Dorota Klapkowska połączyła pracę i motocykle w jedną pasję!
Miłość do motocykli sprawiła, że Dorota postanowiła spróbować swoich sił w aerografii. Początki nie były łatwe, jednak teraz żałuje, że tak późno odkryła, co chce w życiu robić.
Aerografia to Twoja pasja, praca – czy jedno i drugie?
Malowanie aerografem to moja praca i pasja, ponieważ w dużej mierze związana jest z motocyklami.
Czyli jesteś też motocyklistką?
Tak, jestem motocyklistką od wielu lat, a najbardziej uwielbiam stare motocykle, takie z długą historią. Wiele lat udzielałam się w klubie motocyklowym, jako jedyna kobieta w grupie. Pomagałam organizować zloty, rajdy i dbałam o graficzną stronę działalności: blachy, plakaty, koszulki oraz tworzenie i kreowanie tematyki rajdów zimowych.
Piszesz w czasie przeszłym, więc coś się zmieniło?
Piszę w czasie przeszłym, ponieważ jestem teraz w stanie zawieszenia i zastanawiam się, czy to jeszcze ma sens… Niestety rzeczywistość nie jest taka piękna. Klub – jest to zrzeszenie dużej grupy ludzi i jeśli aktywnych jest tylko kilku z nich, to człowiek zaczyna mieć wątpliwości. Poza tym zauważyłam ogólny brak zaangażowania i jakiś taki marazm. Dawniej ludziom więcej się chciało i chcieli dawać coś od siebie, nawet nie dostając nic w zamian.
Jakie motocykle były i są w Twoim życiu?
Nie miałam ich za wiele. Moje początki to Izh 49 (Iż) – radziecki motocykl z lat 50-tych, z ręczną dźwignią zmiany biegów. Kupiłam go w 2000 roku, później przesiadłam się na Suzuki GS 550, przerobione specjalnie dla mnie. Niedługo szykuję się na zmiany, ale co chcę, tego jeszcze nie wiem (śmiech). Na pewno będzie to motocykl o większej mocy.
Ten Twój pierwszy motocykl był bardziej reprezentacyjny, czy radził też sobie też na dłuższych trasach?
Reprezentacyjny raczej nie był, ale wzbudzał zainteresowanie (śmiech). Trasy – tak do 150 kilometrów w ciągu jednego dnia, choć jechałam czasem cały dzień. Oczywiście miałam zawsze u boku wsparcie techniczne w postaci chłopaka i możliwość szybkiego „remontu” na trasie. A zawsze coś się działo, pamiętam wiele przygód, ale tak to jest ze starymi sprzętami – nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Kiedyś, na jednym przejeździe kolejowym, motocykl dostał samozapłonu (śmiech). Nikomu tego jednak nie życzę, gdy nagle masz wrażenie, że to motocykl przejmuje władzę, a Ty już się nie liczysz… Na szczęście nic się wtedy poważnego nie stało. Suzuki to też był stary motocykl i kiedyś w czasie jazdy mi się zapalił. Okazało się, że to cewka się przegrzała, ale w porę się zatrzymałam i ugasiliśmy ogień, było tylko trochę dymu.
Majsterkowałaś przy nich trochę sama?
Oczywiście, że tak – mój chłopak jest mechanikiem, więc zawsze mu pomagałam.
Co sprawia Ci największą frajdę, że aż rwiesz się do pracy?
Codziennie rano nie mogę się doczekać, aż pojadę do pracowni i zacznę kolejny temat. Nie cierpię wprawdzie początków, bo areografia jest techniką malowania, która polega na ciągłym nakładaniu na siebie różnych warstw, a im jest ich więcej – tym obraz jest bardziej dopracowany. Jednak, gdy powolutku zaczyna się już coś pojawiać i formować, nabieram energii i wpadam w taki wir pracy, że zupełnie tracę poczucie czasu… A na koniec ta satysfakcja, jak widzi się szczęście i uśmiech na twarzy klienta. To jest uzależniające!
Jaka praca jest Twoją ulubioną i dlaczego?
Nie mam ulubionej pracy. Tak szczerze – to nigdy nie jestem zadowolona z tego, co robię. Zawsze mam wątpliwości i przekonanie, że mogłabym coś zrobić lepiej.
A stworzyłaś coś tylko dla siebie?
Niewiele, jeśli chodzi o aerograf. Obecnie jestem w trakcie malowania pewnej, swojej wizji, niestety ciągle nie mam na to czasu – zawsze wszystko inne jest ważniejsze, nie nadążam… Ale za to dużo rysuje dla siebie i kiedyś rzeźbiłam również to, co gdzieś tak we mnie tkwiło.
Masz więcej klientów, którzy przychodzą z konkretnym pomysłem, czy często dostajesz wolną rękę?
Myślę, że motocykl dużo „mówi” o swoim właścicielu. Aerografia to jeden ze sposobów odsłonięcia się, uchylenia tajemnicy o sobie. Zazwyczaj wygląda to tak, że dostaję od klientów różne wskazówki. Ja to nazywam „inspiracjami”, które układam sobie później w głowie. Gdy powstanie już wizja – przekładam ją na projekt. Są też tacy klienci, którzy po prostu chcą mieć coś fajnego i dają mi wolna rękę, jeśli chodzi o styl, kompozycję, układ itp.. I tu często muszę mierzyć się z niemożliwym, ale ostatecznie jakoś mi się udaje sprostać zadaniu (śmiech).
Motocykliści/tki to wymagająca, trudna grupa odbiorców Twojej prac? Bywa, że ciągle zmieniają zdanie i są trudni we współpracy?
Powiem szczerze – do tej pory trafiałam na bardzo konkretnych klientów, zdecydowanych i wiedzących, czego chcą. A Ci, co nie wiedzieli, to zdali się całkowicie na mnie i zawsze byli zadowoleni. Tylko, żeby to nie zabrzmiało, jak jakieś przechwałki, ja tylko stwierdzam fakty (śmiech).
Jak rozwijał się Twój talent i kiedy postanowiłaś zająć się tego typu malowaniem?
Urodziłam się w Gdyni. W 2000 roku ukończyłam Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orłowie i stanęłam przed ważnym wyborem życiowym – co dalej? Ten czas był dla mnie bardzo istotny i wtedy pojawił się pierwszy motocykl. Pełna pasji i zapału postanowiłam kontynuować edukację artystyczną, i rozpoczęłam studia na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku na wydziale Rzeźby. Dyplom obroniłam w 2007 roku z roczną córeczką, bo w moim życiu przyszedł czas na macierzyństwo. Cały czas rozwijałam swoje umiejętności rzeźbiarskie. Niestety pewne wydarzenia w moim życiu sprawiły, że zakończyłam ten etap…
I zupełnie zmieniłaś artystyczny profil?
To miłość do motocykli sprawiła, że postanowiłam spróbować sił w aerografie. Zawsze miałam wrodzoną lekkość w dobieraniu kolorów, ale nigdy malarstwo mnie nie porywało. Dziś mogę powiedzieć, że wreszcie wiem, co chcę w życiu robić i w jakim kierunku chcę się rozwijać. Aerografem maluję od 3 lat, a prawda jest taka, że wcześniej wcale nie lubiłam malować, wręcz nie cierpiałam! W sumie żałuję, że tak późno zaczęłam rozwijać się w tym kierunku…
Pamiętasz swoje pierwsze prace? Od razu poczułaś, że to jest to, czy musiało minąć nieco czasu?
Tak pamiętam i to było coś okropnego! Nic mi nie wychodziło, krzywe linie, kleksy itp.. Najgorsze, że ciągle zapychał mi się aerograf i nie mogłam sobie z tym poradzić. Próbowałam szukać w internecie jakiś porad, ale za wiele w tym temacie nie ma. Kupiłam nowy sprzęt, nowe farby i wreszcie coś ruszyło, niestety nie trwało to długo. To był jakiś koszmar – wieczna walka z aerografem! Tak to jest, jak laik zabiera się za coś poważnie (śmiech).
Jednak potem chyba było lepiej, skoro się tym nadal zajmujesz?
Tak, powoli uczyłam się techniki i z dnia na dzień było coraz lepiej. Tylko bardzo długo to wszystko trwało, bo ciągle coś się działo ze sprzętem. Postanowiłam wtedy odłożyć dumę na bok i pojechałam sobie na wycieczkę do specjalisty (śmiech). Dopiero wtedy otworzyły mi się oczy na wszystko. On zdradził mi parę magicznych sztuczek i od tamtego dnia moja praca się odmieniła! Mogę powiedzieć, że wreszcie z przyjemnością zaczęłam malować, no i z inną precyzją. To była dobra decyzja!
A przekonać się o tym możecie, odwiedzając stronę Doroty:
Najnowsze
-
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
Autodromo Nazionale di Monza docenia zazwyczaj tych kierowców, którzy nie boją się wysokich prędkości, podejmują próby wyprzedzania w nielicznych zakrętach i wykorzystują błędy popełnione przez rywali. To właśnie oni, najlepsi z najlepszych, mają szanse stanąć na podium na włoskiej ziemi. Gosia Rdest w ostatnim wyścigu sezonu dowiodła, że należy do tego grona, zajmując trzecią pozycję w klasie Challenger. -
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
-
8 typowych błędów, jakie polscy kierowcy popełniają na rondach
Zostaw komentarz: