Edyta Klim

„Motocyklista w potrzebie SOS” – solidarni w pasji i potrzebie!

Marta „Merida” Grecka stworzyła grupę: „Motocyklista w potrzebie SOS”, a zmotywowały ją do tego życiowe doświadczenia. Wierzy, że wspólna pasja motocyklowa łączy - także tych potrzebujących pomocy z tymi, co mogą jej udzielić.

Stworzyłaś grupę „Motocyklista w potrzebie SOS”, zainspirowały Cię do tego życiowe doświadczenia?

Myślę, że można tak powiedzieć… Jestem osobą, która od lat pomaga innym w różnych sytuacjach życiowych. Nie umiem przejść obojętnie wobec czyjejś krzywdy lub sytuacji, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Sama też byłam w sytuacjach, gdy obcy ludzie mi pomagali. Wiem jakie to ważne, gdy ktoś poda Ci pomocną dłoń, kiedy cierpisz, jesteś w trudnej sytuacji… Obserwuję, że w obecnych czasach coraz więcej osób stawia na egoizm. Zdarzało mi się pchać czyjś samochód w eleganckich ciuchach i szpilkach, czy wyciągać swoim autem inne auta z rowów.

Była taka sytuacja, która poruszyła Cię szczególnie mocno?

Chyba największym przeżyciem było znalezienie nocą ludzi po wypadku samochodowym. Podróżowałam z córką i uczyłam ją uważnie patrzeć na drogę. Tej nocy było dużo zwierzyny na drogach, a ona to ciągle przegapiała. Tłumaczyłam jej jak ma patrzeć, żeby dostrzec. I dostrzegła… ale ledwo widoczne światła w krzakach na zakręcie. Powiedziała : „Mamo, tam chyba leży samochód”. Nie zapomnę tego uczucia gorąca w klatce piersiowej. Zatrzymałam się, wyszłam i rzeczywiście za rowem w krzakach,  na dachu leżał samochód. Okazało się, że w środku była matka z dwójką dzieci. Kobieta była ranna i nie mogła się wydostać. Nie da się opisać moich uczuć, kiedy usłyszałam głosy dzieci w ciemności, w tym krzyk pięcioletniej dziewczynki.

Motocyklistom też miałaś okazje pomagać?

Jeśli chodzi o pomoc motocyklistom, to na szczęście nie było, aż takich trudnych przeżyć. Zazwyczaj jest to pomoc w naprawach sprzętu. Tak było  w przypadku Dorotki z „Na koniec świata i jeszcze dalej”. Ta niesamowita dziewczyna i podróżniczka zawitała do mojego miasta, a tam jej XJ-ota odmówiła współpracy – zerwała się linka od sprzęgła. Zupełnym przypadkiem, gdy wyjeżdżałam z domu na motocyklową przejażdżkę, mignął mi na Facebook’u jej post i od razu napisałam, że podjadę z narzędziami. To była fajna akcja, bo Dorotka miała uniwersalną linkę od sprzęgła i trzeba było ją umieścić w pancerzu, a żadna z nas wcześniej tego nie robiła. Miny przechodniów  – bezcenne!. Dwie baby, blondynka i brunetka, obie z czerwonymi „szponami”, walczyły z motocyklem na parkingu w centrum miasta. Znajomy mechanik motocyklowy tłumaczył nam przez telefon, co zrobić i udało się! Nawet linka została dobrze wyregulowana i wytrzymała kolejne 600 kilometrów.

Zdarzyło mi się też kiedyś wieźć wodę i prowiant motocyklistom po wypadku, bo stali w lesie i czekali na pomoc, a ja miałam informację od znajomych, że to akurat w połowie mojej drogi do domu. Mój partner jest mechanikiem motocyklowym, więc często udzielamy się na różnych forach i pomagamy ludziom w rozwiązaniu problemów, na ile się to oczywiście da zrobić online. 

Innym razem zaintrygował mnie pod sklepem motocykl enduro na amerykańskich blachach, więc zagadałam tego motocyklistę i od słowa do słowa okazało się, że to podróżnik Nate Allen, który zwiedza świat na tak zwanym „low budget”. Brak aktualizacji noclegów na internecie wprowadził go w błąd, bo szukał nieczynnego od dawna schroniska. Tym sposobem zgarnęłam go z ulicy i przenocowałam. Został z nami kilka dni i zabraliśmy go też na zlot na Podlasiu. Zakumplowaliśmy się i zostałam jego „starszą, motocyklową siostrą”.  Pomagałam też francuskiemu podróżnikowi, byłemu politykowi – Pierre de Ruvo. Jesteśmy w stałym kontakcie i wiem, że planuje ponownie odwiedzić Polskę. Tak naprawdę w moim przypadku, to nigdy nie wiem, co przyniesie dzień, bo w każdej chwili może wydarzyć się coś ciekawego. A tam gdzie są motocykle, to zawsze jest szansa, że coś się będzie działo (śmiech).

Jestem pod wrażeniem, ile sytuacji i okazji do niesienia pomocy Ci się po prostu zdarza. Czy Twoim zdaniem to jest tak, że osoba otwarta na pomaganie w jakiś sposób przyciąga takie osoby i sytuacje?

Czasami myślę, że tak właśnie jest. Wiecznie komuś pomagam i czasem się śmieję, że działam jak magnes. Ale to w sumie fajne, bo dużo dobrego z tego wynika, a do tego zawieram niesamowite znajomości.

Teraz już rozumiem, co było inspiracją do stworzenia tej grupy „Motocyklista w potrzebie SOS” – po prostu Twoje własne życie i napotkani ludzie w potrzebie?

Takim, decydującym o założeniu grupy, impulsem był wypadek naszego zlotowego kolegi Rafała. Znajomi organizowali zbiórkę charytatywną dla chorego dziecka i motocykliści, jak zwykle, włączyli się w nią. Rafał przyjechał z innego miasta swoim, odrestaurowanym i dopieszczonym Junakiem. Niestety, kiedy wracał do domu, na jednym z ostatnich skrzyżowań w mieście, kierowca osobówki nie zastosował się do znaku „STOP” i wjechał w Rafała. O wypadku dowiedziałam się od moich znajomych, którzy widzieli sytuację, bo stali w korku. Dostałam też zdjęcie, leżącego na środku skrzyżowania, pękniętego na pół Junaka. W tamtej chwili nie wiedziałam, że chodziło o Rafała, ponieważ minęliśmy się na imprezie.

Zaczęłam obdzwaniać miejscowych motocyklistów, miłośników Junaka i dowiedziałam się, że może chodzić o Rafała. Uzyskałam numer telefonu i zadzwoniłam. Na szczęście odebrał, ale nie był w stanie powiedzieć mi, na jakim jest oddziale i sali, bo oprócz innych obrażeń miał wstrząśnienie mózgu. Szpital był zamknięty dla osób z zewnątrz, ale na szczęście znam tam trochę personelu i poprosiłam o pomoc. Znajoma ustaliła, gdzie leży Rafał i na moją prośbę sprawdziła, czy czegoś mu potrzeba. Dostałam całą listę, to zrobiłam najpotrzebniejsze zakupy, a znajomi załatwili mu ubrania na zmianę. Pomyślałam nawet o gazetkach motocyklowych, żeby nie patrzył się w ściany, jak już poczuje się lepiej. Uważam, że tak właśnie należało postąpić. Człowiek po wypadku jest w kiepskim stanie, a jeśli ma jakiekolwiek wsparcie, to zawsze czuje się, mimo wszystko lepiej.

To takie sprawy, o których nikt nie myśli, póki sam się w takiej sytuacji nie znajdzie?

Ten przypadek uświadomił mi, że to się może każdemu z nas przydarzyć. Ile razy wyjeżdżamy gdzieś blisko, nie zabierając nawet ładowarki do telefonu? Rafał też nie miał żadnej przy sobie, a telefon był jedyną jego formą kontaktu z rodziną i znajomymi, podczas pobytu w szpitalu. Miałam czas, więc pomoc wzięłam na swoje barki. Codziennie mi meldował, jak się czuje, a moje znajome pielęgniarki zaglądały do niego i uspokajały, że będzie dobrze.

Po wypisaniu Rafała ze szpitala, odwieźliśmy go do domu. Całe szczęście, że tata mi w tym pomógł, bo Rafał miał uszkodzone kolano i pękniętą miednicę. Nawet we dwójkę, ciężko nam było wsadzić go do samochodu i zaprowadzić do domu, bez sprawiania dodatkowego bólu. Ja w tej sytuacji czułam bezsilność, że nie można zrobić nic więcej, to jak on dopiero musiał się czuć? Wtedy pomyślałam, że w tej covidowej rzeczywistości takich sytuacji może być więcej i że każdy z nas może pomagać. To, co zrobiliśmy wspólnymi siłami dla Rafała, nie było dużym wysiłkiem,  bo wszystko udało się szybko zorganizować – tak naprawdę potrzeba tylko dobrych ludzi i chęci do pomocy.

Mieszkam w turystycznym mieście i motocyklistów jest tu sporo w sezonie, a takich miast jak moje, też jest dużo. I w każdym z nich są dobrzy ludzie, którzy mogą pomóc. I tak, po konsultacjach z innymi motocyklistkami, założyłam grupę na „Motocyklista w potrzebie SOS” na Facebook’u.

Akcja przyjęła się od początku?

Początkowo w prowadzeniu grupy wspierała mnie koleżanka Ania „Motylowa”,  a teraz mamy do pomocy kilku panów-moderatorów, którzy odpowiedzieli na mój apel o pomoc. W tej chwili mamy 1500 członków i ciągle ich przybywa. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ im więcej osób, tym większe szanse, że kiedy będzie potrzeba – to ktoś pomoże. Nie dzieje się na szczęście tam zbyt wiele, ale przecież w sumie o to chodzi, żeby jak najmniej ludzi znalazło się w kłopotliwych sytuacjach.

Jesteśmy też bezwzględne, jeśli chodzi o zatwierdzanie postów. Ponieważ założenie jest takie, żeby nie zaśmiecać strony pytaniami w stylu – jaką kupić odzież? Chodzi nam o to, że jak pojawia się post to znaczy, że zdarzyło się coś ważnego i potrzebna jest pomoc. Wyodrębniłam też osobne tematy na grupie, żeby łatwiej było się po niej poruszać: mechanicy motocyklowi, grupowicze z narzędziami, doświadczeni podpowiadają, miejsca przyjazne motocyklistom, organizacja pomocy szpitalnej i jest też zakładka dla obcokrajowców po angielsku. Na grupie są moi zagraniczni znajomi, o których wspominałam wcześniej.

Czy motocykliści chętnie niosą pomoc? Założenie grupy miało sens?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo generalnie dzielę ludzi na dobrych i złych, a w każdej grupie czy środowisku, są tacy i tacy. Chęć niesienia pomocy wynika z charakteru człowieka, a nie z grupy społecznej. Wierzę jednak, że w tej grupie są właśnie tacy ludzie, którzy mają w sobie chęć niesienia pomocy innym. Na razie dużo się nie dzieje, ale kila razy udało się pomóc motocyklistom w potrzebie, więc myślę, że sens zawsze jest. Wierzę, że ta nasza miłość do motocykli sprawi, że będziemy solidarni w potrzebie, bo to chyba nadaje też sens życiu, prawda?

Właśnie przypomniała mi się historia, kiedy jechaliśmy samochodem (a nie miałam na nim wówczas motocyklowych naklejek), który, na rondzie w obcym mieście, zgasł i nic nie dało się zrobić. Panika, bo ruch olbrzymi, wszędzie ciężarówki, a my tarasujemy naszym kombi wjazd. I wtedy przyszła pomoc. Młody motocyklista wjechał na to rondo, zaparkował motocykl i pomógł nam zepchnąć auto w bezpieczne miejsce. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, bo nie musiał – mógł nas objechać i pojechać dalej.

Inna przygoda, kiedy jechaliśmy pożyczoną MK-ą, starym, rosyjskim motocyklem M-72 i okazało się, że mamy przebitą oponę. Zatrzymaliśmy się we wsi i poszliśmy do gospodarza prosić o jakieś narzędzia, bo akurat z motocykla ktoś je wyjął. A gospodarz – super chłop, przybiegł z tym co miał i nam pomagał. Jakiś czas później zajechaliśmy do niego, odpowiednio podziękować (śmiech).

Wszystkie te sytuacje pokazują, że nie warto dzielić ludzi według pasji. Ja, pomagając innym, zawsze mówię, że mogę być w podobnej sytuacji i chciałabym, żeby ktoś też mi pomógł, zainteresował się. Trzeba pamiętać, że każda sytuacja w jakiej są inni, może przydarzyć się też nam i potrzebna jest taka empatia.

Kiedy motocykle pojawiły się w Twoim życiu i czy pozytywnie w nim „namieszały”?

W pewnym sensie motocykle towarzyszyły mi od zawsze, mimo że nie miałam świadomości, że tak jest (śmiech). Mój ukochany dziadek miał przepiękny motocykl BMW R35, a później Jawę. I myślę, że po nim mam od dziecka zamiłowanie do motoryzacji, mimo że już nie jeździł, jak dorastałam. Tata miał motorynkę i jako dziecko uwielbiałam z nim jeździć. Później, w czasach liceum, koledzy mieli MZ-tki, grzebali przy nich albo jeździliśmy po okolicy. Pamiętam, jak przeżywaliśmy, ilekroć pojawił się w mieście motocykl z „prawdziwego zdarzenia”, czyli wszystkie technologie spoza „żelaznej kurtyny” – japońskie, zachodnioniemieckie, francuskie. Wszyscy od razu pędziliśmy, żeby je oglądać. Myślałam nawet, żeby zostać mechanikiem motocyklowym, ale w tamtych czasach nie było to zbyt popularne, jeśli chodzi o kobiety, więc na marzeniu się skończyło…

Przez wiele lat byłam „plecakiem”, kiedy tylko nadarzała się okazja. Kumple lubili ze mną jeździć, bo umiem być dobrym pasażerem. A życie tak się jakoś układało, że nie miałam własnego motocykla – dużo czasu zajmowała mi praca i rodzina. Moje zamiłowania nie spotykały się również z aprobatą moich, byłych partnerów. Ale przyszedł taki czas, że dzieci podrosły, a ja w końcu powiedziałam: „Nie!”, temu ciągłemu ustępowaniu i odkładaniu na bok tego, co lubię. Zupełnie przypadkiem moje życie stanęło wówczas na głowie. Powiedziałabym, że bardzo pozytywnie! Mam obecnie wspaniałego partnera, który nie dość, że jest motocyklistą, to jest też mechanikiem motocyklowym. On, widząc moją miłość do motocykli i jeżdżenia, zmotywował mnie do kupienia motocykla, a pewnego dnia – podarował mi motocykl enduro! Jestem mu niezmiernie wdzięczna, bo uwielbiam ten motocykl i jest to najlepszy prezent, o jakim może marzyć kobieta… taka jak ja (śmiech).

Pod okiem takiego motywatora i nauczyciela to chyba już wszystko szło „jak po maśle”?

Wcześniej kumple uczyli mnie jeździć na motocyklach do stuntu, więc coś tam wiedziałam, ale tak naprawdę, to on nauczył mnie jeździć. Wsadził mnie, u znajomego na podwórku, na obniżonego KLX-a, który w dodatku miał łyse opony. Miałam do dyspozycji prywatną, piaskową drogę i pola. Nie zliczę tych wywrotek w piachu i błocie, ale to była najlepsza szkoła jazdy, bo dzięki temu nauczyłam się panować nad motocyklem i potem, naprawdę mi się to przydało na drodze. Ten pot, zaklęcia i czasem nawet łzy wściekłości, kiedy walczyłam z podniesieniem motocykla, nie poszły na marne (śmiech). Wręcz przeciwnie – uwielbiam jazdę w terenie i kiedy gdzieś jedziemy, wybieramy takie drogi. Do tego Janek uczy mnie naprawiania motocykli i jak tylko mam czas, to siedzę z nim w garażu. Czasem jest zabawnie, bo tłumaczy mi wszystko w taki sposób, jakbym już wszystko umiała i wiedziała. Ja słucham uważnie, a po cichu sobie myślę : „Kochanie, ale o co chodzi?” (śmiech).

Z miłości do motocykli wyszło też wiele cennych znajomości i mam cudowną paczkę motocyklistek z grupy „Baby na Motóry”. Nasza grupka postanowiła pewnego dnia zrobić challenge i nagrać filmik – tak się wtedy zgrałyśmy, że jesteśmy jak siostry.  Zloty motocyklowe, na których często pomagałam, też dały mi wiele ciekawych znajomości.

Jak lubisz spędzać czas na motocyklu? Jakie były i są te Twoje motocykle?

Tak jak wspominałam, najchętniej jeżdżę w terenie z moim ukochanym. Co prawda, bardzo ciężki teren odpada z powodów zdrowotnych (mam problemy ze stawami i jestem po operacji kolana), ale w praktyce czasem wychodzi tak, że lekki teren potrafi nas zaskoczyć i bywa różnie, jeśli chodzi o poziom trudności. Lubię włóczyć się po takich miejscach, „gdzie diabeł mówi dobranoc” i odkrywać nieodkryte. Kiedyś lubiłam szybką jazdę na ścigaczach, ale wyrosłam z tego, ponieważ samochodów na drogach jest coraz więcej i jest coraz mniej bezpiecznie. Kiedy uszkodziłam sobie kolano i nie mogłam chodzić ani jeździć sama, Janek kupił Dniepra z koszem, żeby mnie wozić.

Trochę już tych motocykli się uzbierało z Waszej pasji?

Oj tak, do dyspozycji mamy w sumie 7 motocykli (śmiech). Mój partner ma Ducati 999, Ducati Paso 750 i dwa motocykle Cagiva Elefant. W tym jeden bardziej turystyczny, a drugi stricte enduro i Dniepra. Ja mam BMW R 100 z 1979 roku, po przeróbkach w wersji scrambler i moje kochane maleństwo, nieco przerobione – Suzuki DR 125. Ducati 999 stoi już chyba 3 lata, bo wolimy jeździć Dnieprem albo enduro.

Coraz częściej żartujemy, że na starość dokupimy drugiego DR, żeby jeździć jak lubimy. W warsztacie jest jeszcze jeden motocykl w częściach, który marzy mi się w wersji „cafe racer”. Jak czas pozwoli, to może uda nam się ten pomysł zrealizować. Znajomi czasem śmieją się z tego mojego DR, ale mój ukochany w terenie, potrafi nim objechać większe motocykle. Do tego pali niewiele, więc tankowanie to sama przyjemność i jest na tyle lekki, że mimo problemów zdrowotnych – jestem sama w stanie go podnieść. I to jest dla mnie najważniejsze, bo daje mi wolność i przyjemność z jazdy.

Grupa „Motocyklista w potrzebie SOS” na facebook’u: https://www.facebook.com/groups/315329456501544

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze