Anita Osińska i jej Sokół 600 RT z 1939 roku

Anita Osińska z Gnieźnieńskiego Klubu Motocykli Zabytkowych ClassiC opowiada o swojej pasji, początkach przygody z motocyklami i niesamowitym motocyklu, jakim jest Sokół 600 RT, którego jest właścicielką.

Ja chcę latać…

Moja motocyklowa przygoda zaczęła się od przysługi. Pomogłam koledze z pracy w przygotowaniu dokumentów, a on w zamian za to obiecał, że przewiezie mnie na swoim motocyklu.  To właśnie on wciągnął mnie w ten świat. Zabierał na zloty, wypady za miasto, przedstawił ludzi takich samych jak on, zwariowanych na punkcie swoich motocykli. No i jeszcze jedno… został w końcu moim mężem, ale to już inna historia.  Należał, a właściwie należy do Classic Veteran Motorcycle Club Poland. Zaimponował mi swoją wiedzą. Chwalił się ilością motocykli zabytkowych, których jak się później okazało rzeczywiście miał sporo… tylko, że większość w skrzynkach 😉 Skrzynki wypełnione były częściami czekającymi na złożenie w kolejne kompletne motocykle.

Od tej pory moje życie toczyło się między Lesznem, w którym mieszkałam i pracowałam, a Gnieznem gdzie urywałam się na weekendy żeby pojeździć na motocyklu razem z nim. Nawet nie zauważałam jak spora część mojej wypłaty znikała na coraz bardziej profesjonalny stój do jazdy, buty i gadżety motocyklowe. Jazda „jako plecak” mi odpowiadała i sprawiała przyjemność. Myślałam, że tak będzie zawsze, dopóki nie zobaczyłam dziewczyn samodzielnie prowadzących motocykle. Wydawało mi się, że to wyzwanie, któremu nie sprostam. Do ślubu w białej, długiej sukni pojechałam jeszcze siedząc jak amazonka na tylnym siedzeniu Harley’a. Potem pojawiły się dzieci i wszystkie wypady wyglądały tak, że cały Klub jechał na motocyklach zabytkowych, a ja autem z dziećmi w fotelikach zamykałam peleton. Cudownie było widzieć tę „chmarę” motocykli przed sobą.

Pewnego dnia syn znajomej oświadczył, że wybiera się na prawo jazdy na kategorię A. Wtedy pomyślałam, że ja też chcę…teraz albo nigdy… to jest ten czas… postanowiłam, że będę robić prawko na motocykl!!!

Jaka byłam dumna trzymając w ręce świstek z pozytywnym wynikiem egzaminu. Zdałam za pierwszym razem, spełniłam marzenie – teraz nadeszła pora rozejrzeć się za motocyklem. Szukałam, aż w końcu znalazłam coś dla siebie na dobry początek. Jak mąż usłyszał, że to Kawasaki to załamał ręce. Nie pasowało to do weterańskiego charakteru klubu. Wyjaśniłam, że to Estrella, piękny motocykl stylizowany na Triumpha z lat 50-tych. Już pierwszego dnia pokonałam na nim 240 km na trasie Gniezno – Leszno i z powrotem.

 Następny wyjazd  to klubowa majówka do Srebrnej Góry. Niestety moja podróż na motocyklu zakończyła się dość  szybko. Dokładniej mówiąc już po 100 km, gdy z podporządkowanej wjechała we mnie dziewczyna na skuterze i skończyło się na złamaniu obojczyka. Policjant, który zjawił się w szpitalu, żeby odnotować wypadek stwierdził, że teraz na pewno o jednego motocyklistę a właściwie motocyklistkę mniej na drodze. Oburzona, ścierając krew cieknącą z brody odpowiedziałam, że moja przygoda dopiero się zaczęła… Przerwa na rehabilitację zajęła rok. Wychodząc ze szpitala poprosiłam męża żeby zawiózł mnie i pokazał jak wygląda mój motocykl po wypadku. Niestety moja Estrella do jazdy już się nie nadawała.

Przesiadłam się na „dziadka” czyli zabytkowy motocykl NSU ZD201 Super Lux z 1955 roku. Motor tym razem zakupiony był w całości. Po ustawieniu tłoka odpalił od pierwszego kopnięcia. Był pomalowany pędzlem na granatowy kolor. Jak to kobieta chciałam żeby wyglądał ładnie i postanowiłam, że przemaluje go pod kolor oczu, czyli niebieski a właściwie błękitny. Efekt przerósł moje oczekiwania. Mój piękny, NSU przyciągał wzrok przechodniów szczególnie wtedy, gdy prowadziłam go w błękitnej sukience. Jeżdżąc na nim usłyszałam kiedyś niesamowity komplement, „że nawet z motocykla potrafię zrobić sobie biżuterię”…

Na Zlocie  Pojazdów Zabytkowych w Topaczu mój NSU został dwukrotnie  nagrodzony. Gdy na scenie prezentowałam mój sprzęt, Krzysztof Ibisz zażartował, że maluję motocykle pod kolor paznokci.

Moim nowym-starym motocyklem, przejechałam ponad 900 km na III Rodzinnym Rajdzie Sokoła i Przyjaciół na Pojezierzu Drawskim, który przygotował Marek z Grzegorzem – inicjatorzy rajdów Sokoła. Mimo, że NSU to mały „bzyk” to dzielnie goniłam nim, a wręcz siedziałam na ogonie wielkim motocyklom Sokół 600 i Sokół 1000. Od tej pory zakochałam się w weteranach. W Drawsku jeździłam w towarzystwie koleżanek klubowych Madzi (DKW NZ201 Lux) oraz Danusi (Jawa 350). Byłam bardzo dumna, gdy wszystkie trzy jeździłyśmy w kurtkach z symbolami Klubu. Inna uczestniczka rajdu, która jechała w wózku bocznym Sokoła 1000 zapytała dlaczego nie wsiądę na Sokoła z mężem? Przecież tak jest łatwiej. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam: „wiesz, jak prowadzę mam większą frajdę”… Ale ona chyba tego nie zrozumiała.

Jakiś czas później mąż wybrał się do znajomego obejrzeć motocykle. Zadzwonił do mnie mówiąc: „Kochanie wiozę dla Ciebie Triumpha – cieszysz się?”. Szczerze? To byłam przerażona… Motocykle angielskie mają wszystko na odwrót. Biegi, hamulec… jakiś kosmos… Usłyszałam w słuchawce – „Spokojnie dasz radę, wszystkiego Cię nauczę”. Od tej pory jeździłam na zmianę NSU, „lansując” się w błękitnej sukni na krótkich wypadach „wokół komina” i Triumphem na dłuższe wycieczki.

Kolejny IV Rodzinny Rajd Sokoła organizowany przez Edytę i Grześka tym razem odbył się po pięknym Szlaku Orlich Gniazd na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.  Jechałam Triumphem za prowadzącym cały peleton Sokołem 600. Byłam zadowolona, ponieważ tym razem Sokoły goniły mnie. Rok później na V Rajdzie Sokoła zrobiłam Triumphem ponad 600 kilometrów po Górach Świętokrzyskich u Moniki i Mariusza oraz Bożenki i Andrzeja.

Na tych sokołowych rajdach poznałam niesamowitych ludzi z całej Polski, jeżdżących na tych wspaniałych motocyklach. Nie sposób ich wszystkich wymienić.

Jednym z nich jest Grzesiek, który odbywa coroczne wypady Sokołem 600 po Europie. W siodle swojego staruszka zwiedził Bałkany, Rumunię, Alpy, Czarnogórę i Albanię. A zgodnie z maksymą: „cały świat przejedziesz wokół – polskim motocyklem Sokół” – planuje podróż dookoła świata. Trzymam kciuki za realizację marzenia. Te niesamowite podróże zasługują na osobny artykuł.

Z kolei Marek z drugim Grzegorzem to miłośnicy historii. Zbudowali motocykle Sokół 1000 z karabinami przeciwlotniczymi wz. 30 na wózku bocznym i biorą udział w licznych inscenizacjach i rekonstrukcjach historycznych. Ich opowieści mogę słuchać godzinami.

Od kilku sezonów mój mąż jeździ Sokołem 1000 z wózkiem bocznym, w którym wozi nasze latorośle. Kompletował go i składał przez 13 długich lat. To jeden z tych skrzynkowych, o których opowiadał mi na pierwszych randkach.

Podsumowując można powiedzieć, że miałam dwa motocykle, czego chcieć więcej?… Ale jak się okazuje jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Naoglądałam się Sokołów i nasłuchałam opowieści jakie to wspaniałe polskie maszyny. Na rajdzie nauczyłam się odpalać 600-tkę kolegi i zrobiłam małą rundę po Muzeum Orła Białego w Suchedniowie. Maż o mało nie zemdlał widząc mnie jeżdżącą Sokołem. Zawołał: „Stop! Wystarczy! Zaraz o coś zahaczy! Pewnie nie wie jak się zatrzymać”, a kolega Grzesiek na to: „Spokojnie! Da radę! Znasz ją przecież”. Byłam bardzo wdzięczna za użyczenie Sokoła, ponieważ wiem jak mężczyźni kochają swoje maszyny i jak ciężko im się z nimi rozstać.

Uczestnicząc w kolejnych rajdach Sokolarzy nawet nie pomyślałam, że będę jedną z nich, że będę jeździć Sokołem i to w dodatku jako jedyna dziewczyna w tym towarzystwie. Czasami marzenia spełniają się szybciej niż zdążymy o nich pomyśleć.

Nadarzyła się możliwość zakupu Sokoła 600. Nie było nad czym się zastanawiać. Trzeba łapać okazję, bo szybko może się nie powtórzyć.

Odrestaurowanie takiej maszyny to już jest wyzwanie… Mój Sokół 600 do renowacji trafił jednak w ręce prawdziwego Mistrza… Arek sprawnie ocenił stan, wypisał listę rzeczy do zrobienia, kupienia i naprawy tak żeby motocykl przywrócić do dawnej świetności. I tu przydają się przyjaciele. Przód w moim Sokole był uszkodzony tak, że nie nadawał się do intensywnej jazdy. Mariusz jak zawsze stanął na wysokości zadania, poruszył niebo i ziemię, aż znalazł piękny, oryginalny i nietknięty egzemplarz.

Do następnego i to w dodatku X Jubileuszowego Rajdu Motocykli Zabytkowych „Śladami Piastów” został już tylko rok. Już nawet nie pamiętam ile razy nękałam Arka telefonami z zapytaniem jak tam mój Sokół? Jak posuwają się prace? Co jeszcze zostało do zrobienia? No i zawsze padało najważniejsze pytanie – czy zdąży do wiosny, żebym na naszym Rajdzie mogła pojeździć Sokołem. Czasami bałam się, że moja „upierdliwość” może odnieść odwrotny skutek. Arek każdorazowo utwierdzał mnie w przekonaniu, że to raczej się nie uda i pośpiech w renowacji sprzętu nie jest wskazany. Motocykl trzeba odpalić, przetestować i dopiero oddać w moje ręce wiedząc, że wszystko chodzi jak w zegarku.

Termin rajdu zbliżał się nieubłaganie. Szykowałam kreację na Bal Komandorski myśląc, że nie ma co liczyć, że pierwszy raz odpalę mojego Sokoła na tej weterańskiej imprezie. Na tydzień przed imprezą mąż wybrał się do Arka i przywiózł mi zrobionego Sokoła 600 w prezencie na 10 rocznicę ślubu… Piękniejszego prezentu nie mogłam dostać 🙂 Nareszcie był… piękny, kremowo-czarny jak sobie wymarzyłam… MÓJ SOKÓŁ…

Kolejny motocykl, kolejne wyzwanie. Można powiedzieć, że prawie każdy motocykl zabytkowy odpala się w inny sposób. Właśnie tego nowego odpalania musiałam się nauczyć. Za miesiąc mieliśmy wyjechać na kolejny VI Rodzinny Rajd Sokoła tym razem na Suwalszczyznę do Marty i Staśka, a żeby jechać trzeba umieć odpalać. Trochę się nakopałam, odprężając motocykl, wykonują krok po kroku instrukcje Arka, Męża, dwóch Grześków i Marka, aż w końcu udało mi się samodzielnie odpalić… Co za radość… Co za ulga! Dam radę! Będę „latać” z innymi Sokołami!…

W między czasie niedaleko Gniezna w Wenecji pod Żninem odbywał się zlot Harleya, Indiana i Sokoła. Nie mogło mnie tam zabraknąć. Wybraliśmy się z mężem i dziećmi  Sokołami. Na zlocie ogłoszono konkurs na najpiękniejszy motocykl. Ponieważ mój świeżo odrestaurowany Sokół budził spore zainteresowanie postanowiłam, że zgłoszę jego udział. Wygrałam! Ale nie to było najważniejsze. Weszłam na scenę odebrałam nagrodę dumna z tego, że wśród publiczności pod sceną do późnych godzin nocnych, na ogłoszenie wyników czekał mój 9-letni syn wierząc we mnie i trzymając za mnie kciuki… Ta chwila była dla mnie bezcenna…

Co roku spotykamy się na Rajdzie Sokoła całymi rodzinami. Piękne jest to, że motocykle połączyły nas-ludzi mieszkających w różnych i odległych od siebie częściach naszego kraju. Piękne jest to, że zarażamy nasze dzieci naszą moto-pasją i miłością do zabytkowych motocykli, a przy okazji pokazujemy im różne zakątki naszej Polski. Piękne jest to, że motocykle to już nie tylko świat mężczyzn. Piękne jest to, że my – kobiety coraz liczniej się w nim pojawiamy jeżdżąc samodzielnie na motocyklach…

Podobno już jako małą dziewczynkę tata zabierał mnie na motocykl. Wtedy jazda mnie usypiała. Teraz motocykl dodaje mi skrzydeł, a ja chcę latać… Dla mnie najpiękniejsze jest to, że ja stopniowo przełamywałam w sobie różne bariery żeby jeździć motocyklem, a dla moich synów to takie oczywiste, że ich mama odpala Sokoła i po prostu leci… Widzę, że są ze mnie dumni… Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez motocykla i poznanych dzięki niemu ludzi. Dziękuję Kochanemu mężowi, że wciągnął mnie w ten zaczarowany świat… Jestem teraz inną kobietą…

Moja przygoda nadal trwa… może kiedyś dojadę do Srebrnej Góry i odwiedzę mieszkającego tam Sławka, Prezesa naszego Klubu… Tym razem przejadę bezpiecznie całą drogę kierując Polskim Motocyklem Sokół 600.

No to latam!!!

Autorka: Anita Osińska, Gnieźnieński Klub Motocykli Zabytkowych ClassiC
Motocykl: Sokół 600 RT z 1939 roku.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze