Moto-zawody: Monika Spuziak – kobieta mechanik
Rozmawiamy z Moniką Spuziak, która nigdy nie uczyła się zawodu mechanika, a z powodzeniem pracowała w warsztatach motocyklowych i samochodowych.
Jakie masz doświadczenie w zawodzie mechanika?
Kilka lat temu pracowałam w zawodzie mechanika przez ponad dwa lata. Przez 8 miesięcy w warsztacie motocyklowym, gdzie zdobywałam doświadczenie, a następnie znajomi polecili mi inny zakład, już samochodowo-motocyklowy. Niestety na samochodach się jeszcze wtedy nie znałam, ale w motocyklu jest silnik i w samochodzie podobnie, więc dałam radę. Moim pierwszym zadaniem było poskładanie silnika od Forda Modeo. Obeszłam go trzy razy, popatrzyłam, wzięłam się do roboty i poszło (śmiech).
Galeria zdjęć Moniki Spuziak przy pracy w warsztacie tutaj.
Monika Spuziak podczas pracy przy motocyklu |
fot. z archiwum Moniki Spuziak |
Dobrze rozumiem – kształciłaś się w praktycznych zadaniach, a nie w szkole?
Nigdzie się fachu mechanika nie uczyłam. Zaczęło się od tego, że jak poznałam swojego chłopaka (a teraz męża) – to on akurat przekładał silnik między motocyklami. Żeby ta druga rama nie stała pusta, to i tam trzeba było jakiś silnik dopasować. Pomagali mu koledzy, a ja się kręciłam gdzieś obok, bo chciałam z nim (nowym w końcu chłopakiem) spędzać czas. On się nade mną litował i dawał mi jakieś zajęcie, żebym się nie nudziła. A raz zapomnieli przed włożeniem silnika wkręcić śrubkę do ramy i potem potrzebowali kogoś o małych rękach, by ją tam wcisnąć, więc padło na mnie! Jak się udało, to dostawałam potem kolejne, poważniejsze zadania.
Następna okazja do zgłębiania wiedzy nadarzyła się, jak „zajechałam” swój motocykl (śmiech). Yamaha XJ600 nie była za szybka, a gonić musiałam moją ekipę na mocniejszych motocyklach, więc skończyło się wydmuchaną uszczelką pod cylindrami. Koszt robocizny to 1000 zł, więc stwierdziłam, że sama sobie to zrobię. Ściągnęłam serwisówkę, miałam wsparcie chłopaków i wzięłam się do pracy. Na początku robiłam zdjęcia, żeby wiedzieć co było gdzie i od czego, a potem już nie musiałam. To rozłożenie i złożenie silnika pozwoliło mi zrozumieć – co i jak w nim działa.
To kim jesteś z zawodu?
Jestem technikiem farmacji, trochę studiowałam chemię na politechnice, ale absolutnie nie mam umysłu humanistycznego. Chętniej poczytam i szybciej zrozumiem książkę do chemii czy serwisówkę, niż sens czytania powieści. Drążę tematy, by zrozumieć zależności, jak i dlaczego to tak działa. Chciałam iść na wydział mechaniczny, ale rodzina wybiła mi to z głowy. Nawet potem, jak pracowałam jako mechanik – to dla świętego spokoju mówiłam, że pracuje w sklepie z częściami.
Monika Spuziak reperuje również samochody – spawanie nie jest jej obce. |
fot. z archiwum Moniki Spuziak |
Jak Cię postrzegali klienci?
Pracowałam z dwoma szefami i byłam w ich zakładzie głównym mechanikiem. Klienci bardzo sympatycznie mnie postrzegali. Czasem z niedowierzaniem i zaciekawieniem, ale nie spotkała mnie z ich strony żadna negatywna reakcja. Miałam nawet jednego wielbiciela – taksówkarza, który za pierwszym razem bardzo się zszokował na mój widok, a potem już mnie bardzo często odwiedzał. Miałam też stałych klientów – motocyklistów, którzy szukali mnie, jak zmieniłam zakład. Były też zabawne sytuacje – kiedyś zadzwonił do szefa klient, mówiąc, że kolega mu polecił ten zakład i chciałby zostawić u nas motocykl na serwis. Ale, słyszał też, że pracuje tu kobieta, wiec nie chce do niej. Następnie bardzo się zdziwił, że to właśnie kobieta jest jedynym w zakładzie i tym polecanym mechanikiem motocyklowym.
A jakie są kobiety w roli klientki warsztatu?
Nie były przy mnie odważniejsze, są ogólnie mało rozmowne w takich, mechanicznych tematach. Nie wiedzą, o co się zapytać i co właściwie chcą, żeby zrobić. Podstawowa wiedza techniczna np. ta wyniesiona z kursu nauki jazdy jest jednak bardzo mała.
Pozmawiałam z mężczyznami o postrzeganiu kobiety w roli mechanika. Mieli pewne obawy, które chciałabym, żebyś rozwiała:
1. Kobieta za dużo myśli i jej umysł w czasie pracy zaprzątają problemy dnia codziennego. A jak się nie skupia to nie naprawi nic dobrze.
W życiu! Moim zdaniem mamy większą podzielność uwagi i osobiście nie mam takich problemów. Poza tym, jak zajmowałam głowę techniczną robotą, to już o niczym innym nie myślałam – uwielbiałam to robić! Wszystko kontrolowałam, nawet oderwana od pracy wiedziałam, gdzie skończyłam i co dalej muszę zrobić.
2. Po kobiecie trzeba sprawdzić, czy wszystko jest dobrze zrobione.
Nawet jak odda się samochód czy motocykl w ręce mężczyzny, to nie jest powiedziane, że będzie wszystko dobrze zrobione. Mechanicy są różni… A jednak, jak jestem kobietą – to muszę się wykazywać podwójnie. Udowodnić, że potrafię „męską robotę” zrobić dobrze.
„Mechanicy są różni, ja jestem kobietą – muszę wykazywać się podwójnie” – uważa Monika Spuziak. |
fot. z archiwum Moniki Spuziak |
3. Kobiety są zbyt słabe fizycznie, wielu rzeczy nie zrobią z braku siły.
Moim zdaniem przy motocyklu nie ma rzeczy przy których kobieta, fizycznie nie da sobie rady, a przy cięższych sprawach w samochodzie – raczej nie pracuje się w pojedynkę. Poza tym są narzędzia, które ułatwiają pracę, do podnoszenia silnika też jest podnośnik. Jak coś „nie chce iść” to są większe przedłużki do kluczy, młotek, albo można się zaprzeć nogami (śmiech). Sama bez problemu ściągałam skrzynię biegów w samochodzie.
Jak zaczęłam pracować w drugim warsztacie, to pracodawca powiedział, że zadzwoni do mojego poprzedniego szefa, żeby spytać o opinie. Powiedziałam mu, że jedyne, czego się dowie to to, że urywam śruby. Na drugi dzień miałam komplet wykrętaków (śmiech). Używam jak najmniejszych kluczy, żeby nie pourywać tych śrub. Wydaje mi się, że robię to delikatnie, często nawet kluczem dynamometrycznym, żeby było dokładnie. A i tak często obrywa mi się za to, że jest zbyt mocno dokręcone, a współpracownik je potem musi spawać.
Kiedyś małą grzechotką dokręcałam śrubkę do odboju przy amortyzatorach w motocyklu sportowym. Taka mała szpilka, wprasowana w główkę ramy i musiałam tylko nakrętkę przykręcić. Kręcę i myślę: „nie ukręć śruby, nie ukręć śruby”. Było już po godzinach i ktoś nagle złapał za klamkę w drzwiach i pach, poszła śruba (śmiech). Na szczęście tylko kawałek.
Mieli też przypuszczenie, że jednak kobiety byłyby dokładniejsze i bardziej precyzyjne?
I tu mieli rację, choć czasem szef marudził, że coś robię z tego powodu zbyt długo (śmiech).
Nie ma jednak tych kobiet zbyt wiele w zawodzie?
Jak dziewczyny jeżdżą swoim motocyklem i obracają się wśród chłopaków, którzy też coś dłubią – to sobie potem same nieźle radzą, ale pracujące w zawodzie spotkać na prawdę ciężko.
Dla jakiej kobiety to dobry zawód? Jakie cechy charakteru będą pomocne?
Odwaga, nie przejmowanie się głupimi komentarzami, dokładność, sumienność, cierpliwość np. gdy trzeba w starym dieslu wymienić uszczelniacze na zaworach bez ściągania głowicy (śmiech). Upór i dociekliwość w zgłębianiu wiedzy, szukaniu danych, serwisówek. Czasem kołem ratunkowym jest tez grupa motocyklowych znajomych, więc warto takich mieć.
Dla Moniki Spuziak, kobiety – mechanik, nie ma rzeczy niemożliwych. |
fot. z archiwum Moniki Spuziak |
I ścisły, bardziej męski umysł?
To nie jest kwestia płci. Jestem w pełni kobietą, ale mam ścisły umysł, nastawiony na zdolności techniczne i wiem też, że nie każda kobieta predysponuje do takiego zawodu. Np. moja siostra ma umysł humanistyczny i trudniej jej zrozumieć zagadnienia z chemii czy mechaniki. Opony może by opanowała, ale na pewno nie rozkładanie silnika.
Nawet mój mąż ma tak, pół na pół z tymi zdolnościami mechanicznymi. Miałam stary samochód i maż pojechał nim gdzieś z kolegą. W trasie łożysko się im zapiekło w tylnym kole, co je zablokowało – musieli zostawić auto na stacji benzynowej. Wzięliśmy narzędzia, mąż stał na stacji i świecił latarką, a ja tam z gumówką szalałam i wymieniłam to łożysko. Ludzie się na nas dziwnie patrzyli… Ale mój mąż się nie przejmuje, przyzwyczaił się, bo wie, że mi to szybciej pójdzie.
Jakie są plusy i minusy zawodu mechanika?
Ja widziałam same plusy, bo robiłam to, co lubiłam. Klienci byli pozytywnie nastawieni, tak samo współpracownicy. Chciałam chodzić do tej pracy i zdarzało mi się wychodzić z warsztatu o 1 w nocy. Nie muszę płacić za mechanika, części są tańsze – to też plus i brak monotonii w pracy. Jedyny minus, jaki miałam w swoim warsztacie, to zewnętrzny podnośnik. Jak zmieniałam opony w zimie, to czasem w śniegu po kolana, albo wyciąganie rozrusznika – to było 5 minut na mrozie, a potem 15 na kaloryferze (śmiech).
O zadbanych paznokciach można zapomnieć?
I na to są sposoby – zawsze miałam żelowe tipsy (kupiłam specjalnie sprzęt, żeby samodzielnie robić) i malowałam je na ciemny kolor, bo zawsze ciężko je było domyć. I zawsze miałam pełny makijaż, bo też łatwiej się potem domyć (śmiech).
Dlaczego już nie pracujesz w tym zawodzie?
Bo w międzyczasie wyszłam za mąż, planowaliśmy dziecko i szukałam mniej fizycznej pracy.
Prywatnie Monika Spuziak jeździ motocykle po bezdrożach. |
fot. z archiwum Moniki Spuziak |
Jak zaczęłaś swoją przygodę z motocyklami?
Motocyklistką chciałam być od dziecka – do dziś rodzina wspomina, jak przyszłam ze spacerku z tatą i mówiłam ciągle „bum bum bum” i „bum bum bum”. Tato wyjaśnił, że takie wrażenie zrobił na mnie przejeżdżający motocykl. Im byłam starsza, tym bardziej chciałam mieć motocykl, a tato chciał mi go nawet kupić na osiemnastkę, jednak mama wybiła nam to z głowy. Dopiero jak się usamodzielniłam, to poszłam na kurs. Najpierw zrobiłam motocyklowe prawo jazdy, a dopiero potem siadłam na motocykl. Jadąc na pierwszą lekcję jazdy, z mężem na motocyklu mieliśmy stłuczkę z samochodem. Skończyło się przycięciem nóżek w motocyklu i wybiciem lusterka w aucie – moim kolanem!
Po kursie kupiliśmy GS500 na początek, jak wszyscy (śmiech), a po roku był kolejny, XJ600. Mama na nie była zadowolona, aż któregoś dnia sama zaproponowała, żebym ją zawiozła motocyklem na zakupy. Ściskała mnie wtedy mocno kolanami. Teraz już się nie boi, była nawet ze mną na zlocie w Krotoszynie! Potem był SV 650, powypadkowy – sama go naprawiłam, poskładałam, wybrałam (kobiece) kolory i nieco obniżyłam.
Później było prawko na samochód?
Tak, 4 lata później i to mąż mnie zmotywował, jak po 24 godzinach za kierownicą musiał jeszcze wozić rodzinę, bo ja nie miałam prawka. Pytał jaki chcę samochód, ale mi to było zupełnie obojętne, to kupił, chyba najbrzydszy jaki znaleźli – 3-drzwiowy VW Polo II kombi 1.4d wolnossący. Kolor niby bordowy, ale z takimi „purchlami” rdzy, które trzeba było zabezpieczyć Hammerite’m. Miał być na rok – do nauki jazdy, a był ze mną 5 lat, a sprzedałam, bo części przestali produkować… Jak dostałam go w swoje ręce, to wymieniłam mu wszystko, co się dało. Zawieszenie było w stanie tragicznym – naprawiłam co trzeba. Nawet zdołałam mu podszybie wyciąć, wyklepać (pierwszy raz w życiu) i kolega je pospawał, bo już trzymało się wszystko, tylko na lakierze (śmiech).
Byłam nim nawet na kursie doskonalenia jazdy, który dostałam w prezencie. „Purchawka” była tam najstarszym samochodem, obok niego stały same wypasione fury z dużą ilością systemów kontroli jazdy. Okazało się, że po ich wyłączeniu – kierowcy nie potrafili jeździć, a ja radziłam sobie bardzo dobrze, bo mój samochód był sprawny technicznie, bardzo dobrze wyważony i systemy tu działań kierowcy nie zastępują. Na koniec dostałam pochwałę, za umiejętności jazdy. Teraz mam Skodę Fabię, ale bardziej z rozsądku, żeby było wygodnie dziecko wozić i z klimatyzacją.
Żadną awarią w swoim pojeździe nie czujesz się zaskoczona?
No nie (śmiech). Kiedyś wsiadając rano do samochodu zauważyłam, że ledwo odpala. Jak podniosłam maskę, okazało się, że się zapowietrza przez przewód powracający (diesel). Stwierdziłam, że po pracy odbiorę mamę i podjadę do sklepu kupić sobie nowy wężyk, a później go wymienię. Niestety pod sklepem już w ogóle nie odpalił. Wysłałam mamę, żeby kupiła płaską 17-tkę i zaczęłam wymieniać przewód, a później odpowietrzać wtryski na parkingu pod Astrą! A ubrana byłam w szpilki i bluzkę z dużym dekoltem (śmiech). Przez 20 minut, jak grzebałam pod maską – ani jeden facet nie podszedł i się nie spytał ,czy w czymś pomóc? Sama zrobiłam samochód, wsiadłam i pojechałam.
Zostaw komentarz:
Najnowsze
-
Test Skoda Enyaq Coupe RS Maxx. Ile warta jest najdroższa Skoda w historii?
Kiedy debiutowała na rynku, wielu przecierało oczy w niedowierzaniu. Elektryczna Skoda wyceniona na ponad 300 tys. złotych zwiastowała poważną zmianę wiatru w ofercie czeskiego producenta. Co otrzymamy, kupując najdroższy model w historii marki? Sprawdziłyśmy to, testując model Enyaq Coupe w topowej wersji wyposażenia RS Maxx. -
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
-
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
Komentarze:
Anonymous - 5 marca 2021
Ze wszystkich dziewczyn-mechaników, o których czytałam, ta zrobiła na mnie największe wrażenie. Jest mechanikiem pełną gębą, samodzielnym, zaradnym, z ogromną wiedzą. Jednocześnie wciąż jest kobietą, ale nie musi tego udowadniać, paradując z rozpuszczonym włosami, które by jej przeszkadzały przy pracy czy robiąc sobie pseudoseksi fotki przy motocyklu. Podziwiam jej umiejętności jako kierowcy a także to, że udało jej się zajechać niezniszczalną xj 600.