Sabi_witch wyczarowała sobie nowe życie z motocyklami w tle
Sabina Ziebura „Sabi_witch” wywróciła swoje życie do góry nogami i wcale tego nie żałuje. Teraz na motocyklu może podróżować po świecie, szlifować na torze własne umiejętności jazdy oraz rozwijać fotograficzny talent.
Kiedy motocykle „wjechały” w Twoje życie i jak bardzo je zmieniły?
Motocykle były stale w moim życiu. Wujek jeździł na pięknej, bordowej Jawie 250, starsi koledzy śmigali na MZ-tkach i Cezet-kach (kto jeszcze pamięta takie motocykle?). Samochód dla mnie to urządzenie do przemieszczania się. Owszem – wygodny, sprawdzający się w każdej sytuacji, ale to tylko samochód. Motocykl daje to coś, ten sznyt. Praktycznie każdy motocyklista jest kierowcą „puszki”, a nie każdy „puszkarz” jest motocyklistą (śmiech).Kiedy tak naprawdę motocykl wjechał w moje życie? Gdy ja zmieniłam swoje, przewróciłam je do góry nogami. Czyli, gdy po dwudziestu latach bycia żoną, zdecydowałam się na rozwód. Nie, powodem nie był motocyklista, powodem było życie, jakie miałam. I dziś, gdy wspominam to co było, cieszę się, że z pomocą córki, jej wsparciem, podjęłam taką decyzję. Od razu mówię – nie było łatwo. Nigdy nie jest. Ale warto.
Przewrócenie życia do góry nogami ma swoje plusy, można odkryć siebie od nowa?
Tak, jeśli chcesz tych zmian i nie boisz się ich. Sześć lat temu wróciłam do wędrówek górskich i rozpoczęłam podróżowanie w roli „plecaka”. Trzy lata temu, po raz pierwszy usiadłam na motocykl i od razu wjechałam na tor wyścigowy. Dodatkowo wtedy odkryłam, że nawet robię niezłe zdjęcia, więc zaczęłam dłubać w fotografii i grafice. I tak właśnie od sześciu lat prowadzę trochę inne życie, niż kobiety „w moim wieku”.
Zauważyłam, że kobiety-motocyklistki chcą za wszelką cenę udowodnić coś facetom – że potrafią, że są dobre. A może wreszcie zacznijmy być sobą? Nie udowadniajmy czegoś na siłę. Realizujmy się na swój sposób, a nie na męski.
Wasze wspólne podróże motocyklowe od razu były odległe?
To przyszło samo z sobie. „Suzi” pojawiła się w lutym, a gdy tylko zaczęły być znośne warunki do jazdy motocyklem, to zaczęliśmy wyjeżdżać. Jednodniowe wycieczki do pobliskich Czech, gdzie obowiązkowym punktem była czeska zupa czosnkowa, topinki, haluszki lub inne tamtejsze smaki. Wyjeżdżaliśmy rano, wracaliśmy późnym popołudniem, robiąc ok. 500 km. Jura Krakowsko – Częstochowska, Zakopane z zahaczeniem o Słowację – to były wyjazdy spontaniczne. Celem pierwszej, dłuższej trasy była Kotlina Kłodzka, połączona z wypadem do Adrszpach, a drugiego dnia do Pragi. Natomiast wyjazdy wakacyjne to już wyprawy planowane. I jak mówił mój partner, gdzieś w okolicy lutego/marca: „Tak pojedziemy na wakacje. Tak, pojedziemy na moto. I nie musisz mnie o to pytać, co drugi dzień” – chociaż ja tylko przebąkiwałam nieśmiało, co dwa tygodnie (śmiech).
Jak wygląda u Was planowanie dłuższych podróży motocyklowych?
W moim „poprzednim życiu” to ja wszystko planowałam, załatwiałam, organizowałam. Teraz to już nie moja działka, tym zajmuje się mój partner. Gdy było już konkretnie ustalone, że jedziemy na wakacje motocyklem, to kupowaliśmy przewodniki, mapy, oglądaliśmy wszystkie możliwe filmy na temat krajów i miejsc, do których chcemy jechać. Fakt – nasz pierwszy wyjazd wakacyjny to była Polska: Białystok i okolice, Mazury i finał w Gdańsku, wiec zbytnio nie musieliśmy uzupełniać wiedzy. Ale już kolejnego lata to były Bałkany, a konkretnie Bośnia i Hercegowina. Przeczytaliśmy prawie wszystko, co napisano o wojnie na Bałkanach, obejrzeliśmy filmy (polecam zobaczyć, choć pokazują tylko fragment tego, co się tam działo), nakręcone dokumenty, reportaże. Studiowaliśmy mapę, czytaliśmy przewodniki, wypisywaliśmy, co chcemy zobaczyć. Trzeba było się zastanowić, jak to zrobić, aby być w pięciu miejscach jednocześnie (śmiech), ale to już było działka partnera. Ja miałam nas spakować na 10 dni podróży, uwzględniając każde warunki pogodowe i warunki przytroczenia bagażu do – jakby nie było – sportowego motocykla.
Czyli raczej nie było gdzie poszaleć z ilością zabieranych rzeczy?
Da się spakować do dwóch kufrów i jednego tankbaga, wszystko to, co jest potrzebne. Nauczyłam się pakowania na obozach wędrownych, gdy trzeba było iść z plecakiem ok. 50km dziennie. Zapewniam – życie weryfikuje potrzebę pakowanych rzeczy.
My zabieramy:
– bieliznę osobistą, tak mniej więcej ok. 5 sztuk. Zawsze jest czas i warunki, aby zrobić małe pranie, mniej więcej w połowie wyjazdu.
– skarpetki – podobna ilość.
– spodenki, dla mnie spódnica sportowa (w Bośni miałam sukienkę).
– trampki, sandałki (w Gruzji z nich zrezygnowałam na rzecz tenisówek).
– podkoszulki (podobna ilość), coś z dłuższym rękawem (ani razu nie używaliśmy).
– rzeczy do spania .
– kosmetyki do codziennej pielęgnacji w małych, samolotowych butelkach. Ja dodatkowo zabieram swoje kosmetyki (świetnie sprawdzają się tutaj małe pojemniki) – bo motocyklistką bywam, a kobietą jestem zawsze. I drogie dziewczyny, żeby było jasne – nie śmierdzimy w trakcie wyjazdu, rzeczy mamy czyste, a ja nie rezygnuję wcale z makijażu (może nie jest to makijaż sceniczny, ale zawsze jest).
– w tangbagu mamy: spodnie, kurtki przeciwdeszczowe i deszczowce na motocykl.
Jadąc do krajów muzułmańskich warto zabrać ze sobą cienki szal, który przyda się w meczetach. Wszystko to, umiejętnie zapakowane, spokojnie zmieści się w 40 litrach kufrów.
Jedzenie bierzemy tylko na pierwszy dzień. Owszem, zabieramy ze sobą herbatę, jakieś słodycze na przegryzkę, ale później kupujemy wszystko po drodze. Jesteśmy zdania, że jeśli jedziemy na Bałkany, to nie będziemy jeść pizzy i schabowego, ale czevapi, sarmę, buriek i kajmak (obłędny w smaku ser – połączenie lodów śmietankowych, masła i samej śmietany). W Gruzji będzie to na pewno chinkali, wszelkiego rodzaju chaczapuri, badridżiani, czurczele i mój numer jeden – elardżi.
Czyli nie zabieracie namiotu i tych wszystkich rzeczy do niego?
Na Bałkany zabieraliśmy i spaliśmy, może dwa, trzy razy, ale już w Gruzji zrezygnowaliśmy. Po całym dniu jazdy warto się wyspać w normalnych warunkach na kwaterach. Właściciele zapewniają ręczniki, środki czystości (w Gruzji było nawet mleczko do demakijażu, tonik, waciki i inne). Gdy ruszamy w drogę, dzień wcześniej rezerwujemy sobie nocleg, żeby później nie szukać w popłochu. Wieczorem na kwaterze czytamy przewodnik, przeglądamy mapę i planujemy, co chcemy zobaczyć w drodze do kolejnego etapu podróży. Dodam, że jeden dzień w podróży jest „po mojemu” – czyli „plażing, smażing, leżing, nudzing” (śmiech). Zazwyczaj wypada on w środku podróży. Nasze wyjazdy to koszt ok. 2,5 do 4 tys. ( na dwie osoby) ze wszystkim. A wrażenia, znajomości, to co zobaczymy – tego nie da się przeliczyć na pieniądze.
Do którego wyjazdu najchętniej wracasz we wspomnieniach i o nim opowiadasz?
Każdy wyjazd był inny. Na pewno Gruzja była interesująca – bo to Azja. Ale właśnie dziś oglądaliśmy film dokumentalny o dziennikarzach wojennych i pojawiły się fragmenty z wojny w Bośni. Od razu sprawdzaliśmy na mapie, gdzie rozgrywały się wydarzenia (dawny ośrodek olimpijski). I równocześnie stwierdziliśmy – jedziemy, choćby zaraz! I na wyrywki – czego nie widzieliśmy: ośrodek olimpijski, Srebrenica, Mostar, znowu do Trjebinie do naszego przyjaciela Srdana… No i Sarajevo. Gdy zakwaterowaliśmy się na wzgórzu Kovaci i przy Żółtej Twierdzy zobaczyliśmy panoramę miasta – od razu się w nim zakochaliśmy!
– Wiesz… – powiedziałam do Damiana – do moich rodziców przejeżdżała swego czasu rodzina z dawnej Jugosławii, Moric i jego żona Anuszka. Ot, jechali do Katowic i zatrzymywali się na parę godzin, aby odsapnąć. Za każdym razem zapraszali rodziców co siebie, do Sarajewa, twierdząc, że to najpiękniejsze miasto. I pamiętam też, gdy już trwała wojna, a w zasadzie dogorywała, to pewnego dnia pojawili się znowu u nas. Udało im się wyjechać z miasta i zamieszkać w Czechach. Opowiadali nam trochę o wojnie, o tym co się dzieje. Ale nie mówili dużo. Moric tylko rozpłakał się i powiedział: „Moje Sarajevo, moje Sarajevo…”. Teraz już go rozumiem.
Mówić o wojnie a zobaczyć jej ślady, to dwie odrębne sprawy. Ślady po pociskach, wyrwy w ścianach bloków, aleja snajperów, róże Sarajewa – wymieniać można długo…
Planujecie w przyszłości jeździć na dwóch motocyklach, czy obecny układ jest już tym idealnym?
Lepiej zapytaj, czy planujemy zakup motocykla, do czasu kolejnego wyjazdu, bo na razie jest tylko torówka (śmiech). Ja nie mam parcia, aby jeździć sama. Poza tym – dwa motocykle w trasie to podwójne koszty. W tym wypadku odzywa się natura „szpiterlaczenia”, a bycie „plecakiem” jest… fajne. Szczególnie, gdy stoisz na światłach i zerkają na Ciebie kierowcy samochodów z zazdrością.
A kolejny motocykl do podróżowania będzie ponownie sportowy? Lubicie „szybką turystykę”?
Wiesz, są motocykliści, którzy najlepiej wyglądają na „ścigu” i tak jest z Damianem (śmiech). Właśnie go zapytałam o plany zakupowo-pojazdowe i odpowiedział, że myśli o jakimś turystyku, ale zapewnie skończy się na sportowym. Pragmatyzm pragmatyzmem, ale jednak ten instynkt bycia najlepszym daje znać o sobie. Choć jadąc z nim czuję się bezpiecznie. Chyba tylko raz klepałam go po brzuchu (mamy ustalone sygnały podczas jazdy), gdy schodził w zakręt na węźle murckowskim tak, jakby wchodził w patelnię na torze.
Zaintrygowały mnie te sygnały do komunikacji – nie łatwiej by było połączyć się interkomem?
Nie. Nie używamy interkomu. Nie czujemy takiej potrzeby, więc nie mamy planów, aby go kupić. Jeździmy w kaskach integralnych i nie chce, żeby mnie coś uwierało.
Co do znaków… Gdy pierwszy raz jechaliśmy razem na motocyklu, Damian uczył mnie, jak reagować w zakrętach. I jeszcze dodał, że gdyby było dla mnie za szybko – to mam poklepać go po brzuchu. Sądzisz, że to zrobiłam, mimo że w pewnym momencie jechaliśmy te 200? Droga była prosta jak w pysk strzelił i pusta (śmiech). Później wykształciły się kolejne zwyczaje – gdy wsiadłam i już można jechać, to klepię go po plecach. A gdy jedziemy i jest coś interesującego do zobaczenia, to klepię go w dane ramię.
Jak sama jeździsz po torze, to patrzysz na czasy, czy raczej szlifujesz umiejętności?
Bo tor kojarzy sie z szybkością? (śmiech) Nie, zapomnij! Ja wyjechałam pierwszy raz na motocyklu właśnie na tor, bo wcześniej nie jeździłam wcale. No dobrze… uczyłam się na Steel Ringu, na placu, ogólnie jeżdżenia i opanowania motocykla. A wracając do jazdy… to różnie. Małe tory wykorzystuję do ćwiczenia pozycji, wchodzenia w zakręt, przy odcinaniu na prostej. Duże to już szybkość. Na szczęście w naszej Ninja nie działa prędkościomierz, wiec nie wiem nawet, jak jadę szybko. Ale szóstkę wrzucam, bo obroty już są za wysokie na piątkę.
Jednak nie mam parcia na szkło, że muszę wyśrubować prędkość. Ważne, żeby ją poprawiać stopniowo, poprawiać pozycję i doskonalić samą siebie. O! Na przykład we wrześniu jechaliśmy ośmiogodzinnego Endurance. Na jednej ze zmian byłam z Damianem i na mniejszej patelni wyprzedzał mnie po wewnętrznej. Tylko jakoś nie dotarło do niego, że jeżdżę już ździebko szybciej i szybciej złamię zakręt. I nagle słyszę, jak czasze naszych Ninji trą o siebie! Lekko mnie wyrzuciło, ale nie poleciałam w opony, tylko opanowałam motocykl i odkręciłam gaz. Nie chcesz wiedzieć, jakie słowa leciały spod kasku. Podobno słyszeli je na pitline. A ja nawet nie wyjechałam z toru, tylko straciłam na szybkości i wyprzedziła mnie koleżanka, z którą zawsze rywalizuję po przyjacielsku. To właśnie uważam za ważną umiejętność nabytą na torze.
Tego, co usłyszał ode mnie Damian, gdy wjechał na zmianę, nie można powtórzyć. Natomiast usłyszeć od innych motocyklistów: Noooo, Sabinka… ty jednak masz jaja – ech, czasami żyje się dla takiej chwili (śmiech).
Od kiedy zajmujesz się fotografią na torach?
Fotografią na torze zaczęłam się bawić trzy lata temu. Pojechaliśmy na szkolenie do Kisielina, które prowadził DuszanTeam. Grzecznie Mirka zapytałam, czy mogę robić zdjęcia „partnerowskiemu” i czy nikomu nie wejdę w paradę. A on pokazał mi, gdzie mogę stać, wytłumaczył dlaczego w tym, a nie w innym miejscu i poprosił, abym też fotografowała paddock. Na następny wyjazd torowy pożyczyłam aparat od znajomego fotografa, Piotra Lota. Poprosiłam też o szybki kurs robienia fotografii i tak się zaczęło… Później weszłam na tor i juz fotografowałam motocyklistów w trakcie sesji.
Czy fotografowanie motocyklistów jest trudne?
Na pewno wymaga szybkości i pewności ustawienia. Motocykliści to grupa lekko narcystyczna – chcą wyglądać niczym Rossi albo Marquez w złożeniu, a nie zawsze tak jest w rzeczywistości. No i gdy zrobią „szlifa”, to zawsze dopytują: Zrobiłaś mi zdjęcie? No kurcze… Trzeba było powiedzieć, że „szlifniesz”, to bym się ustawiła specjalnie (śmiech). Ale mam kilka zdjęć, które lubię i nie są one z toru, a z paddocku.
Mój partner Damian dodatkowo filmuje nasze wyjazdy, prowadzi vloga In2ride i stronę internetową o tej samej nazwie. Można tam też znaleźć informacje dla motocyklistów torowych i wywiady z ciekawymi osobami. Uzupełniamy się wzajemnie, nie wchodząc sobie w drogę.
Dlaczego właściwie jesteś witch – czarownicą? Pozytywnie czarujesz czy rzucasz uroki?Kiedyś na obozach gdy była niepogoda, grało się w karty. Ja dla żartu wróżyłam i podobno się wszystko sprawdzało… Po latach, ponoć potrafię trafnie ocenić ludzi – czuję dystans przed nieszczerymi, mimo że z pozoru wydają się fajni. Myślę, że wpływ na to mają bardziej: znajomość psychologii, obserwacja ludzi i doświadczenia życiowe. Jednak sama powiedz – fajnie być postrzeganą za wiedźmę? (śmiech)
Odnoszę wrażenie, że Twoje „nowe życie” jest lepsze, pełniejsze, może intrygujące?
Jest wreszcie normalne, spokojne. Robię to, co lubię, co sprawia mi przyjemność i pozwala na samorealizację. Wreszcie mogę też liczyć na wsparcie i zrozumienie. Już wiem, że nigdy nie jest za późno, aby zacząć coś nowego, nauczyć się czegoś, nabyć nowych umiejętności i doświadczeń. Nie warto ograniczać się stwierdzeniem, że: „Nie wypada…Ty musisz…”. Muszę – to przeżyć ciekawie życie, a nie wypada – to dobrze założona plomba. Ograniczenia tkwią w nas samych i to od nas zależy, na ile nami zawładną. KURTYNA
Strona z fotografią Sabiny: http://fotowitch.pl
Fanpage Sabiny: https://www.facebook.com/FotoWitch
Log Damiana: http://www.in2ride.pl
Kanał Youtube: https://www.youtube.com/channel/UCnfd3Riq-eW3NclgRW8DNRw/null
Najnowsze
-
2-milionowy Mercedes trafi do Polski. Jest to elektryczny SUV
W węgierskiej fabryce w mieście Kecskemet wyprodukowano już ponad dwa miliony samochodów marki Mercedes. Ten jubileuszowy, 2-milionowy, trafi do polskiej firmy carsharingowej. -
Najbardziej srebrna Honda Civic na 25 lecie hybryd w Europie
-
Ferrari i Iveco kolejny raz łączą siły w Formule 1
-
Odświeżone Porsche 911 Carrera T zostało zaprezentowane. Ma być jeszcze lepsze niż jego poprzednik
-
Ford Performance Motorsports łączy siły z zespołem HRT. Ford Mustang GT3 wyjedzie na tor w 2025 roku
Zostaw komentarz: