Edyta Klim

Lucyna Marachowska na motocyklu spełnia marzenia

Motocyklowy świat Lucyny Marachowskiej pomalowany jest na zielono. Minęło trochę czasu, zanim mogła rozwinąć motocyklową pasję, ale teraz już nic nie jest w stanie jej zatrzymać!

Kiedy serce mocniej zabiło Ci do motocykla? Co sprawiło, że  postanowiłaś zostać motocyklistką?

Przygoda z motoryzacją zaczęła się u mnie w wieku 8 lat. Wtedy właśnie mieszkałam na wsi, a gdy zaczęłam chodzić do drugiej klasy szkoły podstawowej, tato kupił mi czerwoną motorynkę. Radość była niesamowita! Z  kolegami, którzy mieli „komarki”, jeździliśmy po wiejskich dróżkach. Gdy miałam karę i nie wolno mi było jeździć, to ukradkiem wyciągałam motorynkę z garażu, przepychałam po cichu i dopiero za bramą na kopa odpalałam. To było silniejsze ode mnie (śmiech). Będąc w liceum jeździłam razem z tatą na MZ ETZ 250, następnie Jawą 350. Potem była przerwa na studia, rodzinę i dzieci.

To w jakim wieku do tej pasji wróciłaś?

Miałam 30 lat, gdy kupiłam zielone Kawasaki 250 Ninja. Mała „Kawa” miała być na rok, a przejeździłam nią 5 sezonów, bo to idealny motocykl dla kobiety na początek – lekki, łatwy w prowadzeniu i wybaczający błędy. Zakochałam się w nim, jak go tylko zobaczyłam. Gdy już nabrałam większej wprawy i praktyki, to kupiłam moje wymarzone Kawasaki ZX6R 600P. Zakochałam się w jego oczach i jest ze mną po dzień dzisiejszy. Dla mnie ten motocykl jest idealny, nie wyobrażam sobie innego, choć to ścigacz, nie turystyk. Wszystko mi w nim pasuje, nawet pozycja, która dla wielu innych ludzi jest bardzo niewygodna. Jeździłam na próbę innymi motocyklami, by mieć porównanie, ale zawsze moja zielona Ninja wygrywała.

Muszę tu wspomnieć o ubiorze – mój instruktor zawsze mi powtarzał: „Stać Cię na motocykl, to  powinno Cię stać na ubiór, bo bezpieczeństwo jest bardzo ważne”. Dlatego wybrałam wszystko z górnej półki: jeżdżę w  kasku  Shoei, kombinezonie Dainese i butach Sidi. Zdaje sobie sprawę, że każdy wyjazd niesie za sobą ryzyko wypadku, dlatego staram się zabezpieczyć ciało, jak tylko mogę.

Zieleń to kolor, który Cię wyróżnia?

Jak Kawasaki to tylko zielone, a to malowanie, które posiada moja Ninja jest przepiękne! Widoczne na ulicy, rzucające się w oczy. Pamiętam, że gdy podjęłam decyzję o przesiadce na mocniejszy motocykl – wystawiłam małą Ninja na sprzedaż, ale gdy się okazało, że od ręki ktoś chciał ją kupić, to jej nie sprzedałam (śmiech). Dotarło do mnie, że nie będę miała czym jeździć, zanim trafię na wymarzone Kawasaki Ninja ZX6R. Pasja motocyklowa wkręca, to trochę taki sposób na życie: przygody, wypady ze znajomymi, aktywny tryb życia. Dlatego nie wyobrażałam sobie, że nie będę miała motocykla. Wtedy postanowiłam najpierw kupić większą Ninja, a dopiero sprzedawać mniejszą.

Moją „Kawę” ZX6R mam od 2016 roku, jest to motocykl bardzo charakterystyczny, gdyż rzadki, wychodził tylko w latach 2007-2008. Dbam o nią bardzo, nie stawiam na koło, a po każdej dłuższej trasie robię jej przegląd i nigdy mnie nie zawiodła. W moim województwie kujawsko- pomorskim w tym malowaniu jest tylko mój motocykl, dlatego gdy wyjeżdżam na drogę, każdy wie, że jedzie Lusi (śmiech).

Strój i warkocz też chciałaś mieć charakterystyczny?

Z nowym motocyklem postanowiłam kupić sobie nowy kombinezon w malowaniu zielonym,  żeby pasował do motocykla. Zielony warkocz dołączyłam, aby było widać, że jedzie kobieta. Zawsze zwracałam uwagę na szczegóły, dlatego podoba mi się spasowanie kolorystyczne z motocyklem, starałam się aby i u mnie tak było. Nawet kombinezon robiłam na zamówienie, ponieważ w zielonym malowaniu akurat nie było. Każdy kto mnie zna wie, że zielony to mój kolor przewodni, ale to ta pasja sprawiła, że zaczęłam się tym bawić i dobierać gadżety w kolorze zielonym. Oczywiście kij do selfie też mam zielony (śmiech).

Zdaje sobie sprawę, że jestem charakterystyczną motocyklistką, rozpoznawaną wśród innych kobiet motocyklistek. Czasami mam takie śmieszne sytuacje, gdy ktoś kto mnie nie zna osobiście, pisze do mnie w wiadomości, że widział mnie tu czy tam, bo rozpoznał po warkoczu, kombinezonie i motocyklu. Tak było nawet wtedy, gdy pojechałam do Holandii, pozwiedzać wiatraki. Byłam w szoku, bo nikomu o tym nie mówiłam, a jednak ktoś mnie rozpoznał.

Swoimi podróżami udowadniasz, że ścigacz to model do podboju świata, jak i poszalenia  na torze?

Po kupnie Ninja 250 postanowiłam się podszkolić i przypomnieć prawidłowe manewry. Zaczęłam jeździć na torze w  Bydgoszczy, pod okiem instruktora – kolegi. Szło mi  całkiem dobrze, pozycje potrafiłam ułożyć tak, by schodzić na kolano. Po roku jazdy na torze zapytałam kolegi, co mogłabym jeszcze poprawić, zmienić i pamiętam do dzisiaj jego odpowiedź: „Zmień motocykl, na tym już więcej nic nie wyciśniesz”. Jeździłam wtedy bardzo dużo – w sezonie potrafiłam nakręcić od 15-20 tyś km, zaczynałam od swojego województwa, potem zaczęłam się oddalać… Mazury, Kaszuby, morze.

Jeździłam sama, ale potem wpadłam na pomysł, żeby założyć grupę motocyklową, zacząć spędzać czas w grupie, zwiedzać i bawić się pasją. Na początku zamiar był taki, że miały to być tylko kobiety, ale nie było ich zbyt dużo, więc dołączyli do grupy także mężczyźni. Grupa i strona na FB „Aktywne Motocyklistki i aktywni Motocykliści Bydgoszcz” istnieje do dzisiaj. Robimy wspólne wydarzenia, razem jeździmy, spotykamy się, spędzamy fajnie czas – zwiedzając i podróżując, czy to dalej czy bliżej.

To co jest Ci bliższe – jazda po torze czy po świecie?

Podróże motocyklowe stały się bliższe memu sercu, sprawiają mi więcej radości, a dzięki nim kształtuje charakter, siłę walki, opanowanie i współpracę w grupie. Poznaje nowe osoby, miejsca, zwyczaje i obyczaje różnych regionów czy krajów. Bardzo mi się podoba, że mogę dojechać motocyklem gdzie chcę, w miejsca, do których samochodem nie byłabym w stanie dotrzeć szybciej, niż inną komunikacją. Najważniejsze jest to, że odpoczywam wtedy psychicznie, skupiam myśli na widokach i samej jeździe, by było bezpiecznie. Tylko ja, motocykl, skupienie…

Gdzie do tej pory dotarłaś na motocyklu?

Zgodnie z kierunkami świata: od północy przejechałam całą linię brzegową od Świnoujścia po Hel. Od wschodu: Mazury, Podlasie, Bieszczady, poza granicę wschodnią jeszcze nie udało mi się pojechać. Od południa w Polsce: Pasmo gór od Wałbrzycha – Sudety, Beskidy, Tatry  po Solinę czyli Bieszczady. Dalej Czechy, Słowacja, Węgry i Rumunia wraz z trasami obowiązkowym – Transalpina i Transfogaraska. Od zachodu: Niemcy, Luxemburg (samodzielna podróż), Francja północna (patrząc od Paryża), Belgia i cała Holandia, gdzie byłam 4-ry razy. Lazurowe wybrzeże od Mentona do Saint-Tropez, Kanion Verdon dookoła, Prowansja, Włochy ze słynnym Stelvio i jeziorem Garda, Wenecja, Toskania, Szwajcaria i Austria. W tym roku była Korsyka w 2 tygodnie, objazdówka dookoła całej wyspy.  

Wow! Sporo się tego uzbierało. Wszędzie dojeżdżasz na kołach?

Jestem jak „RoboCop” – tak mnie nazywają żartobliwie (śmiech). Potrafię moja „Kawą” przejechać  na raz 1250 km, zatrzymując się co 200 km na tankowanie. Mam taką zasadę, że co drugie tankowanie odpoczywam, zjadam kanapkę, 20 minut relaksu, wyciągnięcia nóg i dalej w drogę. Wszędzie dojeżdżam motocyklem, bo nie boję się długich tras. W mojej głowie nie ma limitu kilometrów – wsiadając na motocykl wytyczam sobie punkt docelowy i jadę, nie patrzę ile kilometrów zostało mi do końca, tylko podziwiam miejsca, które mijam. Nie lubię kręcić się po mieście z nudów, dla mnie to bez sensu, strata pieniędzy na paliwo.

Która z tych podróży najbardziej zapadła Ci w pamięć i przyniosła najwięcej radości?

Na 40-urodziny wymarzyłam sobie, że  pojadę motocyklem na Lazurowe Wybrzeże. Wszystko zaplanowałam samodzielnie, wykupiłam noclegi już w styczniu, zrobiłam szczegółową trasę punktów, które chcę zobaczyć. Na Lazurowe Wybrzeże pojechałam grupą na 4 motocykle. Był to koniec czerwca 2020 roku, panowała pandemia, więc czekaliśmy, czy otworzą nam granice i będzie można jechać. Udało się! Urodziny świętowałam na plaży w Nicea, patrząc w cudowne lazurowe morze… To najpiękniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć!  Bo wśród bliskich mi osób, jednocześnie powiązany z pasją i z cudowną otoczką, związaną z wybranym miejscem. Mieliśmy jedną bazę noclegową i codziennie z tego miejsca ruszaliśmy odkrywać uroki Lazurowego Wybrzeża. Pamiętam, że w Monaco pętle formuły F1 przejechałam chyba z 5 razy (śmiech).

Lazurowe Wybrzeże zachwyciło mnie swoja linia nadbrzeżną, pięknym lazurowym morzem, czerwonymi skałami, upalnym klimatem, krętymi drogami i ogólnie całokształtem. Kanion Verdon to jeden z punktów tej podróży i to było coś! Pamiętam, że zachwyt gonił zachwyt i w życiu nikt z nas nie widział tak turkusowej, słodkiej wody. Oczywiście skorzystaliśmy z tej możliwości i się wykąpaliśmy, ale nie starczyło nam czasu, by popływać pontonami. Śmialiśmy się, że jest pretekst, by tam jeszcze wrócić…

Druga podróż, która wywarła na mnie niesamowite wrażenie to dzika, przepiękna Korsyka, gdzie byłam na przełomie czerwca i lipca 2021 roku. Poświeciłam na nią również dwa tygodnie i objechałam dookoła. Widoki były zbliżone do Lazurowego Wybrzeża, ale bardziej dzikie, z mniejszą ingerencją z zewnątrz. Plaże przepiękne, turkusowo-lazurowe, piaszczyste, a góry od czerwonych po brunatne, przechodzące w żółte.  Między górami biegły niekończące się kręte drogi z wyznaczonymi punktami widokowymi. Żeby spotkać tam długi, prosty odcinek drogi, to graniczyło z cudem. Po górach jeździłam się z prędkością 50km/h, więc był czas, by podziwiać widoki, zatrzymać się na punktach widokowych i zrobić fotki .

Północna Korsyka to przeważnie plaże ciemne i kamieniste, morze turkusowe z wystającymi skałkami czy kamieniami, a góry złociste i w odcieniu czerwonej cegły. Stolica Ajaccio słynie z tego, że znajduje się tam pomnik i dom rodzinny Napoleona Bonaparte. Plaże piaskowo-żwirowe, przylądek Parata i piękne wyspy Sanguinaires, Bonifaccio białe klify, kręte drogi, widoki z góry na rozciągające się morze – jest na czym oko zawiesić. Drogo ale warto, bo nigdzie indziej nie widziałam takich widoków, a zjechałam już kawałek Europy.

A jest taka podróż, która Cię nie zachwyciła?

Niestety są też wycieczki, które widokowo mnie rozczarowały, ostatnio była to Rumunia. Pojechałam tam na 5 motocykli i chciałam porównać uroki Bałkanów z zachodnią Europą. Wielu motocyklistów tam jeździ i podziwia trasy, a mnie osobiście Tranfogaraska rozczarowała. Początek trasy do tunelu, owszem piękny, wysokie góry, ale reszta to droga prowadząca wśród wiosek, jak w Bieszczadach. Nie tego się spodziewałam. Za to drogi i infrastruktura bardzo rozwinięta. Czysto, drogi w 80% równe, markety, galerie, ceny jak w Polsce – to na plus. Niestety Karpaty to nie Alpy, ale było fajnie i cieszę się, że byłam, widziałam i mam porównanie.

Jak wygląda u Ciebie planowanie dłuższych wypraw?

Szykując się do takiej podróży, plan zwiedzania i trasy układam sama – zawsze dużo czytam o danym miejscu i kraju, posiłkuje się forami dyskusyjnymi i grupami. Uwielbiam takie podróżowanie, bo łączę pasję z odkrywaniem nowych rzeczy. Wygląda to tak, że np. dojeżdżamy do Monte Carlo, zostawiamy motocykle i zwiedzamy, mamy jedną bazę noclegową. Jest pora na odpoczynek, zjedzenie czegoś dobrego (np. posmakowanie owoców morza) i powrót na nocleg.

Te dłuższe podróże motocyklowe planuje zazwyczaj w wakacje, bo wtedy mam wolne w pracy (jestem nauczycielką). Potrzebne rzeczy pakuje w tylny kufer i ewentualnie tankbag na siedzenie. W kufrze mam: rzeczy osobiste, ubrania, buty. W tankbag pakuję: narzędzia, obowiązkowo trytytki, szarą taśmę, zestawy naprawcze do kół, linkę do sprzęgła i spray do łańcucha. W kombinezonie mam zawsze dokumenty i telefon. A wiecie czego nie może zabraknąć w moim kuferku? Szpilek i sukienki! Bo przecież jestem kobietą, pomimo troszkę męskiej pasji i nigdy o tym nie zapominam, a poza tym uwielbiam szpilki!

Jak udaje Ci się zgrać pracę i rodzicielskie obowiązki z podróżowaniem? Nie ma wspólnych wyjazdów na wakacje?

Hmmm, wystarczy dobra organizacja i spasowanie logistyczne (śmiech). W czasie, gdy ja jestem na wyjeździe motocyklowym (np. 2 tygodniowym), to moi synowie są na obozie lub kolonii. Po powrocie jedziemy wspólnie gdzieś razem. Często działamy spontanicznie, pada pytanie – jedziemy tu czy tu? I jak jest akceptacja chłopców, to wsiadamy w auto i w drogę. Mamy taką zasadę w domu, że w tygodniu poświęcam czas rodzinie: basen, rolki, rowery, narty (zależy od pogody), a weekendy są dla mnie i wtedy mogę pojechać gdzieś motocyklem, oddać się pasji. Cudowne jest to, że oni to rozumieją, dzwonią do mnie w czasie jazdy (mam intercom, mogę zawsze odebrać telefon) i pytają gdzie jestem, co fajnego zobaczyłam. Są dumni z tego, że mają mamę motocyklistkę.  Naprawdę jak się chce, to można wszystko pogodzić. Wychodzę z założenia, że jak mama będzie szczęśliwa, to i reszta rodziny również!

Jakie masz jeszcze marzenia związane z motocyklami, inne modele czy kierunek podróży?

Co do modelu, to chyba nie było pytania? (śmiech) Moja „Kawa” to moje marzenie – idealny motocykl dla mnie i nie wyobrażam sobie zmiany na inny. Co do kierunków podróży, to pierwszym marzeniem jest Norwegia i droga Trola, wraz z wejściem na Trolltunga czyli słynny język trola. Drugie marzenie – to objazdówka od Chorwacji po Czarnogórę i Albanię, promem na Sycylię i powrót przez Włochy do Polski. Wszystko kosztuje, więc biorę się do pracy i oszczędzam. Spełniam marzenia, bo wiem, że bardzo mnie to uszczęśliwia i czuję się spełniona. Kocham podróżować i motocykl mi w tym pomaga. Dopóki będę miała siły, to będę podróżować i odkrywać nowe miejsca.

Fanpage: https://www.facebook.com/aktywnibydgoszcz

Instagram: https://www.instagram.com/aktywnimotocyklisci/

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze