy to była miłość od pierwszej jazdy?

To była zdecydowanie miłość od pierwszej jazdy. Zrozumiałam, że ta miłość, jak każda inna, zależna jest od mojego zaangażowania oraz kontroli. Mąż bardzo mnie wspierał, bardzo pomagał. Jeździliśmy razem i czułam się bezpiecznie. Instruował z mechaniki oraz serwisu i dziś z wielu tych nauk jestem bardzo dumna. Z opanowania tematu i zaradności w różnych kwestiach. Pierwszy motocykl to była miłość nie tylko do maszyny, to była miłość totalna do tematu, możliwości wspólnych realizacji, możliwości pokonywania stereotypów i coraz dogłębniejszego poznawania tematyki.

Miłość totalna i… gleba podczas pierwszej jazdy na skrzyżowaniu o ruchu sterowanym, tuż przed domem! Pierwsza jazda, a motocykl jeden z wyższych (87 cm wysokości w siodle, w ustawieniu optymalnym). Zachodni front i porywisty wiatr we włosach, na zwariowanej ze szczęścia głowie. Wieczorna szaruga, ziąb nieprzeciętny, ślisko, a ja po prostu – nie mogłam nie pojechać (śmiech). Nigdy potem, a jeżdżę 11-ty sezon, nie zdarzyła mi się przewrotka. Wiadomo, poza piachem na Błędowskiej Pustyni czy w 30-centymetrowych koleinach błotnych w dolnośląskim (śmiech).

Zobacz także: Romain Custom Motorcycles-odnaleziona droga życia Agaty Roman

Ciągnie Cię bardziej do starszych modeli motocykli „z duszą”?

Jak najbardziej. A w prywatnym garażu mieliśmy przyjemność poznać wiele modeli, obecnie popularnych motocykli. Podczas ich eksploatacji mąż zawsze snuł liczne opowieści o klasykach. Błyszczały mu oczy, gdy wspominał kultowe modele. Przedstawiał mi różnice w charakterystyce mechaniki podzespołów.

Stare modele niosą ze sobą, nie tylko historie i kwintesencję podstaw czy pierwszych rozwiązań mechaniki. Klasyczne motocykle wymagają naszej uwagi. Nieomal przed każdym uruchomieniem i „zabraniem” we wspólną podróż, należy wykonać szereg czynności i kontroli. Tu nie wystarczy „wcisnąć guzik” i sprawdzić, czy nie wyświetla się żaden alert, czy błąd na konsoli. Współczesne motocykle są nieomal bezobsługowe.

Te klasyczne wymagają od nas uwagi, na każdym etapie użytkowania. Dopraszają się lub wręcz narzucają konieczność licznych regulacji. Jak jedziesz klasykiem, jedziesz nie tylko na motocyklu, ale i z motocyklem. Oldtimer’a podczas jazdy trzeba cały czas uważnie słuchać. W większości przypadków opowie Ci piękną historię i ukoi zmysły… Jednak gdy zaczyna się „żalić”, to może to wymagać zatrzymania się i przyjrzenia się, co i gdzie go boli. Trzeba wtedy od razu zadziałać, ale na szczęście mechanika w klasykach jest w większości do przerobienia podstawowymi narzędziami, choćby w szczerym polu (śmiech).
 

Ja sama jestem totalnym fanem każdego, nowego modelu motocykla. Czytam, co ulepszono, jakie osiągi zostały poprawione, jakie kompozyty czy rozwiązania zastosowane dla polepszenia wyników lub komfortu. Jednak, gdy widzę, jak w naszym warsztacie poczciwy model sprzed lat zyskuje pełnię sił, to nie ma dla mnie większej wartości, niż ta. Za naszą siłę, upór, serce, trud, poświęcenie i pracę własnych rąk – on odwdzięcza się niepowtarzalnym urokiem, ukrytą w nim historią, bogactwem wartości i sprawnością techniczną.

Ich renowacja, a czasem reanimacja – jest Twoją odskocznią od codziennego życia?

Moja codzienność nie jest łatwa, a życie każdego dnia podrzuca worek tematów do przerobienia. W dodatku bardzo różnych – nieraz wymagających konieczności, nie tylko odpowiedniej organizacji, ale też czasu, uwagi oraz zaangażowania. Do ogarnięcia jest: dom, rodzina i praca na pełnym etacie (także w motoryzacji, ale samochodowej). Dlatego to moja odskocznia, co oznacza nieraz nieprzespane noce (śmiech). Długie wieczory w mroźnym garażu, głowa pełna skomplikowanych przemyśleń, ale i serce pełne wiary w spełnienie oczekiwanego efektu końcowego.

Kilka lat temu podjęliśmy decyzję, że mąż zostawia pracę na etacie i zakłada warsztat. Spragnieni twórczości, która w pełnym zakresie jest zależna od naszych decyzji, od naszych działań, od naszego czasu, od serca i energii, które włożymy w tę realizację. Jak jest ciężko, to się chyba zdecydowanie bardziej dostrzega te sukcesy! (śmiech) Bo odkąd pamiętam, mimo nie raz skrajnego zmęczenia, emocje, które towarzyszyły mi podczas powstającego podzespołu czy ożywającego silnika – były zawsze pozytywną „petardą”, dającą siłę na kolejny czas.

Tą drogą chciałabym serdecznie podziękować Jackowi – za każdą szczęśliwą chwilę, za każdą warsztatogodzinę, wspólną pasję i kreatywne realizacje, stanowiące fundamentalną część piękna klasycznej motoryzacji na naszych drogach.

Zobacz także: Anita Osińska i jej Sokół 600RT z 1939 roku

A jak wygląda męsko-damska współpraca w garażu, każdy ma swoją działkę? Tam rządzi mąż, a Ty w domu?

Tak już to podzieliliśmy, podejmując decyzję o otwarciu firmy. Tyle, że w naszym związku staramy się nie tworzyć podziałów i nie wskazywać rządzących (śmiech). Ja staram się ogarnąć wszystko, co trzeba, a jak potrzebuję wsparcia – to mogę na nie liczyć. Praca z motocyklami to dla nas obojga wielka przyjemność, kiedy więc mąż ma dla mnie jakąś kwestię, która mogę wykonać na warsztacie, to chętnie podejmuję się zadania. On za to, z miłą chęcią, przejmuje stery w kuchni i opiekuje się synkiem.

Technicznie – zdecydowanie Jacek jest studnią nieskończonej wiedzy i doświadczenia w temacie, ale też szanuje moje wsparcie w decyzjach dotyczących estetyki. Wspólnymi siłami wciąż brniemy do najlepszych rozwiązań, w każdej dziedzinie warsztatu i życia (śmiech).

To trudna, ale satysfakcjonująca praca?

Renowacja motocykli to żmudna, wymagająca, rzemieślnicza praca – zarówno na etapie robót mechanicznych, jak i prac blacharskich. Ciepło wspominam trudne początki, przygotowywanie baków czy błotników, gdy to robiłam, podczas usypiania synka. On sobie zasypiał, a ja przy nim z pracowitością kończyłam szkice szparunków, nanoszenie linii, czy przygotowywanie projektów kalkomanii do wydruku. Jak tylko mogłam przeszlifować blachy, szkło lampy czy obić kanapę – zawsze nie mogłam się doczekać!

Rozmawiamy z mężem codziennie o licznych realizacjach, organizujemy czas, by je przyśpieszyć. A, gdy tylko mogę się przydać do montażu sprężyn sprzęgła czy przeplecenia wiązek elektrycznych przez ramę – pędzę jak zakochana! (śmiech) Satysfakcja towarzyszy nam każdego dnia, zarówno z modeli, które już odjechały, jak i obecnych oraz przyszłych realizacji. To niezwykłe móc być częścią kreatywnego działania w tej dziedzinie.

Email: multimotosr@gmail.com, Facebook: Sima NX, Instagram: @moto.multi

Czy odnawianie klasyków jest możliwe na samych oryginalnych częściach?

Zdecydowanie tak. Większość oldtimerow, zwłaszcza tych odpowiednio przechowywanych – to świetna baza, a na rynku polskim jest wielu rzemieślników mających wiedzę, sprzęt i umiejętności do stworzenia/regeneracji części lub podzespołów, gwarantujących kompatybilność z ich układami. I są to rzemieślnicy, których praca jest warta swojej ceny. Jeśli dana część jest uszkodzona albo wymagająca odtworzenia od podstaw – ważne jest to, żeby liczyć na takich współpracowników, którzy nie tylko znają się na temacie, ale też korzystają z wysokiej jakości materiałów.

Niestety tanie zamienniki działają krótkotrwale, a np. opiłki trybów od naszego wschodniego dostawcy potrafią osadzić się po silniku, już po pierwszym użyciu… Pamiętajmy, że nasi pradziadowie, tworząc mechaniczne konstrukcje, rzadko korzystali z półfabrykantów. To były inne czasy, a jakość dawała wieczność – zwłaszcza przy odpowiednim konserwowaniu, czego właśnie dowodem są liczne odrestaurowywane modele motocykli.

Masz swój ulubiony model po renowacji, który Cię zachwycił?

Tak i jest to Jawa Perak 250. Mąż specjalizuje się w Jawach i z tego modelu miał kilka sztuk. Pierwsza realizacja jego renowacji była dla nas niezwykła. Zachwycam się też każdą realizacją motocykli: Shl, Junak, WSK, MZ, WFM, DKW, CZ, Simson, Komar, Vespa, Romet, Moto Guzzi, klasycznych BMW, Yamaha, Suzuki, rowerów i motocykli enduro (te dwa ostatnie, także licznie goszczą w naszym warsztacie). Każdemu dwukołowcowi naszej realizacji, w której miałam jakikolwiek udział, zawsze nadaję imię. Powstaje ono adekwatnie do historii, która z tą realizacją miała coś wspólnego.

Dostajecie czasem wolną rękę w takiej renowacji, czy zawsze pracujecie według wytycznych klienta?

Sposób wykonania, w większości przypadków, zależy od zleceń właściciela pojazdu. Większość klientów, którzy chcą wykonania pod oryginał – zdaje się na nas w stu procentach. Szczególnie, gdy od drzwi zachwycają się zastanymi u nas modelami. Wtedy nie wnikają w etapy naszej pracy, tylko czekają na efekt końcowy i zawsze są zachwyceni. Zdarza się, że konsultujemy tylko drobiazgi wykończenia, jeśli są różne opcje. Jednak często właściciele pojazdów nie wiedzą, co jak ma wyglądać, chcą tylko, żeby było ładnie lub „na tip top z oryginałem”. Niektóre realizacje nie są zgodne z oryginałem, ale mają za to liczne, indywidualne akcenty, wybrane przez właściciela pojazdu. Te detale nieraz tworzą wspaniały, wyjątkowy model, a w dodatku tylko jeden będzie właśnie taki. 

Uważam, że to najwspanialsze realizacje, gdy po nocach mąż wyszukuje, dla danego rocznika produkcji, takich czy innych, istotnych szczegółów. Motocykle, które do nas trafiają w większości są zdekompletowane, bywają też składaki z różnych roczników. Najciekawiej zapowiada się, gdy zaczynamy od „puzzle edition”, czyli klient przywozi ramę i sześć drewnianych skrzyń, z których wystaje słoma i mówi, że ma tu części, chyba do tego, ale nie wie, czy wszystkie (śmiech).

Jaki motocykl obecnie posiadasz i dlaczego ten wybrałaś?

Aktualnie jeżdżę Hondą NX 250 z 1991r i oczywiście odrestaurowałam ją pod oryginał (śmiech). Marzenia o dalekich podróżach, na poprzednio posiadanym BMW GS, przekreśliło trwałe uszkodzenie kręgosłupa. Był czas, kiedy leżałam bez możliwości ruchu, patrzyłam w sufit i powtarzałam sobie, że nie będzie już tak, jak mogło być. Zmobilizowałam się bardzo, przeszłam czas rehabilitacji, przewartościowałam potrzeby i możliwości. Wiedziałam, że muszę mieć coś do 145 kg. Szczęśliwie, blisko i daleko, przejechałam już 25 tys. km tą „ćwiarteczką”. Gdy mnie ktoś wyprzedza, to życzę szerokiej i bezpiecznej drogi, bo dziś nie frustruje mnie brak mocy. Dziś jestem szczęśliwa, że w takim zakresie mogę jeździć. Marzy mi się jeszcze własny klasyk na niedzielę, naked na miasto, lekki turystyk 350 z Ameryki Południowej na dalsze wyprawy i może jeszcze cross 250 na pobliski piach (śmiech). Aktualnie zbliża się zima, a więc już mamy plan, by rozkręcić NX’a i podreperować kolejne podzespoły.

Nadajesz motocyklom w warsztacie imiona, a Twój jak się nazywa i dlaczego?

Moje motocykle zawsze mają damskie imiona, bo traktuje je jak moje najbliższe przyjaciółki. Ogólnie wokół otaczają mnie mężczyźni, więc taka damska kompanka, w każdej wspólnej podróży, czy podczas dnia codziennego, podświadomie wzbogaca relacje (śmiech). Nazywa się Julia. Wybrałam to, najbardziej popularne w Stanie Kalifornia w USA, imię – bo mój motocykl właśnie stamtąd pochodzi.

Zobacz także: Dorota Klapkowska połączyła pracę i motocykle w jedną pasję

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze