Obowiązkowy ogranicznik prędkości w samochodach jednak nie będzie taki straszny?
Od ponad roku toczy się debata nad tym, jak mają działać ograniczniki prędkości, które trafią na listę obowiązkowego wyposażenia nowych samochodów. Wiele wskazuje na to, że wbrew poprzednim doniesieniom, ich działanie nie będzie inwazyjne.
Na temat planów Komisji Europejskiej, która chce zmusić kierowców do przestrzegania ograniczeń prędkości, pisaliśmy równo rok temu. Projekt zakładał, że od 2022 roku każdy nowo homologowany model auta osobowego w UE, będzie musiał mieć urządzenie, reagujące na zbyt szybką jazdę. Od 2024 roku obowiązek dotyczyłby wszystkich nowych aut, sprzedawanych w krajach wspólnoty.
Obowiązkowe ograniczniki prędkości w autach – dobry pomysł wprowadzany bez głowy?
Rok temu na stole były trzy propozycje – stawianie przez pedał gazu oporu, wibracje pedału gazu lub ograniczenie mocy silnika. Uznano wtedy, po przeprowadzeniu testów na zawrotnej liczbie 30 (!) kierowców, że najlepsza byłaby ostatnia opcja. Wszystko wskazuje jednak na to, że ostatecznie zielone światło dostanie jeszcze inne rozwiązanie.
Samochód miałby nas informować o przekroczeniu limitu prędkości przeciągłym dźwiękiem, ale trwającym maksymalnie pięć sekund. Będzie także możliwość dezaktywowania go, choć pewnie trzeba to będzie robić za każdym razem, kiedy uruchomimy auto. Niejeden kierowca będzie pewnie na to narzekał, ale to i tak bardzo łagodne rozwiązanie, jeśli weźmiemy pod uwagę, jakie alternatywy rozważano do tej pory.
Jadąc Renault i Dacią nie przekroczysz dozwolonej prędkości! To nowy pomysł Francuzów
ETCS, czyli Europejska Rada ds. Bezpieczeństwa Transportu, nie kryje rozczarowania. Według jej przedstawicieli to zbyt mało, a chodzi przecież o ratowanie życia na drodze. W pełni rozumiemy to rozczarowanie, zwłaszcza że dowodzi jedynie ignorancji osób, które podobno powinny znać się na transporcie, a więc także mieć jakieś pojęcie o stosowanych w nim technologiach. Lub przynajmniej zatrudniać ludzi, którzy się znają i to i owo im wytłumaczą.
Pisząc rok temu o pomyśle wprowadzenia obowiązkowego ogranicznika prędkości, krytykowaliśmy przedstawione rozwiązania. Wszystko rozbija się o prosty fakt, że nie dysponujemy nadal niezawodną technologią, a ta która jest niemal niezawodna, jest zbyt droga. Najlepsze systemy dobrze radzą sobie niemal w każdej sytuacji i potrafią nawet informować kierowcę z wyprzedzeniem, że zbliża się do miejsca, gdzie zmienia się limit prędkości. Wykorzystywane jest to przez adaptacyjne tempomaty, które potrafią na przykład odpowiednio wcześniej zacząć zwalniać, kiedy dojeżdżamy do terenu zabudowanego. Żeby działało to tak dobrze, potrzebny jest system nawigacji, najlepiej ze stale aktualizowanym mapami online.
Volvo pojedzie maksymalnie 180 km/h – wyjaśniamy, o co tak naprawdę chodzi
Tymczasem system, jaki będzie obowiązkowy od 2022 roku, wykorzysta tylko kamerę rozpoznającą znaki drogowe. To tanie rozwiązanie, które teraz wymaga dopłaty kilkuset złotych, więc jego powszechne stosowanie nie będzie ani trudne do wdrożenia, ani nie odbije się na cenach aut. Ma ono jednak sporo ograniczeń, bo opiera się tylko na znakach, które mijamy. Nie rozpozna, że poprzednie ograniczenie zostało odwołane przez skrzyżowanie, ani czy jedziemy drogą jedno lub dwupasmową (co ma znaczenie na drogach krajowych i ekspresowych). Według między innymi Boscha odczytywanie znaków działa poprawnie tylko w 60 procent przypadków! Z naszych obserwacji wynika, że systemy te są bardziej wiarygodne, ale wciąż zdarzają im się błędy.
Nie dziwi nas więc, że nie zdecydowano się na rozwiązanie, które będzie ingerowało w prowadzenie samochodu, chociaż jego nieomylność jest wątpliwa. Z kolei ostrzeżenie dźwiękowe to dobre rozwiązanie i już teraz dostępne w wielu modelach. Ideą stojącą za tym obowiązkowym ogranicznikiem jest zwrócenie uwagi kierowcom, którzy się zagapili lub nie mają w zwyczaju reagować na zmieniające się ograniczenia prędkości. Nie mamy wątpliwości, że skłoni niejedną osobę do zdjęcia nogi z gazu, natomiast rozwiązanie zbyt natrętne, mogłoby być przeciw skuteczne, bo każdy wyłączałby je zaraz po ruszeniu.
Najnowsze
-
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
Autodromo Nazionale di Monza docenia zazwyczaj tych kierowców, którzy nie boją się wysokich prędkości, podejmują próby wyprzedzania w nielicznych zakrętach i wykorzystują błędy popełnione przez rywali. To właśnie oni, najlepsi z najlepszych, mają szanse stanąć na podium na włoskiej ziemi. Gosia Rdest w ostatnim wyścigu sezonu dowiodła, że należy do tego grona, zajmując trzecią pozycję w klasie Challenger. -
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
-
8 typowych błędów, jakie polscy kierowcy popełniają na rondach