Edyta Klim

Motocyklem po Norwegii – pierwsze kroki Agnieszki

Agnieszka pragnęła zaznać poczucia motocyklowej wolności, ale dopiero po przeprowadzce do Norwegii, odważyła się na krok w realizacji tego marzenia. Jeszcze bez uprawnień, wyruszyła na norweską trasę TET i zyskała pewność, że motocykle to jej miłość.

Od kiedy mieszkasz w Norwegii? To Twoje wymarzone miejsce do życia?

Mieszkam w Norwegii, a konkretnie Trondheim, od 2015 roku. Przyjechałam tutaj na wakacje, by pomyśleć o życiu i tym, czego właściwie od niego chcę – a poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi! Nigdy nie marzyłam, żeby tu żyć, wręcz przeciwnie, przerażał mnie zimny klimat i język. Jednocześnie też, nigdzie wcześniej nie czułam się tak dobrze. Nie planuję wyprowadzki stąd, dopóki jakieś inne miejsce mnie tak nie zauroczy.

Kiedy motocykle pojawiły się w Twoim życiu? Od razu wiedziałaś, że to coś dla Ciebie?

O motocyklu marzyłam już jako nastolatka. Tata przyjaciółki miał warsztat, wiec co chwilę jakiś motocykl się pojawiał w zasięgu moich oczu. Bardzo mnie fascynowała wizja podróży motocyklem po najdalszych zakątkach świata, albo po prostu przez góry i lasy. Wyobrażałam sobie, że wsiadam na motocykl, pakuję co potrzeba i jadę przed siebie – bez planu, bez ograniczeń, czując wiatr i totalną wolność, gdy wszystko inne nie ma znaczenia i problemy zostają w tyle.

Teraz właśnie czuję ogromną radość, podróżując na motocyklu, bo jest tak, jak sobie wyobrażałam. Realia życia sprawiły, że nie miałam na to odwagi wcześniej, ale cóż, wtedy nie byłabym tu, gdzie jestem teraz…. 

Co Cię ostatecznie zmotywowało, żeby zrobić ten krok – nauczyć się jeździć motocyklem i zdobyć uprawnienia?

To marzenie miałam od dawna, ale dopiero dwa lata temu naprawdę pożałowałam, że tego prawa jazdy nie mam. Było to podczas mojej pierwszej podróży po Azji Południowo-Wschodniej. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, jak pięknie byłoby odbyć tą podróż na motocyklu. Obiecałam sobie, że tam wrócę na dwóch kołach! Już prawie zapisałam się na kurs, ale stchórzyłam… W kolejnym roku znowu tam pojechałam i ponownie żałowałam.

Po powrocie poznałam swojego chłopaka (już byłego), który był motocyklistą. Kilka razy przejechałam się z nim „na plecaku” i nie było odwrotu! Tym bardziej, że on bardzo mnie wspierał i rozwiewał moje wszelkie obawy z kursem związane. Jeździł na Hondzie CB500X i tak zakochałam się także w tym motocyklu. Początkowo mieliśmy umowę, że odkupię jego motocykl, ale jednak doszłam do wniosku, ze wolę wersję z 2019 roku. 

Plan był taki, że zrobię prawo jazdy w Polsce, gdy będę tam na wakacjach, ale epidemia pokrzyżowała mi plany. Jednak obecnie nie żałuję wcale, oszczędziłabym sporo pieniędzy, ale nie byłabym tak dobrym kierowcą. Nauka jazdy w Norwegii to całkiem inna bajka, niż w Polsce – stawia się tutaj ogromny nacisk na bezpieczeństwo, kooperacje z innymi uczestnikami ruchu i „reading the traffic”. Czuję się, jakbym płaciła też za ubezpieczenie na życie.

Jak Ci idzie zdobywanie motocyklowych umiejętności?

Zdobywanie motocyklowych uprawnień idzie mi wolno, głównie ze względu na sytuację epidemiczną. Kurs rozpoczęłam w zeszłym roku i mam nadzieję skończyć wkrótce – został już tylko jeden, obowiązkowy kurs do zaliczenia. W Norwegii jest teraz rekordowy sezon na motocykle, więc na każdy kurs trzeba czekać tygodniami. Mam nadzieję, że egzamin praktyczny zostanie wyznaczony na ten sezon…

Plusem norweskiego systemu jest to, że nie mając jeszcze prawka, można ćwiczyć jazdę pod okiem doświadczonego motocyklisty. Tak więc nie ma tygodnia, żebym nie jeździła motocyklem i nowe umiejętności zdobywam dość szybko. Mój główny towarzysz motocyklowych podróży mówi z uśmiechem, że podejmuję się wyzwań, do których większość motocyklistów zabiera się po latach jazdy. Przyznaję, że jazda na motocyklu, szczególnie po bezdrożach, jest uzależniająca (śmiech).

Najbardziej ciągnie Cię offroad?

Tak, najbardziej ciągnie mnie offroad i długie podróże, a najlepiej jedno w połączeniu z drugim. Marzy mi się podróż przez Azję do Mongolii, Himalaje, Patagonię, Nową Zelandię. Jednak wcześniej planuję się wybrać motocyklem do Rumunii i na Bałkany. Jazda po leśnych, bocznych drogach, małe wioski, wspinanie się na motocyklu po górach – daje mi niewiarygodną radość. 

Na jakim motocyklu się uczysz jeździć?

W sumie to… na kilku (śmiech). Uwielbiam testować nowe motocykle. Od początku wiedziałam, że motocykle typu adventure to moja bajka, więc takie najczęściej wybieram. Pierwszym motocyklem, na który wsiadłam, była szkolna GS-ka F800. Na niej zrobiłam połowę kursu, teraz go kontynuuję na BMW GS F700. Prywatnie jeżdżę na wyprawy Hondą CB500X, KTM 790 Adventure i Royal Enfield Himalayan. Testowałam też Hondę CB600, ale sportowe motocykle to nie moja bajka. 

W przyszłym sezonie planuję zakup nowego modelu Hondy CB500x. Jak dla mnie to idealny motocykl na początek, szczególnie jeśli chodzi o moje wymarzone wyprawy. Chociaż gdyby Himalayan miał trochę więcej mocy, to miałabym problem i nie wiedziałabym, który wybrać.

Dlaczego ten model akurat tak Ci się spodobał?

Podczas mojej ostatniej wyprawy zrobiłam 1000 km w pięć dni (większość po norweskim TET) i zakochałam się w tym motocyklu. Według planu miałam jechać KTM-em, ale podczas drugiego dnia zamieniliśmy się na chwilę motocyklami i tak juz zostało (śmiech). KTM to cudowna maszyna, ale dla takiego laika jak ja, to Himalayan okazał się być idealnym modelem. Wspinał się dzielnie po wszelkich górkach, nie czułam jego masy, a do tego nie straszne mu kamienie, woda, dziury i błoto. Wszystkie trzy motocykle są wspaniałe, każdy ma inne plusy. A gdyby było mnie stać, to sprawiłabym sobie całą trójkę i jeszcze naszego Rometa.  

Miałaś okazję jechać norweską trasą TET – czy warto się tam wybrać?

O tak! Nawet trzeba! Wraz z kolegą każdego wieczoru siadaliśmy przy namiotach i nie mogliśmy uwierzyć, że kolejny dzień jest cudowniejszy, niż poprzedni. Zajęło nam tydzień od powrotu, żeby „przetrawić” te wszystkie emocje i doświadczenia. Nie nastawiałabym się jednak na wysoki poziom trudności w części TET, którą jechaliśmy – od Røros na południowy wschód, potem do Folldal i Rozdane, dalej poza trasą do Dovre i na północ.

Nie było to zbyt duże wyzwanie dla Ciebie, na tym poziomie umiejętności?

Taka wyprawa okazała się być dla mnie bezproblemowa. Były tam świetne drogi, nawet te leśne i górskie – w większości utwardzone na tyle, że było wygodnie na motocyklu. Tylko w kilku miejscach trafiliśmy na odcinki bardziej wymagające (niestety, bo to największa frajda!). Dwa razy musiałam poprosić doświadczonego kolegę, by mi pomógł, raz po zakopaniu się w głębokiej ziemi, drugi raz przy dziwnym manewrze w dół. Moim przekleństwem były też zakręty 180 stopni, gdy wjeżdżałam pod górę po gruzie, mając strome zbocze obok, ale to tez świetna zabawa! Co chwile wjeżdżaliśmy na jakiś szczyt – my przejechaliśmy nawet dwa, mające ok. 1600m i kilka ponad 1000m. Tak więc, nie ma się czego bać!

Warto zaznaczyć też, że mieliśmy świetną pogodę, tak więc były zarówno cudowne widoki, jak i nawierzchnia w najlepszej formie. Norweska natura to coś cudownego, a ten odcinek, który pokonaliśmy ciągnie się przez różnorakie pasma górskie, lasy i krajobrazy. W Norwegii można też spać pod namiotem prawie wszędzie, wiec nie trzeba wcześniej planować noclegów. Warto jednak przypomnieć, ze Norwegowie mają niesamowity szacunek do przyrody, więc należy przestrzegać wszystkich reguł z tym związanych.

Po lasach w Norwegii motocyklem można jeździć legalnie?

Nie można jeździć typowo offroad’owo, po prostu po lesie, ale można po leśnych drogach, jeśli są utwardzone i zaprojektowane do jazdy. Z zasady, gdy możliwe jest, żeby daną drogą przejechał samochód, to można tam wjechać też motocyklem. W większości są to drogi prywatne, za które się płaci przy pomocy aplikacji Vipps (podjeżdża się do szlabanu/znaku, płaci i wjeżdża). Takie drogi są dzięki temu zadbane i przyjemnie się po nich jeździ.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze