Edyta Klim

Joanna Animucka i jej motocyklowe wcielenie – „Lejdi Kuki” 44

Joanna Animucka chciała tylko odhaczyć kurs nauki jazdy motocyklem na swojej corocznej liście wyzwań. A zamiast tego wpadła po uszy w motocyklową pasję i regularne wypady na tor. Poznajcie „Lejdi Kuki”!

Fot. Kasia Łomnicka

Nie uwierzycie, ale Joanna Animucka swój pierwszy motocykl kupiła na allegro przez opcję „Kup teraz”. I kupiła sobie wtedy nie tylko maszynę, ale i otwartą drogę do motocyklowej pasji. Coś, co miało być dla niej tylko ekscytującym spróbowaniem czegoś nowego, stało się nieustannie ekscytującą i szybką jazdą… po torze.

Joanna Animucka i jej motocyklowe wcielenie – „Lejdi Kuki”


Jakie były początki Twojego zainteresowania motocyklami?

Mój początek pasji jest dość nietypowy, gdyż jestem osobą, która nigdy wcześniej nie znała żadnego motocyklisty, ani nawet nie siedziała na motocyklu. Nigdy nie byłam „plecaczkiem”, nie miałam chłopaka motocyklisty, ani nikt z mojej rodziny (ojciec czy dziadek) nie miał w garażu WSK, przy której by grzebał w wolnej chwili.

Skąd więc pojawił się pomysł na zrobienie kursu kat. A? W duchu śmieję się sama do siebie, że na 100% w poprzednim życiu musiałam być motocyklistką! A tak na poważnie, to regularnie, przynajmniej raz do roku, lubię robić coś całkowicie nowego, stawiać sobie nowe wyzwania. Takim punktem było właśnie zrobienie prawa jazdy na motocykl. Szczerze? Nie planowałam z tym żadnej większej przyszłości, chciałam po prostu skosztować czegoś nowego, odhaczyć na liście i tyle. No ale wyszło jak wyszło… wkręciłam się, zdałam prawo jazdy za pierwszym razem i zrozumiałam, że chcę w to iść. Czy było łatwo? Nie.

Joanna Animucka fot. SpeedDay
Joanna Animucka fot. SpeedDay

To jakie trudności stały na drodze do tej pasji?

Od zdania egzaminu do kupienia motocykla – minęły 3 lata. Studia sprawiły, że nie mogłam sobie pozwolić na kupienie maszyny, wpierw musiałam skończyć naukę, potem znaleźć pracę, aby koniec końców móc kupić coś swojego. Nie ukrywam, że te 3 lata nie próżnowałam (śmiech). Regularnie oglądałam vlogi motocyklowe (zwłaszcza CODA Motovlog – jestem jego wielką fanką!), z których uczyłam się teorii. Przeciwskręt, zmiana biegów bez sprzęgła, fiksacja wzroku itd. itp. Mnóstwo teorii, która na pewno pomogła mi w moich pierwszych samodzielnych krokach na motocyklu.

Nie znałam żadnych motocyklistów, więc nie miałam kogo podpytać, jaki motocykl powinnam kupić jako pierwszy, na co powinnam zwrócić uwagę, czy są jakieś zagrożenia przy kupowaniu używanej maszyny…. więc „wujek Google” musiał mi wystarczyć. Przeczytałam kilka opinii w Internecie, znalazłam kilka nazw motocykli, po czym zaczęłam szukać. No i zgadnij, w jaki sposób kupiłam swój pierwszy motocykl? Weszłam na allegro, wpisałam „Kawasaki ER6F”, znalazłam aukcję (zakochałam się w tym motocyklu od pierwszego wejrzenia), kliknęłam „kup teraz”, po czym moja pierwsza maszyna, tydzień później, była u mnie w garażu (śmiech).

Serio, kupiłaś motocykl przez „kup teraz”, nawet go nie oglądając? Zakup był udany?

Tak, nie widziałam wcześniej tego motocykla na oczy, ale kupiłam go od handlarza, który dawał mi gwarancję na pierwsze 1.000 km i to mi wystarczyło. Hitem było to, że nawet na pojemnościach się nie znałam. Myślałam, że motocykl to motocykl. Jak się okazało, na kursie zdawałam na 125ccm, który ważył około 100kg, a motocykl który kupiłam miał 650ccm i ważył 230kg (śmiech). Byłam przerażona! Na tyle, że po jego zaparkowaniu w garażu, nie zbliżałam się do niego przez kolejne 2 tygodnie. Spać nie mogłam, bo bałam się konfrontacji z tym, co uczyniłam. Tak, istnieją tak dziwni ludzie jak ja – wydałam kilkanaście tysięcy na motocykl, który kupiłam na allegro, a potem bałam się do niego zbliżyć (śmiech).

Jak poszło przełamywanie tych lodów?

Jak już odważyłam się zrobić te pierwsze kilometry, na moim nowym motocyklu, to nadal byłam w tej pasji całkowicie sama. Nie miałam nikogo, kto służyłby mi dobrymi radami, kto by mnie wspierał i wprowadził w ten całkowicie nowy dla mnie świat. Jazda sprawiała mi niesamowitą radość, więc samotnie robiłam setki kilometrów tygodniowo. Aż do momentu mojego pierwszego zdarzenia drogowego… Była to całkowicie moja wina, bo przez brak umiejętności nie weszłam odpowiednio w zakręt, przez co uderzyłam w samochód.

Maszyna troszkę oberwała, ja miałam wybity palec, a żeby naprawić motocykl w ASO musiałam sprzedać rower. Z tych pieniędzy opłaciłam zarówno mechanika, jak i wykupiłam moje pierwsze szkolenie na torze. Znalazłam szkołę, która prowadziła jazdy doszkalające na torze w Bydgoszczy. Długo się nie zastanawiając, spakowałam plecak, wsiadłam na motocykl i pojechałam 200 km, aby moją teorię przekuć na praktykę. I to chyba był TEN moment. Mój pierwszy raz na torze, który lawinowo doprowadził do kolejnych wypadów torowych.

Wtedy pierwszy raz poczułaś ten dreszczyk, który był początkiem wkręcania się w jazdę na torze?

Miłość do jazdy torowej pojawiła się od samego początku. Już w pierwszym sezonie zaliczyłam mój pierwszy wyjazd na Tor Bydgoszcz, a później regularne wypady na Tor Pszczółki. To właśnie na torze poznałam mnóstwo cudownych ludzi, z którymi po dziś dzień utrzymuję kontakt. Kończąc mój pierwszy sezon na ER6F przyjaciele przekonali mnie, że nie ma co czekać i skoro chcę iść w jazdę torową, to muszę kupić motocykl sportowy. Nie byłam do końca przekonana i bałam się, że nie jestem na to gotowa…. ale zaufałam im i
nie żałuję.

Mój drugi sezon zaczęłam na pięknej Kawasaki ZX6R z 2010 roku i na niej, już na poważnie, zaczęłam ćwiczyć pozycję, odpowiednie wejścia w zakręt, prawidłową pracę gazu itd.. Oczywiście nie obyło się bez przygód (śmiech). W ciągu pierwszych 2 lat (drugi i trzeci sezon) zaliczyłam mnóstwo gleb na torze, ale wszystkie to były tzw. paciaki (czyli delikatne upadki, bez większych szkód). Nauczyło mnie to pokory, „czytania opon”, zwracania uwagi
na warunki.

Warto było rzucić wszystko i pojechać… na tor?

Na dzień dzisiejszy stwierdzam, że jazda torowa to bardzo skomplikowana część motocyklizmu. W pierwszym sezonie po prostu przyjeżdżałam na tor, wjeżdżałam na nitkę i dawałam z siebie wszystko, bez żadnego przygotowania. A teraz? Na dużym torze muszą być slicki, stojaki, koce, manometr, pirometr. No ale to też wiąże się z większymi wymaganiami wobec siebie oraz dużo większym tempem na torze, niż to miało miejsce tych kilka lat temu… Nie ma co ukrywać – jazda torowa, oprócz tego, że jest skomplikowana – jest również bardzo droga i jak zaczynałam tę przygodę, to nie miałam pojęcia, jak często będę musiała rozbijać moją świnkę skarbonkę, aby móc pojechać gdzieś na jakiś tor (śmiech).

Jaką od tamtego czasu pokonałaś drogę w szlifowaniu swoich umiejętności i charakteru?

Oj, pokonałam bardzo długą i krętą drogę. Zawsze byłam otwarta na czyjeś rady – jak tylko ktoś bardziej doświadczony podchodził do mnie, aby udzielić mi wskazówek, to do teraz jestem za to nieziemsko wdzięczna. Poza tym uważam, że nie ma motocyklistów doskonałych i każdy, w każdym momencie, powinien się doszkalać. Dlatego w mojej kilkuletniej karierze motocyklowej przeszłam niejedno szkolenie, które poprawiało moje umiejętności i zniwelowało złe nawyki. Dzięki temu mogłam być coraz szybsza, a przy tym też czuć się o wiele bezpieczniej.

Oczywiście nie jest to temat tani, ale uważam, że bezpieczeństwo oraz odpowiednie przygotowanie do jazdy, są warte każdego grosza. Lepiej zainwestować w szkolenie niż później (odpukać) w rehabilitację po wypadku. A dobre nawyki nieraz uratowały mi skórę przed poważnym wypadkiem, np. raz na drogę wyskoczyło mi dziecko na rowerze, więc instynktownie, z całej siły użyłam przeciwskrętu. A drugi raz, podczas wyprzedzania, kierowca samochodu znikąd stwierdził, że skręci do lasu i zamiast hamować – instynktownie dodałam gazu, dzięki czemu na milimetry przejechałam przed jego maską.

To wszystko było zasługą odpowiednich szkoleń oraz wprowadzania teorii w życie, podczas jazdy na drodze czy na torze. Instynkty możemy sobie wypracować, tylko musimy tego chcieć i poświęcić na to swój czas oraz fundusze. Motocykl to nie zabawka, tutaj nic nas nie chroni jak w samochodzie, więc czasem ułamki sekund mogą zadecydować o tym, czy wyjdziemy z danej sytuacji czy nie.

Joanna Animucka fot. Natalia Kamrowska
Joanna Animucka fot. Natalia Kamrowska

Były takie momenty, kiedy chciałaś się poddać?

Nie ukrywam, że po pierwszych moich glebach czułam się niesamowicie zażenowana i czułam wstyd. Emocje były na tyle negatywne, że czasem nie chciałam wracać na tor z obawy, że znowu się wywrócę i „co inni powiedzą”. Bardzo się przejmowałam opinią innych ludzi, bo jednak byłam w tym wszystkim świeża i nie chciałam, aby ktoś mnie przekreślił przez moje błędy… Oczywiście dzisiaj już wiem, że to myślenie było całkowicie niepotrzebne, bo jak ktoś się wywróci, to teraz sama jestem pierwsza, aby go pocieszyć i nigdy nie patrzę na tę osobę, jak na kogoś przegranego, gorszego, czy nienadającego się do jazdy.

Ale z tego, co rozmawiałam z ludźmi, to nie byłam sama w takim myśleniu – wielu motocyklistów czuje wstyd po wywróceniu się i zamiast potraktować to jako lekcję na przyszłość, to zamykają się w sobie i nie chcą dalej ćwiczyć. Dlatego tym bardziej, 1000 razy podkreślam takiej osobie, że nic się nie stało, że nie ma się czego wstydzić i że teraz będzie już tylko lepiej. Zresztą, każdy kto jeździ na motocyklu wie, że motocykliści dzielą się na dwie grupy: na tych, co już leżeli oraz na tych, co dopiero będą leżeć. Każdego czeka to prędzej czy później, więc tym bardziej nie możemy tego traktować jako coś wstydliwego.

Można powiedzieć, że jazdę drogową zastąpiłaś torową?

Na szczęście nie. Na torze – między jednym zakrętem, a drugim – jest tylko skupienie i precyzja. Nie ma czasu na myślenie o tym, co zjesz na obiad, który projekt w pracy wykonasz jako pierwszy, co kupisz przyjacielowi na imieniny, albo jaki serial odpalisz wieczorem na Netflixie. Na torze jesteś Ty, motocykl i kilka kilometrów zakrętów, którym musisz poświęcić 200% swojej uwagi.

Na drodze natomiast tworzą się zupełnie inne historie. Tutaj możemy sobie pozwolić na chwilę zadumy, możemy zdjąć rękę z gazu, zwolnić, zatrzymać się i dostrzec to, czego nie dostrzegamy w pędzie codzienności. Głowa staje się lżejsza, oczy zapamiętują nowe obrazy, a serce wypełniają spokój i spełnienie.

Dlatego ja chyba nigdy nie mogłabym wybrać. Uważam, że jazda torowa i jazda drogowa – to dwa różne światy, ale warto je łączyć. Musze przyznać, że zanim zaczęłam jeździć torowo, to zdarzało mi się (cóż….) przesadzać na drodze. Jeździłam bardzo szybko i bardzo agresywnie, szukając ujścia dla swoich emocji. Dopiero jak zaczęłam poważnie jeździć torowo, to nagle droga już nie wymagała ode mnie prędkości i adrenaliny. Świat na drodze zwolnił, a na torze coraz bardziej przyspieszał – pojawiła się równowaga. Dlatego tak bardzo polecam tor osobom, które za bardzo ponosi na drodze. To właśnie na nitce torowej można bezpiecznie się wyżyć, a na drodze doznawać zupełnie innych, równie ciekawych emocji.

Zawsze jeździsz/ćwiczysz dla siebie, czy może próbowałaś też jakiejś formy rywalizacji?

Oj, rywalizacja pojawiała się wielokrotnie! Brałam udział zarówno w zawodach torowych, jak i w zawodach na 1/4 mili. Nie ukrywam, że wyścigi „na wprost” były dość krótką przygodą – nie jest to temat, który jakoś mocno mnie wciągnął, ale wspominam go bardzo dobrze. Natomiast jeśli chodzi o wyścigi torowe, to tutaj działo się dużo więcej i dużo bardziej intensywnie.

Zobacz także: Pati #112 – konsekwentnie do celu!

Jak wspominasz te emocje, które towarzyszyły Ci w pierwszych startach?

Niech pomyślę… jeśli dobrze pamiętam, to pierwsze moje zawody torowe odbyły się za granicą, na torze Slovakiaring. Ojej, ależ to był stres! Pamiętam, że kilka razy przed wjazdem dopytywałam się ludzi, co mam robić, jak się zachowywać, gdzie się ustawić. Były to co prawda amatorskie wyścigi na zasadach organizatora wyjazdu, ale ja się czułam tak, jakbym miała zaraz jechać w wyścigu MotoGP (śmiech). Nawet nie poszło mi tak źle, bo w klasie dziewczyn (600ccm) zdobyłam drugie miejsce. Byłam z siebie nieziemsko dumna! Przede wszystkim dlatego, że dojechałam do mety i nie uciekłam, a ten pierwszy puchar do dzisiaj stoi u mnie w mieszkaniu na honorowym miejscu.

Później co raz chętniej brałam udział w amatorskich wyścigach, aż w 2021 postanowiłam wziąć udział w bardziej oficjalnych zawodach, organizowanych przez Speed Day na Torze Poznań, do których musiałam wyrobić sobie licencję B. Zawody odbywały się w konkretnych kategoriach, a ja brałam udział w Speed Day Ladies Trophy. Damska kategoria składała się z 3 wyścigów, gdzie suma punktów za każdy przejazd była końcowym wynikiem. No i tutaj walczyłam dzielnie o 2. miejsce w klasyfikacji końcowej, ale cóż… niestety poległam.

Tak to bywa w sporcie – raz wygrywamy, a raz przegrywamy. Mimo to z dumą wzniosłam puchar za trzecie miejsce, bo wiem jak wiele wysiłku mnie to wszystko kosztowało. W ogóle to, że stanęłam na podium, było dla mnie niesamowitym przeżyciem – w końcu mowa o walce w serii wyścigów, a nie tylko jednym konkretnym wyścigu! Byłam dumna nie tylko z siebie, ale też ze swojej maszyny, która ani razu mnie nie zawiodła i walczyła ze mną do ostatniego okrążenia.

Często zmieniasz motocykle? Teraz kupujesz je już bardziej świadoma własnych potrzeb?

Jeżdżę od 2015 roku i do dnia dzisiejszego miałam tylko 3 maszyny. W pierwszym sezonie miałam Kawasaki ER6F, od 2016 do połowy 2018 miałam Kawasaki ZX6R z roku 2010 (niestety wypadek zakończył moją przygodę z tym motocyklem). A od połowy 2018 roku, po dziś dzień, posiadam Kawasaki ZX6R, rocznik 2013. Jak widać jestem „Kawasaki Girl” – od samego początku byłam fanką tej marki i naprawdę kocham te motocykle całą sobą. Choć przyznaję, że jeżdżę tymi motocyklami na tyle długo, że powoli dojrzewam do (nie)małych zmian.

Zdradzisz jaki będzie kierunek tych zmian?

Przede wszystkim planuję zmianę pojemności z 600 ccm na 1000 ccm. Jazda drogowa na litrze jest po prostu dużo łatwiejsza, plus chciałabym się sprawdzić na mocniejszej maszynie na torze. Moim marzeniem, od dłuższego czasu, jest nowa Yamaha R1 – jestem zakochana w tym motocyklu i dla mnie nie ma piękniejszej maszyny. Natomiast drugim kandydatem jest nowe BMW S1000RR, która dzięki swoim dodatkom, idealnie nadaje się na tor i na drogę. A że posiadam tylko jeden motocykl, który musi być zarówno drogowy, jak i torowy – to możliwe, że szala przechyli się na stronę BMW.

Ponoć, zamiast zmieniać często motocykle, to zmieniasz ich wygląd zewnętrzny?

Oj tak! Ale to wszystko wina corocznych przerw zimowych (śmiech). Kiedy kończy się sezon, to u motocyklistów pojawia się nostalgia, tęsknota oraz odliczanie dni do nowego sezonu. No i żeby te zimowe wieczory minęły szybciej, to przy kubku gorącej herbaty (a czasem wina, jeśli jest problem z weną) odpalam program graficzny i… zaczynam działać! Ale czy robię to tylko z nudów? Nie. Ja po prostu uwielbiam zmiany!

Każdy rok to nowy wygląd motocykla. Dzięki temu, patrząc na zdjęcia, mogę bez zawahania powiedzieć, w którym roku były one zrobione. Każdy sezon to nowa przygoda, a z nową przygodą idzie nowe „malowanie”. Oczywiście zmiana wizualna nie wiąże się z malowaniem owiewek, a z ich oklejaniem – folia jest po prostu tańszym rozwiązaniem, na dodatek dużo łatwiejszym do późniejszej zmiany na inne. W pierwszych latach mój motocykl oklejała moja przyjaciółka Ania z firmy „Wrap 3city – Oddział Gryfice”. Natomiast w tym roku Kawasaki okleił mi mój partner, który chciał się podjąć nowego wyzwania. Także jak widać, wszystkie projekty wychodzą z mojej ręki, a oklejaniem zajmują się bliskie osoby.

Jakie masz plany do zrealizowania w tym sezonie?

Plany? Jeździć, jeździć i jeszcze raz jeździć (śmiech), W kalendarzu mam zaplanowane dwa wyjazdy na Tor Poznań oraz wyjazd na tor Slovakiaring. Poza tym planuję kilka wypadów drogowych, takich jak wyjazd do Rumunii (na Transalpinę i Transfogarską), czy do Horic, aby obejrzeć tamtejsze, słynne wyścigi uliczne. Zdradzę, że specjalnie pod Tor Poznań zmieniłam przełożenia oraz ustawiłam całe zawieszenie na nowo, aby móc ustanowić swój nowy osobisty rekord!

Ogólnie planów jest dużo! Szkoda tylko, że sezon jest tak krótki i te plany muszą być zawsze mocno ograniczane. Ale z drugiej strony cudowne jest to, że jeszcze wiele sezonów przede mną. A pewnego dnia maszynę torową zastąpię maszyną turystyczną, a tor zamienię na dalekie wyprawy krajoznawcze. Jeszcze wiele wspaniałych przygód przede mną i szczerze – nie mogę się ich doczekać!

Zdradzisz, co jeszcze z corocznej listy wyzwań stało się Twoją pasją na dłużej?

Jednym z wyzwań (a jednocześnie wieloletnim marzeniem) było wprowadzenie motocykla na zimę do mieszkania. Mimo, że mieszkam w bloku na 12 piętrze – udało mi się spełnić to marzenie! I co najważniejsze, spełniam je regularnie co roku od 5 lat i nie zamierzam tego zmieniać. Mój motocykl nie tylko ma honorowe miejsce w salonie, ale również co roku zastępuje mi choinkę bożonarodzeniową (śmiech). Uwielbiam to!

Joanna Animucka, Lejdi Kuki – Instagram: https://www.instagram.com/lejdi.kuki/

Joanna Animucka, Lejdi Kuki – Facebook: https://www.facebook.com/lejdi.kuki

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze