Motocross lekarstwem na całe zło!

Monika walczyła z depresją, a miłość do motocykli zapoczątkowała pozytywne zmiany w jej życiu. Teraz jest wizażystką, blogerką i pełną energii optymistką, która swoją pasją zaraża innych i nigdy się nie poddaje!

Piszesz wprost, że miałaś depresję i to pasja motocyklowa stała się lekarstwem na wszystko. Czy blog piszesz po to, by dzielić się swoimi doświadczeniami i pomóc innym w podobnej sytuacji życiowej? 

Dokładnie tak, dlatego właśnie powstał blog – www.monikaharwas.pl . Chciałam podzielić się moją historią i być może pomóc komuś w podobnej sytuacji. Na co dzień spotykam wielu nowych ludzi, przeprowadzam mnóstwo różnych rozmów i w pewnym momencie zdziwiło mnie, ile osób w dzisiejszym świecie ma problemy z depresją, z samoakceptacją, z niskim poczuciem własnej wartości. Ja sama znam to doskonale, zmagałam się z tym już jako nastolatka. Pomyślałam, że skoro mi się udało pokonać chorobę, to może warto o tym opowiedzieć i nagłośnić temat. Depresja to wciąż tabu dla wielu ludzi, a przecież tu nie ma się czego wstydzić. Dlatego postanowiłam przełamać schemat, opowiedzieć o tym głośno, a być może będzie to dla kogoś przykład. Okazało się, że było to potrzebne, zaczęłam dostawać wiadomości od znajomych i nieznajomych, a to dało mi jeszcze większego „kopa” do pisania, przeczucie, że to co robię – ma sens. Oprócz tego, pisanie bloga okazało się absolutnie świetną sprawą i daje mi to ogromną przyjemność. Nie ma nic lepszego, niż opisanie własnych słabości w zabawny i humorystyczny sposób, dzięki temu je „oswajasz”!

Dużo w Twoich wpisach optymizmu i nadziei, wiary w lepsze jutro. Czy nad takim nastawieniem trzeba pracować? Potwierdzisz, że to nastawienie do życia kreuje naszą przyszłość? 

Zdecydowanie tak! Przekonałam się na sobie, że wiara w siebie, optymizm, pozytywne nastawienie do życia – tworzą naszą codzienność. Absolutnie kocham moje życie i cieszę się każdą jego chwilą, ale nie zawsze tak było… Faktycznie, życie z depresją to trudna, codzienna „współpraca” ze swoją głową. Ale każdy ma gorsze dni i trudno być wiecznym „człowiekiem-entuzjazmem”, zresztą dzięki Bogu, bo byśmy się wszyscy, chyba ze szczęścia pozabijali (śmiech). To my kreujemy naszą codzienność i to my mamy na nią wpływ. Mogę się poddać, schować pod koc i przepłakać cały tydzień, ale mogę też wyjść „do ludzi”, zrobić coś konstruktywnego, coś dla siebie. To tylko i wyłącznie mój wybór! Nauczyłam się wstawać rano i mówić sobie: „Jest super, dam radę!”. Poza tym, mam wspaniałych przyjaciół i cudowną rodzinę – jak tu nie być szczęśliwym?

Często zapominamy, ile wspaniałości jest w naszym życiu, ile małych radości, które przestajemy doceniać. A tak naprawdę – to te małe rzeczy tworzą nasze szczęście: kawa z przyjaciółmi, trening, przejażdżka na motocyklu, rozmowa z ukochaną osobą. Im częściej przypominam sobie, jak fajne są te życiowe momenty, tym szczęśliwsza i bardziej wdzięczna jestem. To można i trzeba w sobie wypracować.

Jak długo jeździsz na motocyklu i kiedy poczułaś, że motocykle to Twoja droga? 

Zdecydowanie za krótko! Pierwszy raz usiadłam na motocyklu późno, bo w wieku 24 lat i od razu poczułam, że to jest TO. Jako dziecko fascynowałam się resorakami kuzyna, wolałam gumę Turbo od gumy Donald (śmiech), ale musiało minąć parę dobrych lat, nim dorosłam do swojej pasji. Wcześniej, zwyczajnie nie było mnie stać na kupno własnego jednośladu, a wśród rodziny i znajomych nie było niestety pasjonatów motocykli, oprócz jednego, który zresztą namówił mnie, żebym zmierzyła się z „crossówką” (dzięki Guzik!). Zaczynałam jazdę i starty w motocrossie od zera, za porównanie mając jedynie rower (śmiech), ale dzięki temu jestem teraz dowodem na to – że lepiej późno, niż wcale! Ostatecznie na swój pierwszy motocykl nazbierałam sama i faktycznie trochę czasu mi to zajęło, ale mam z tego powodu ogromną satysfakcję. Często też piszę o tym na blogu – jeżeli o czymś marzysz, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią „nie”, nie poddawaj się! Walcz o swoje! 

Czytam, że bywasz też „plecaczkiem”? 

Tak, aż czasem śmieję się, że mogłabym robić testy motocykli z punktu widzenia „plecaka” (śmiech). Mój chłopak ma okazję jeździć na różnych modelach i w sezonie najczęściej przemieszczamy się na dwóch kółkach. Ani trochę nie przeszkadza mi bycie plecakiem, bo dzięki temu dojeżdżam do pracy jakieś 20 minut szybciej i nie stoję w korkach (śmiech).  Podczas ostatnich wakacji wybraliśmy się motocyklem do Chorwacji i w sumie przejechaliśmy około 3200 km. Ja oczywiście w roli „bagażu” z tyłu i teraz już wiem, co to „ból tyłka”! (śmiech) Na drodze spotkaliśmy chyba wszystkie warunki meteorologiczne: od upału po deszcz i mroźny wiatr. Opisałam wszystko na blogu: http://monikaharwas.pl/2014/09/motonita-byc/ . Zaklinaliśmy się, że „nigdy więcej”, ale to była przygoda życia i nie żałuję ani minuty z naszej wyprawy!

Jak Ci idzie na zawodach, czy jesteś zadowolona ze swojej formy i wyników? 

 

Oj, chyba nie nadejdzie taki dzień, że będę w pełni zadowolona, bo ciągle chcę lepiej i szybciej! (śmiech) Nie ma co ukrywać – do czołówki nie należę, zazwyczaj dostaję piachem w twarz, ale to nie zwycięstwo jest moim celem… Ja już sobie coś udowodniłam – pokonałam chorobę, spełniłam marzenie na przekór wszystkiemu i zapracowałam na to sama. Oczywiście po drodze spotkałam wielu, bardzo życzliwych ludzi, bez których nie mogłabym nawet myśleć o startach. Forma i wyniki zawsze mogą być lepsze, ale dla mnie podczas startu w zawodach najważniejsza jest fajna atmosfera, ludzie z tą samą pasją i poczucie przynależności do świata o którym zawsze marzyłam. Na starcie, zaraz po myśli: „Po co to sobie robię?!?”, przychodzi jeszcze jedna: „TO JEST TO” (śmiech). Dla mnie już sam fakt, że startuję, próbuję – jest sukcesem i ogromną radością. A moim największym osiągnięciem jest to, że w drugim wyścigu w Sochaczewskim Rajdzie Niepodległości NIE BYŁAM OSTATNIA! (śmiech)

To mocno wyczerpujący sport, musisz takie zawody potem odreagować, jakimś większym relaksem?

Gdybym tylko mogła, to po zawodach spałabym przez tydzień! Niestety, najczęściej następnego dnia muszę się stawić w pracy, choćby to wyglądało na „doczołganie się” (śmiech). Najlepszym lekarstwem na zakwasy po starcie jest porządny streching lub masaż, a głowa po tak dużej dawce stresu najlepiej odpoczywa – pisząc bloga (śmiech). Dla mnie start w zawodach motocrossowych jest w dużej mierze odreagowaniem, głównie stresów związanych z pracą i zwariowanym trybem życia. Myślę, że gdyby każdy z nas mógł się porządnie „wyżyć” w wolnym czasie, problem nerwicy i depresji ominąłby wielu ludzi.

Zdarzały Ci się jakieś wypadki, kontuzje? Czy są spowodowane kontaktem z rywalami, raczej z przeszkodami naturalnymi czy własnymi błędami?

Oooh, ja jestem „człowiekiem-wypadkiem” i to głównie z własnej winy! (śmiech) A tak na poważnie – do tej pory borykam się z więzadłami w kolanie, udało mi się skręcić kostkę w bucie motocrossowym, prawie wleciałam w staw razem z moją Yamahą, a podczas pracy na planie teledysku  (na który pojechałam zaraz po porannym treningu, połączonym z nieoczekiwanym desantem) miałam lekkie wstrząśnienie mózgu. Nie ma treningu bez wywrotki, ale dopóki wstaję, podnoszę motocykl i próbuję dalej – jest dobrze! Motocross to obrzydliwie trudny sport, w szczególności dla kobiety i w tym też tkwi jego piękno. Każda zawodniczka, która wybrała tę drogę – to prawdziwa twardzielka! Tutaj są łzy, piach, błoto, siniaki i poplątane włosy, ale też ogromna satysfakcja i niesamowite poczucie wolności. Przychodzę do domu i myślę sobie: „Skoro pokonałam własny strach, przejechałam tor z tymi wszystkimi przerażającymi skokami i koleinami, to już nic nie jest straszne i mogę wszystko!” Każda pokonana przeszkoda, nawet za cenę paru siniaków i zadrapań, jest niesamowicie pozytywnym „kopniakiem” (śmiech).

Czy udział w zawodach to duży koszt? Dochodzi do tego motocykl i pełny ubiór? 

Po starcie w zawodach przez miesiąc jem ryż… To oczywiście żart, ale prawda jest taka, że motocross nie należy do najtańszych sportów. Przygotowanie motocykla, benzyna, oleje, wpisowe – to wszystko kosztuje. Powiedziałabym, że dla mnie koszt zawodów zamyka się w przedziale 500-1000zł, a wcale nie jestem pierwszoligowym zawodnikiem. Podejrzewam, że im szybciej, tym drożej (śmiech). Co do ubioru, to preferuję zasadę, że ma działać, a nie wyglądać, więc do tej pory startowałam w dziurawych portkach. Na szczęście miałam niedawno urodziny (śmiech). Przynajmniej nie trzeba się specjalnie wysilać przy wymyślaniu prezentów dla mnie, bo przy takim hobby zawsze się coś przyda! 

Przygotowanie się na zawody to trudne i wyczerpujące zadanie? 

Niestety, skłamałabym mówiąc, że szczególnie przygotowuję się do każdych zawodów – moja nieprzewidywalna praca uniemożliwia mi regularne treningi. Ale kiedy wiem, że zbliżają się zawody, to w każdej wolnej chwili wyrywam się na trening, chociażby na godzinkę. Wypracowałam sobie system – w chwilach, kiedy pracuję dużo np. na planach filmowych, to staram się zrobić trening w domu, cardio, pilates, czy cokolwiek, byle być w ruchu. A kiedy mam tylko dzień wolny, to nie zastaniesz mnie pod telefonem, bo będę wtedy na torze! (śmiech). Motocross przewartościował mi życie – zamiast piwka wieczorem chętnie pójdę na jogging. Nauczyłam się też lepiej organizować sobie czas, tak, żeby pasja nie cierpiała zbytnio przez mój wolny zawód. 

Czy na zawody motocyklowe, czy zwykłą przejażdżkę robisz makijaż? Czy i jak, czym powinno się wtedy umalować? Niektóre z nas nie wyobrażają sobie wyjścia z domu bez makijażu, a jednocześnie nie możemy patrzeć na puder pozostawiony wewnątrz kasku (śmiech).

I to jest idealne pytanie dla wizażystki-motocyklistki! Szczerze mówiąc, na trening czy zawody odradzałabym pełny makijaż, bo szkoda skóry, która wtedy – jak to się potocznie mówi – „nie oddycha”. Kremy BB albo CC dają radę, a utrwalone odrobiną pudru sypkiego bądź w kamieniu, powinny trzymać się na swoim miejscu. Jeżeli chodzi o maskarę – najlepsza będzie wodoodporna (jeżeli nie jesteśmy w stanie zrezygnować z pomalowanych rzęs). Puder wewnątrz kasku? Znam to i szczerze nienawidzę! (śmiech) Ale odkąd przestałam przesadnie malować się na treningi, mam wrażenie, że moja skóra jest mi za to wdzięczna. Oddzielne zagadnienie to fryzura po zdjęciu kasku… (śmiech)

Pracujesz jako wizażystka, czy to też sposób na poznawanie nowych ludzi? Dzielenie się pasją? Czy nie ma na to czasu? 

Dzięki mojej pracy praktycznie codziennie poznaję nowych ludzi, często są to osoby, z którymi raczej nigdy nie miałabym okazji porozmawiać np. ostatnio pudrowałam Roberta Lewandowskiego! (śmiech). Zazwyczaj, kiedy pojawiam się na planie, to po niecałej godzinie wszyscy już wiedzą, że jeżdżę w motocrossie, że mam bloga i ze mój mops nazywa się Browar. Z natury jestem gadułą, więc swoją pasją dzielę się wszem i wobec, chociaż faktycznie – w pracy na rozmowy jest raczej mało czasu… Jeżeli chodzi o zawód wizażysty czy charakteryzatora, nowe znajomości to chyba jeden z największych plusów. Polecam tę pracę każdemu, kto ma towarzyskie usposobienie i lubi gatunek ludzki (śmiech). 

Czy wśród spotkanych w pracy celebrytów trafiają się motocykliści? Czy łatwiej złapać z nimi kontakt?

Zdarzają się, i to całkiem często. Wspólne zainteresowania bardzo szybko stają się tematem do rozmowy i bach! Pierwsze lody przełamane (śmiech). Niesamowite jest to, że ludzie z moto-pasją są bardzo otwarci i zdecydowanie bardziej komunikatywni. Nagle okazuje się, że facet z pierwszych stron gazet jest super wyluzowanym kolesiem, który strasznie chciałby się nauczyć jazdy na jednym kole, a popularna aktorka jest zachwycona motocrossem i właśnie kupiła „dwusuwa”. Za to uwielbiam motocyklistów – zawsze można się z nimi dogadać.

Czy zimowa przerwa w jeżdżeniu nie psuje Ci nastroju? Masz jakieś rady na przetrwanie tego okresu bez motocykla?

Psuje strasznie… odliczam dni do wiosny! Tak naprawdę myślę, że taka przymusowa przerwa ma też swoje plusy – nabieram siły i masy (ale to z łakomstwa (śmiech)) na nowy sezon. Czekam, kiedy wreszcie wyciągnę „Jadźkę” z garażu i na nowo przypomnę sobie, jak bardzo uwielbiam ten sport! Jeżeli chodzi o przetrwanie to polecam: trening w domu, siłownię i fitness. Tym zapełniam wolne dni i staram się nie tracić formy. Zima też jest spoko – książka, herbatka, kocyk, śnieg za oknem… (śmiech)

Jakie masz motocyklowe plany na nowy sezon?

Przede wszystkim jeździć i czerpać z tego radość. Marzą mi się starty w Mistrzostwach Polski i Otwartych Mistrzostwach Lubelszczyzny – a jak będzie, zobaczymy. Wiem jedno – każdą wolną chwilę będę spędzać na torze, bo to dla mnie największy relaks, jaki tylko mogę sobie wyobrazić. 

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze