Nigdy nie podejrzewałam siebie o to, że wsiądę na motocykl…
Karolina z DomiADV nie planowała bliższego spotkania z motocyklami, jednak gdy ono nastąpiło, to porwał ją nurt nowych wrażeń. I choć nie było łatwo z nauką jazdy, to nie zatrzymała się w realizacji marzeń, bo na motocyklu stawała się zupełnie inną osobą.
Motocyklową pasję dzielisz z mężem – to jak to było od początku? Najpierw motocykle czy miłość?
Byliśmy z Dominikiem, jakieś 12 lat po ślubie, kiedy w naszym życiu pojawił się temat motocykli. Tak naprawdę, to nigdy nie podejrzewałam siebie o to, że wsiądę kiedykolwiek na motocykl, a już w ogóle, że będę go sama prowadzić. Dominik, krótko przed 40-stką, zrobił prawo jazdy kat. A i jeszcze zanim zdał egzamin, przyprowadził do domu pierwszy motocykl – BMW R 1150. Byłam ogromnie zła, foch był niesamowity! Wypomniałam mu kryzys wieku średniego, a poza tym wróżyłam rychłą śmierć i oddanie organów (śmiech). Dominik jednak się nie poddawał i kilka dni później wrócił do domu z wielkimi torbami, w których przytaszczył kompletny ubiór motocyklowy dla mnie. Spodnie, kurtka, buty, kask i na dodatek to wszystko pasowało idealnie. Wtedy już nie miałam zbyt dużego wyboru, ubrałam to wszystko i przyznaję, że poczułam lekki dreszczyk ekscytacji (ale oczywiście nie dałam tego po sobie poznać).
Z lekkim nadąsaniem wsiadłam na maszynę i zrobiliśmy krótką przejażdżkę, kilkadziesiąt kilometrów po okolicy. Mimo bólu tyłka, od nerwowego spinania mięśni – ku mojemu zdziwieniu dziwnie poprawił mi się nastrój i wstąpiła we mnie nowa energia, ale jeszcze zachowywałam duży dystans do tego pomysłu. Po drugiej i trzeciej przejażdżce już byłam kupiona! (śmiech) Totalnie pokochałam ten stan, kiedy jedziesz w promieniach słońca, czujesz ten ciepły wiatr, współpracujesz z maszyną i kierowcą, pochylając się w zakrętach – całkowicie poddajesz się jeździe i nie myślisz o niczym innym. No i ten mruczący dźwięk silnika… Uwielbiam!
Jak to u Was wygląda najczęściej – podróże dalekie czy bliskie? Razem czy osobno? Na jednym czy dwóch motocyklach?
Nasze podróże zależą od możliwości wzięcia urlopów, czynników ekonomicznych, a także od tego, czy jest ktoś do opieki nad naszymi dziećmi. Jeździmy zarówno po Polsce, jak i wybieramy się w dalsze wyprawy zagraniczne. Czasem Dominik jedzie sam lub z synem, kiedy ja nie mam możliwości wyrwania się z domu. Generalnie zasada jest taka, że po okolicy i po kraju poruszamy się osobno, w sensie – każdy na swojej maszynie. Natomiast, kiedy wybieramy się w długą, zagraniczną podróż, wtedy ja jadę jako plecak i jest mi z tym naprawdę dobrze. Myślę, że doskonale odnajdujemy się w takiej wspólnej podróży, nawzajem się uzupełniamy, każdy wie co ma robić i za co jest odpowiedzialny. A nocujemy zwykle w pensjonatach i hotelach.
Większość naszych wyjazdów jest opisana na naszym profilu facebook’owym DomiADV. Jeździmy stosunkowo od niedawna, jakieś 4-5 lat, ale w dorobku mamy wyjazdy, np. do Czarnogóry, Albanii, Bośni i Hercegowiny, Czech, Austrii, Rumunii, Chorwacji, a także w nasze piękne, polskie strony, jak: Mazury, Bieszczady, Kaszuby, Dolny Śląsk i inne…
Macie już jakiś schemat przygotowań do takiego, dłuższego wyjazdu? Jak wybieracie kierunek i czy z góry planujecie każdy dzień?
Mamy, mniej więcej, wypracowany schemat przygotowań. Zaczynamy od wyboru kierunku – lista marzeń jest długa, więc realizujemy ją małymi krokami, od tych najbardziej pożądanych. Staramy się z góry zaplanować cały wyjazd, żeby potem móc go sukcesywnie realizować, a w razie potrzeby korygować (w zależności od tego, jak układa się bieżący dzień). Najpierw ustalamy trasę dojazdu do celu i rezerwujemy bazy noclegowe, orientujemy się w zasadach, obowiązujących w danym kraju, czyli np. czy obowiązują opłaty za drogi, winiety. Potem z grubsza planujemy, co danego dnia będziemy zwiedzać, zostawiając sobie zawsze jakiś margines na dodatkowe atrakcje, które mogą pojawić się po drodze.
Jak wygląda pakowanie się, kto i za co odpowiada, podczas motocyklowej wyprawy?
Jeżeli chodzi o pakowanie – to ja jestem odpowiedzialna za ogarnięcie bagaży. Dominika zadaniem jest przygotowanie motocykla, sprzętów elektronicznych (typu aparat, dron, nawigacja itd.) oraz wszelkich kabli i ładowarek. Podczas wyprawy on też odpowiada za bezpieczne dowiezienie nas do wszystkich, wytyczonych celów, pilnuje wszystkich niezbędnych opłat oraz fotografuje i nagrywa. Ja natomiast jestem od dopilnowania, aby wszystko było naładowane, od zamawiania i kupowania, a także od wsparcia, jeśli zajdzie taka potrzeba…
Kiedy postanowiłaś, że prowadzić motocykl będziesz też Ty? Jak wspominasz swoją naukę jazdy motocyklem? Nauka jazdy to była łatwizna czy wprost przeciwnie?
Po około dwóch latach postanowiłam, że spróbuję własnych sił jako kierowca. Moja pierwsza lekcja to był koszmar! Kiedy instruktor posadził mnie na motocyklu, wytłumaczył gdzie sprzęgło hamulec itd. i kazał jechać – to w tym momencie chciałam uciekać! Myślałam sobie: „Co ja tu robię i jak się z tego teraz wyplątać?” (śmiech). Ale po chwili naszła mnie inna myśl, że nie mogę teraz się rozmyślić, bo na pewno usłyszę od niektórych słynne „A co ja mówiłem/am? To nie jest dla bab!”. To mnie na serio zmotywowało i już wiedziałam, że nie ma co się poddawać na starcie! Z każdą lekcją było coraz lepiej, okazało się, że wykonuję poszczególne zadania coraz sprawniej i przychodzi mi to z niejaką łatwością. Egzamin zdałam za pierwszym podejściem – z czego byłam niezwykle dumna! Tak naprawdę niektórzy nadal nie wierzyli, śmiali się, gdzieś tam pod nosem i mocno się zdziwili. No bo gdzie taka chudzina, taka grzeczna dziewczyna… na motocyklu?
Jakim motocyklem jeździsz? Ten model spełnia Twoje oczekiwania? A może masz jakiś swój wymarzony?
Pierwszy motocykl, jaki kupiłam, to stare BMW F650 GS, które nazywałam „tłuczkiem”. W tamtym czasie mój mąż uprawiał jazdę enduro swoim BMW GS 1200 ADV i bardzo mnie to zainteresowało. I faktycznie, przez pierwszy rok czy dwa, dzielnie mu towarzyszyłam. Jeździliśmy razem po polnych drogach, lasach, szutrach. Mam na koncie także swój malutki sukces – wzięłam z mężem udział w rajdzie „Wielkopolskie Szutry” i go ukończyłam. Jednak nie obyło się bez upadków, lądowania w krzakach i urwanego błotnika (śmiech). Mimo tych przygód, w mojej pamięci to bardzo ekscytujące i pozytywne wydarzenie.
Po jakiś dwóch latach tego „szaleństwa”, jednak uznałam, że czas zmienić maszynę na nieco młodszą i przerzucić się na jazdę, raczej turystyczno-szosową. Kupiłam piękną czerwoną Hondę CB 500 X i jeżdżę nią do dziś. Uważam, że jest to motocykl stworzony dla mnie, stworzony dla kobiety. Mimo jej niecałych 200-stu kilogramów, nie czuje się tego ciężaru podczas jazdy. Prowadzi się gładko, płynnie, pięknie mruczy, jest niezwykle zwinna w jeździe miejskiej i daje sobie również radę przy większych prędkościach. Na dodatek jest niezwykle ekonomiczna w użytkowaniu. Na ten moment nie marzę o niczym innym, ponieważ uważam, że znalazłam taki model, który jest w tym momencie dla mnie najlepszy.
Porównując do jazdy „na plecaku” – jakie odczucia daje Ci samodzielne prowadzenie motocykla?
Mogłabym powiedzieć, że wsiadając na motocykl staję się kimś zupełnie innym. Na co dzień jestem raczej spokojna, nieco nieśmiała, niezdecydowana, ale kiedy już wkładam na siebie to całe „motocyklowe umundurowanie” i kask, to od razu czuję większą pewność siebie. A kiedy usłyszę pomruk silnika mojej Hondy i ruszam, to mam wrażenie, że już jestem zupełnie inną osobą. Tu wiem, że mogę polegać tylko i wyłącznie na sobie – od moich decyzji zależy, w dużej mierze, moje bezpieczeństwo. Trzeba je podejmować bardzo szybko i z dużą pewnością, nie ma tu miejsca na dylematy, wątpliwości, czy długie zastanawianie się i roztargnienie.
Jaki wyjazd motocyklowy najlepiej wspominasz i dlaczego?
Podróż, jaką wspominam najmilej, to Bałkany trzy lata temu. Była to pierwsza trasa zaplanowana przez nas samodzielnie, od A do Z. Obejmowała trasę przez: Słowację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Albanię , Serbię i Czechy. Jechaliśmy z grupą przyjaciół, łącznie na 4 motocykle. Było w tej podróży wszystko to, co lubię najbardziej, czyli czas spędzony wspólnie z mężem, ciepły klimat, piękne widoki, masa punktów do zwiedzania, ale znalazł się też mały moment na odpoczynek, kąpiel w basenie i opalanie. Była to też dla mnie pierwsza motocyklowa podróż zagraniczna (wcześniej Dominik był sam w Chorwacji i z 12-letnim synem w Rumunii), która trwała niemalże dwa tygodnie. Wyruszałam (jak to my kobiety często mamy) z poczuciem winy , że na tak długo zostawiam dom i dzieciaki. Ale miałam to szczęście, że zostały one pod dobrą opieką rodziny i wręcz skakały z radości, że będą mieć wolne od mamy i taty (śmiech).
Tak mniej więcej po jednym, czy dwóch dniach, stresy minęły i oddałam się w całości podróży. Długodystansowa jazda motocyklem, szczególnie jako plecak, daje mi to cudowne uczucie wolności. Człowiek jest wtedy tu i teraz, żyje tylko i wyłącznie podróżą. Nie ma spraw z pracy, domu, obowiązków, codziennej rutyny – jest tylko skupienie na drodze, podziwianie okolic, radość i ekscytacja z odkrywania nowych miejsc.
Uważam, że jest to również świetny sposób na spędzanie wspólnego czasu ze sobą, poznawanie się nawzajem w nowych, często nieoczywistych sytuacjach. Można by też powiedzieć, że to niejako próba charakterów, ponieważ czasem bywa ciężko. Zdarza się, że w wyniku przeciwności losu, ostrych burzy po drodze, niespodziewanych korków, wypadków i innych opóźnień – podróż, która tego dnia miała trwać 7-8 godzin, wydłużała się do 13-14 godzin i do hotelu zajeżdżamy późnym wieczorem, a nawet nocą, wyczerpani i słabi. A tu trzeba jeszcze rozpakować wszystkie manatki, pamiętać o naładowaniu interkomów, telefonów, baterii od aparatu, dronu i innych rzeczach, aby na rano wszystko było gotowe do dalszej jazdy. Niby nic, ale jednak wymaga to pewnej logistyki, dobrej organizacji i determinacji, a przy tym trzeba zachować spokój i wspólnie się wspierać, mimo zmęczenia.
Masz jakiś wymarzony kierunek podróży? Jakie macie plany na sezon 2022?
W tym sezonie planujemy wybrać się w podróż do wymarzonej Toskanii. Pomału zaczynamy przygotowania, dokonujemy pierwszych rezerwacji, planujemy poszczególne punkty podróży, układamy plan zwiedzania itp..
Najnowsze
-
Test Skoda Enyaq Coupe RS Maxx. Ile warta jest najdroższa Skoda w historii?
Kiedy debiutowała na rynku, wielu przecierało oczy w niedowierzaniu. Elektryczna Skoda wyceniona na ponad 300 tys. złotych zwiastowała poważną zmianę wiatru w ofercie czeskiego producenta. Co otrzymamy, kupując najdroższy model w historii marki? Sprawdziłyśmy to, testując model Enyaq Coupe w topowej wersji wyposażenia RS Maxx. -
Gosia Rdest z kolejnym podium w tym roku!
-
Brak miejsca na pieczątki w dowodzie rejestracyjnym. Czy trzeba wymieniać go na nowy?
-
Ford Puma 2024 – test. Miejski crossover ze sportowymi korzeniami
-
La Squadra One Shoot – do takich samochodów wzdychają fani motoryzacji!
Zostaw komentarz: