Edyta Klim

„Motylowa” powiedzieć może, że motocyklem lata, nawet do Baku!

Anna „Motylowa” Ślakowska szlifuje umiejętności jazdy w terenie i snuje kolejne plany na motocyklowe wojaże. Pasja motocyklowa i rodzina faktycznie dodały jej skrzydeł!

Motyle to taki Twój znak rozpoznawczy? Skąd przyfrunęły do Twojego życia?

Motyle przyfrunęły do mojego życia w dniu, w którym poznałam mojego męża. Przedstawił się jako „Motyl”, gdyż taką ksywkę ma w naszym motocyklowym świecie i tak już zostało… A raczej on został ze mną, albo ja z nim (śmiech), a znajomi z czasem zaczęli do mnie mówić „Motylowa”. Taka ksywka zobowiązuje, więc na swój motocykl przykleiłam pierwszego, jeszcze nieśmiałego motyla. I tak już od 10-ciu lat, w każdej postaci, motyle towarzyszą mi w życiu. Nawet moje koleżanki i rodzina obdarowują mnie motylami, np. w formie biżuterii, odzieży, figurek. Poza tym, to chyba też taka metafora – mąż „Motyl”, motyle w brzuchu, motyle naklejone na baku…

Jak to było z tą samotną wyprawą do Baku? Była w planie i będzie?

No właśnie, te motyle na i do Baku (śmiech). Pomysł zrodził się spontanicznie, jak większość rzeczy w moim życiu… Nie wiadomo dlaczego, kiedyś w mojej głowie pojawiła się piosenka Filipinek „Batumi” i nie dawała mi spokoju, nie chciała odejść. Nagle „zapaliła mi się żaróweczka” –  no tak! Przecież ja też mogę pojechać do Batumi i na własne oczy obejrzeć herbaciane pola. A z Batumi jest już całkiem blisko do Baku. Mój mąż, kiedyś z kolegami, pojechał na wyprawę na wschód i dotarł właśnie do Baku. Strasznie mu tego zazdroszczę, więc stwierdziłam, że ja też chcę! No i wymyśliłam sobie, że pojadę tam sama, skoro on już tam był.

Rozpoczęły się „przymiarki”, wstępne planowanie trasy, wypytywanie znajomych, którzy tam byli, analiza możliwości i kosztów. Trzeba było uzgodnić urlop w pracy, bo wiadomo, że standardowe dwa tygodnie to za mało na taką wycieczkę – zakładając, że chce się coś jeszcze zobaczyć, a nie wyłącznie pędzić autostradami (których szczerze nienawidzę). Wyliczyłam wstępnie, ze będzie to jakieś 10.000 km. Rozpoczęłam rozmowy ze sponsorami, znalazłam Patrona Honorowego i… przyszła pandemia! Jednak ona nie zniszczyła moich marzeń, tylko je po prostu przesunęła w czasie.

Twoja rodzina jest motocyklowa? Jaka była po kolei historia tej Waszej pasji?

Oj tak! Cała moja, zwariowana rodzinka jest zmotoryzowana. Zaczęło się w sumie od mojego taty, który w młodości jeździł motocyklami, a potem był samochodowym kierowcą rajdowym. Zawsze lubiłam patrzeć, jak naprawia samochody i godzinami mogłam siedzieć w garażu. Jednak od zawsze bardziej mnie ciągnęło w kierunku dwóch kółek. Nawet prawo jazdy kat. A zdałam w tajemnicy przed wszystkimi – zrobiłam sobie taki prezent na 18-te urodziny (śmiech). Potem pojawił się pierwszy mąż – oczywiście motocyklista, ale życie zmusiło nas, żeby motocyklowe plany odłożyć na jakiś czas…

No i w końcu w 2000 r. udało mi się kupić swój pierwszy motocykl – była to Jawa 350, nazywana przeze mnie pieszczotliwie „zJawą”. Szybko ją pokochałam, do tego stopnia, ze jeździłam nią prawie 10 lat! W 2002 r. udało mi się samotnie (z wyjątkiem kilku fragmentów trasy) objechać nią Polskę, wzdłuż granic. Jaki to był wyczyn! Samotna dziewczyna na dwusuwowym motocyklu! Być może wspomnienie tamtych chwil przyczyniło się do pomysłu wyprawy do Baku.

Potem były kolejne motocykle i różne zawirowania życiowe. Dziś nasza rodzinka wygląda tak, że oprócz mnie, na własnym motocyklu jeździ oczywiście mój mąż „Motyl”, moja najstarsza córka i jej narzeczony. Syn ma w planach zakup motocykla, a najmłodsza córka „podbiera mi”, na przejażdżki po podwórku, mojego „małego Dominatora”. Ich ojciec również jest czynnym motocyklistą, a także jego dziewczyna jeździ na motocyklu – taka to nasza, patchworkowa rodzinka.

Od początku ciągło Cię na bezdroża? Jaki był Twój pierwszy motocykl i kolejne?

Chyba tak, choć na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Frajdę miałam nawet wtedy, jak „zJawą” mogłam ominąć korek bardzo dziurawymi poboczami (śmiech). Ale jakoś tak wyszło, że w moim otoczeniu wszyscy jeździli wtedy tylko „po czarnym”, więc i ja nie próbowałam za bardzo jazdy offroad. Potem były kolejne motocykle, też szosowe. Dopiero „Motyl” pokazał mi, jak fajnie może być poza asfaltem. Miałam Hondę Deauville, która średnio nadaje się do jazdy terenowej, więc szybko zapadła decyzja o zakupie czegoś bardziej odpowiedniego na szutry. Wtedy nawet przez głowę mi nie przeszło, że aż tak spodobają mi się błota i bezdroża – serio! Małym problemem okazała się moja długość nóg, bo nie ma zbyt wielu niskich sprzętów, które mają zacięcie enduro i jeszcze mieszczą się w zakładanym budżecie.

To jaki model dla siebie wybrałaś?

W końcu udało się i kupiłam BMW F650GS. Obniżyłam w nim siedzenie (wzięłam nożyk tapicerski, wykroiłam kawał gąbki i obszyłam na nowo), dodałam kilka bajerów i miałam gotowy, fajny motocykl do nauki jazdy po bezdrożach. Późno się za to zabrałam, bo w wieku czterdziestu kilku lat zaczęłam się taplać w błotku, jak dziecko, ale błoto naprawdę wciąga (śmiech). W tamtym czasie dołączyłam do grupy „Baby na Motóry”, gdzie są cudowne dziewczyny i one mnie jeszcze bardziej zmotywowały do nauki i zabawy w terenie. A po kilku latach przyszedł czas na zmiany…

Mój maż, chyba jako jedyny, wierzył w to (i co ważne – przekonał do tego też mnie), że mimo niewielkiego wzrostu i niezbyt dużej siły, dam sobie radę na BMW R1200GS – tzw. olejaku. Ja, „kurdupel z metra cięty, mam cycatego GS” – dla mnie to ukoronowanie marzeń! Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie jeździć na takim kolosie, a mam teraz swój, wymarzony od lat, motocykl. Wprawdzie do ziemi sięgam jedną nogą… ale jest cudownie! (śmiech)

I było się czego bać?

Tak! Zdecydowanie (śmiech). Ten motocykl waży 250kg, z kuframi i wyposażeniem dodatkowym to pewnie z 300 kg będzie! A jeszcze namiot, kuchenka i inne biwakowe rzeczy, jak jadę gdzieś dalej. Pierwsze czego się nauczyłam, to podnosić go po upadku (śmiech). Paradoksalnie okazało się, że na tym ogromnym motocyklu, o wiele łatwiej pokonuje się szereg przeszkód i przyjemniej przemierza dalekie dystanse. Nauczył mnie pokory i wymaga ode mnie znacznie większej wprawy w jeżdżeniu, ale to chyba dobrze? No i mniej się podpieram w terenie, bo i tak nie dosięgam ziemi (śmiech). Wiem, że za mało jeszcze potrafię, żeby jeździć nim w tzw. „ostrym offie”, ale ciągle się uczę…

Jak byś zmotywowała inne dziewczyny o niskim wzroście do spełniania motocyklowych marzeń?

Powiedziałabym tak: „Nie słuchaj tych, którzy mówią, że jesteś za mała, za niska, masz za mało siły, nie dasz rady, „nie ogarniesz”… Posłuchaj tych, którzy mówią – do odważnych świat należy! Spróbuj! Jak się wywalisz, to podnieś sprzęt, popraw koronę i spróbuj znowu! Nie pozwól, by ktoś ograniczał twoje marzenia”. Czasami trzeba motocykl obniżyć, można wyciąć bardzo mocno siedzenie, jak u mnie. Ale warto przynajmniej spróbować!

To teraz wolisz długie wyprawy po bezdrożach, czy konkretny, ale krótki wycisk w terenie?

Chyba to i to. Każdy z takich wyjazdów to zupełnie inna bajka, bo daje inne doznania. Czasami fajnie jest pojechać gdzieś na chwilę, umęczyć się, wylewać wodę z butów i wilgotnymi chusteczkami wycierać twarz. A czasami przyjemniej jest pojechać w dłuższą trasę. Wiadomo, wtedy trzeba zupełnie inaczej „rozkładać siły”. O! Właśnie tak było ostatnio, gdy wybrałam się z „Motylem” na TET (https://transeurotrail.org/poland/). Mieliśmy w planach przejechać z Zielonej Góry do Kazimierza nad Wisłą tym szlakiem, ale w połowie drogi odpuściłam. To chyba nie był mój dzień, a do tego świadomość, że w poniedziałek muszę być w pracy… No i ten piach, ciągnący się zbyt długo (jak dla mnie). Ale ja tam jeszcze wrócę, najpierw lekkim motocyklem, a jak podszlifuje swoje umiejętności, to na GS.

W jakie fajne miejsca Cię poniósł motocykl do tej pory? Którą wyprawę najlepiej wspominasz?

Jeżdżę głównie po Polsce – w myśl zasady: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Najchętniej wracam myślami do, wspomnianej na początku, wyprawy wokół Polski. Chyba dlatego, że była to moja pierwsza, wielka wycieczka. W tamtym czasie zbyt wiele kobiet nie jeździło jeszcze na motocyklach – mój wyczyn został nawet zauważony przez TV ogólnopolską. Dobrze wspominam też wyjazd na rumuńską Transalpinę i Transfagaraską – to była nasza spóźniona podróż poślubna. A tak przy okazji wspomnę, że cały ślub też mieliśmy „motocyklowy” (śmiech). Poza tym, ja się dopiero rozkręcam! Mam w planach zwiedzić jeszcze sporo miejsc, o ile nieśmiertelny duet „praca i kasa” mi na to pozwolą.

Jak wyglądał ten motocyklowy ślub? Warto go było zorganizować w połączeniu z Waszą pasją?

To kolejna długa historia, ale postaram się ją mocno skrócić (śmiech). Ślub braliśmy pod koniec października. Gwiazdy nam sprzyjały i okazało się, że pomimo wcześniejszej, typowo jesiennej aury – było słonecznie, ciepło i pięknie! Postanowiliśmy więc pojechać motocyklem, bo oboje zawsze marzyliśmy o takim szaleństwie. Zaprosiliśmy też do wspólnej przejażdżki kilkoro naszych znajomych. Największym problemem okazała się… moja fryzura, ale dzięki wprawnym rękom fryzjerki i tonie lakieru – udało się ją ocalić. Oczywiście mój bukiet ślubny zrobiony był z motylków (śmiech).

Skończyło się tak, że ze skromnego ślubu, który miał się odbyć w tajemnicy, niemal przed wszystkimi, zrobiła się całkiem niezła zadyma! Mało tego, dowiedziałam się później od wielu znajomych, że oglądali naszą paradę, nie zdając sobie sprawy, że przejeżdżają właśnie „Motyle” (śmiech). Najfajniejsze chyba było to, że tak naprawdę nic nie planowaliśmy, nie pisaliśmy żadnego scenariusza, a wszystko wyszło mega czadowo!

Potwierdzisz, że motocyklowa pasja sprawia, że człowiek wiecznie pozostaje młody?

Chyba każda pasja dodaje skrzydeł, a w moim przypadku – motylich (śmiech). Jak człowiek nie ma pasji, to jego życie staje się ubogie i monotonne. Oczywiście w moim życiu mam też inne zainteresowania, ale to motocykle zajmują w nim najwięcej czasu. Potrafię godzinami siedzieć w garażu i „kręcić śrubki”. Nie mam wtedy czasu narzekać na bolące plecy, czy inne przypadłości, jakie miewają rówieśnicy (śmiech). Motocykle powodują, że pomimo prawie pięćdziesiątki na karku, wciąż chce mi się spać pod namiotem, jeść na śniadanie bułkę z kefirem, siedząc gdzieś na przydrożnym kamieniu. Sprawiają, że mam plany i nadzieje, że się nie poddaję przeciwnościom losu. Może to brzmi trochę banalnie… ale cóż zrobić, ja tak właśnie jest! (śmiech)

 Strona: https://www.facebook.com/Motyle-na-Baku-1460679244066969

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze