Edyta Klim

Moto Złośnica – dzięki samochodom czerpie życie garściami!

Wiktoria Jurczewska to „Moto Złośnica”, która kocha adrenalinę i bardzo szybko się nudzi. Jednak zaryzykujemy stwierdzeniem, że driftingiem nie znudzi się nigdy!

Co jest Twoją największą w życiu pasją?

Moją pasją jest drift, czyli jazda bokiem w poślizgu kontrolowanym – to taka formułka. Dla mnie, to bardziej dymny taniec samochodem. Kocham to uczucie, kiedy leci się bokiem. Nie da się tego opisać słowami. Pamiętam, jak w 2015 roku trafiłam na filmiki Oli Fijał i do 4-tej w nocy przewertowałam pół internetu w tematyce driftu i driftingu. Właśnie wtedy się w tym zakochałam.

Udzielasz się też jako dziennikarka sportowa?

Tak, moim konikiem jest dziennikarstwo i PR. Dwa lata temu, jako studentka dziennikarstwa, poznałam ekipę Driftingowych Mistrzostw Polski, która pozwoliła mi rozwijać dziennikarską zajawkę i tak już z nimi zostałam. Może nie tyle komentuję zawody, co prowadzę relację live i przeprowadzam wywiady z zawodnikami, podczas każdej rundy w sezonie. Dzięki temu poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi, którzy „chorują na drift”. Trafiłam do kolebki driftingu, gdzie słuchając i dopytując, wysnułam plan, że ja też dam radę tak jeździć! I tak się stało…

Od czego zaczęłaś własną przygodę i jak Ci szło?

Odważyłam się kupić tzw. „gruza” z tylnym napędem – to było BMW E30 z silnikiem 1.8l. Bez skrętu, bez ręcznego, bez gwintu. Pojechałam na lotnisko do Białej Podlaskiej na pierwszy trening i sama ciągnęłam lawetą tego strucla (śmiech). To było mega! Serce miałam pod gardłem, nie dowierzając, że właśnie upalam swoje pierwsze opony, kręcąc bączki i ósemki. Teraz buduję swój samochód do driftu i jeżdżę w międzyczasie na treningi, trochę lepiej przygotowanym do tego egzemplarzem.

Masz jakiegoś nauczyciela driftu?

Zaczynałam sama i dużo podpowiadał mi zespół STW Drift Team, ale moim „mistrzem Yodą driftingu” jest Kamil Dzierbicki – zawodnik klasy PRO Driftingowych Mistrzostw Polski. Jest przegenialnym nauczycielem! Potrafi przekazać swoją wiedzę, co nie jest łatwe. Ze stoickim  spokojem tłumaczy mi, co robie źle, przy czym perfekcyjnie wyjaśnia, dlaczego tak się dzieje i mówi, co zrobić, żeby tak nie było. Potrafi także niesamowicie zmotywować i uświadomić mi moje mocne strony. Mega to do mnie dociera i bardzo imponuje. Do tego jest wspaniałym człowiekiem. Wskoczyłabym za nim w ogień. W uszach dźwięczy mi cały czas jego złoty tekst, z jednego z treningów na Torze Kielce: „Ty z nim walczysz, ty się siłujesz. A wy macie współgrać. Genialne! Zachęcam do obejrzenia vloga z tych treningów na moim YT. Filmik oddaje 100% Kamila, jako nauczyciela. Jego teksty są mistrzowskie!

Kto jest Twoim wzorem/idolem w tym sporcie?

Jest jeden zawodnik od którego, tak naprawdę, zaczęła się moja fascynacja tą dyscypliną – pięknym i dostojnym, dymnym tańcem samochodem. Jego przejazdy zawsze przyprawiają mnie o dreszcze. I choćby się waliło i paliło dookoła, to nie jestem w stanie oderwać oczu od oglądania jego przejazdów. To Marek Wartałowicz i jego słynne kąty. Mistrz! Jak oglądałam filmiki z udziałem „rekina”, przerobionego BMW E21 w rękach Marka, to łapałam się za głowę, że można robić tak fenomenalne rzeczy samochodem. Wchodzenie w zakręt tyłem samochodu (tzw. back entry) i płynne wyprowadzenie go w dalszą część trasy – tego się nie da opisać. To trzeba po prostu zobaczyć.

Miałam przyjemność jechać z Markiem na prawym fotelu na Torze Słomczyn. Wow! Ta lekkość, jakby lewitował nad torem przy dużych prędkościach, jednocześnie z poczuciem spokoju i satysfakcji z perfekcyjnego przejechania trasy. Do tego równe dźwięki wydobywające się z wydechu, bez szarpania, bez przerywania. Płynność i kąty. Uwielbiam! Szacun, Marek. Notabene, to z Markiem pierwszy raz w życiu driftowałam podczas Akademii STW Drift Team. Jak dowiedziałam się, że Marek prowadzi lekcje, padło z moich ust proste: „Tylko z Markiem!”. Fakt faktem, że był załamany (śmiech), bo totalnie nic mi nie szło. Ale jak pokazywałam mu filmiki z późniejszych treningów, to pokiwał głową z podziwem. Bezcenne!

Jaki był przełomowy moment w Twoim zainteresowaniu motoryzacją?

Tu musi wjechać ckliwa historia z niedalekiego, notabene, dzieciństwa (śmiech). Miałam 15 lat i tata uczył mnie jeździć, moim przyszłym samochodem – Toyotą Corollą serii E11 (to był niezawodny wóz!). Jeździliśmy po szutrowych, mazurskich drogach, między polami. Kiedy zobaczył, że w miarę ogarniam temat: sprzęgło, gaz, hamulec i kierownicę, to wpadł na genialny pomysł, żeby nauczyć mnie wykorzystywać hamulec ręczny. Jednak nie do zabezpieczenia samochodu podczas postoju (śmiech). Kazał mi się rozpędzić do znacznej prędkości i zaciągnąć ręczny. Chyba go pogrzało!” – pomyślałam. Ale, mój tata był zawodowym kierowcą, woził ważnych ludzi, umiał i lubił wykorzystywać możliwości różnych aut – taki trochę petrolhead.

Przy pierwszej próbie to on zaciągnął ręczny, bo ja się bałam. Ale to uczucie, kiedy sunęliśmy bokiem było niezmiernie satysfakcjonujące, a dźwięk kamyków obijających się o karoserię, dodawał dreszczyku emocji. „Dobra, teraz ja!” – nie musiał mnie już namawiać. Przy drugiej próbie, rozpędziłam się do 60 km/h, skręciłam kierownicę i zaciągnęłam ręczny. Zarzuciło tył, zakurzyło się za nami, a moje serce weszło na 8 tys. obrotów na minutę! To był sztos! (śmiech)

Oczywiście, takie głupoty często nie kończą się najlepiej. Tak było i wtedy, bo podczas sunięcia po szutrze spadła nam opona z felgi. To, w oczach mojego taty, było kolejne wyzwanie dla mnie. Było lato, szła burza i już naprawdę się zbliżała. Tata wyjął lewarek, klucz i dojazdówkę z bagażnika, rzucił mi to pod nogi i powiedział: „Burza idzie, masz jakieś 10-15 minut, żeby założyć dojazdówkę”. Nie było miękkiej gry. Pokazał mi, jak używając przeciwwagi (zawsze byłam malutka, ale wysportowana) poluzować krzyżakiem śruby i jak wykonać wszystkie czynności przy zmianie koła, co teraz jest dla mnie oczywiste. Uwierzycie lub nie – zdążyłam przed burzą i właśnie tego dnia poczułam, że mogę! Jak ja dobrze pamiętam to uczucie, że co z tego, że jestem dziewczyną, skoro właśnie przed chwilą zdjęłam oponę z felgi, lecąc na ręcznym i zmieniłam sama koło! Zawsze robiłam wszystko inaczej, a wtedy przekonałam się, że samochody są moje!

Super historia i pewnie razem z samochodami polubiłaś adrenalinę, ryzyko?

Kocham adrenalinę i bardzo szybko się nudzę. Do wszystkich szalonych rzeczy zawsze byłam i jestem pierwsza. Na wycieczce szkolnej, kiedy inne dziewczyny przeżywały, że boją się wejść na drzewo w parku linowym, to ja byłam już w połowie trasy, żeby zdążyć ją przejść drugi raz, jeszcze szybciej. Na paintballu miałam gdzieś, jak wyglądają moje włosy. Trzeba było się rzucać na glebę, w liście, żeby podejść niezauważonym jak najbliżej flagi. Kiedy latałam jako stewardessa, najlepszymi chwilami w pracy były szkolenia, podczas których ćwiczyliśmy przeprowadzenie ewakuacji pasażerów z pokładu. Krzycząc komendy, trzeba było przecisnąć się przez tłum panikarzy, żeby wyjąć okno awaryjne, które waży 15 kg. A trzeba było je jednym ruchem wyjąć z framugi i położyć na rząd foteli. Na ochotnika robiłam to parę razy, w spódnicy i obcasach (śmiech). Uwielbiałam to robić!

Strach pytać, o Twoje pozostałe pasje (śmiech). Jest coś czego się boisz?

Nurkowanie, kiteboarding, szybka jazda na nartach (i zaliczanie każdej muldy, żeby wyskoczyć), pływanie sportowe i siatkówka… Mnie po prostu nosi! Ubóstwiam się zmęczyć, być szybką i zwinną, a także przekraczać swoje granice. Jedyną rzeczą, na którą się nie zdecyduję, to skok na bungee. Wizja wyrwanych stawów i zdekompletowanego kręgosłupa mnie nie bawi. Ale skok ze spadochronem? Dajcie mi tylko bon na urodziny. Już ładuję się do samolotu! (śmiech)

Jak lubisz użytkować samochody?

Hmm, ciekawe pytanie. Pierwsza odpowiedź, jaka przychodzi mi na myśl, to: „szybko” (śmiech). Moja przyjaciółka, siedząc ostatnio na miejscu pasażera, skomentowała: „Jezu, Ty jeździsz jak taki po***any gówniarz”, ale mówiła to ze spokojem i z uśmiechem na twarzy, siedząc wyluzowana w fotelu, więc, chyba nie robiłam głupot (śmiech). A warto zaznaczyć, że moja przyjaciółka Asia, to przez całe życie, taki mój głos rozsądku.

Mama za to, kiedy wyjeżdżam w trasę, mówi:Ja nie mam żadnych wątpliwości co do Ciebie, bo wiem, że jesteś mądra. Ja się boję o tych idiotów na drodze, bo nigdy nie wiesz, czy obok nie jedzie jakiś pijany albo naćpany”. Ja sama trzymam się tej reguły, że kierowca uczy się całe życie. Z moją ciężką nogą, użytkuję samochody nieekonomicznie. Szczególnie uświadamia mi to moja Mazda MX-5 z silnikiem 1.6, która przy mojej jeździe pali 12l/100km… Ups.

Lubisz też przy nich trochę pomajstrować?

Tak, lubię, choć ubolewam, że teraz mam mało czasu, na takie grzebanie. Ale 2 lata temu zdemontowałam i złożyłam sama całe wnętrze Mazdy. Musiałam to zrobić, żeby wyjąć dywan do kapitalnego prania z błota. Nie pytaj, proszę, jak się tam znalazło – to niechlubna historia (śmiech). Ale fakt, że dużo uniwersalnych rzeczy przy tej pracy się nauczyłam: spinki, kostki, plastiki, kable opatrzyły mi się chyba do końca życia (śmiech). Więcej grzebałam w Corolli – zmieniłam sobie radio na takie z USB, zamontowałam lepsze głośniki, okleiłam maskę w czarny mat i założyłam jej felgi aluminiowe, które sama znalazłam w necie. Nauczyłam się też zmieniać opony na maszynie i to też jest jedno z moich ulubionych zadań przed treningiem. Dużo czasu spędzam u znajomych w warsztatach. Wpadam z kawą, chłopaki pracują, a ja podglądam i zadaję pytania. Mam takiego jednego mentora, który przegenialnie tłumaczy mi zasady działania różnych podzespołów, jak i dlaczego coś się zepsuło, co od czego to zależy itd. To mi pomaga uruchamiać mój mały, techniczny instynkt. Mały, bo jestem „humanem”, ale jara mnie wiedza, jak samochód jest zbudowany i czemu jeździ albo nie.

Dlaczego złośnica, skoro ciągle jesteś uśmiechnięta?

Lubię to pytanie! Jestem uśmiechnięta, bo dzięki samochodom czerpię życie garściami. Czuję, że żyję! Ale do tego jestem dosyć nerwowym człowiekiem. Teraz już zdecydowanie lepiej nad tym panuję, ale w niedalekiej przeszłości, bardzo łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi. Do tego stopnia, że potrafiłam rzucać przedmiotami i krzyczeć. Kiedyś zrobiłam krzesłem dziurę w ścianie i to było strasznie głupie. Ale jeśli coś mnie wkurzy, tak na serio wkurzy, to załączam wtedy „złośnica mode” i podobno mówię wtedy bardzo szybko.

Co Cię najbardziej i najczęściej wkurza?

Najczęściej z równowagi wyprowadzają mnie inni kierowcy, którzy podczas jazdy nie są na drodze w stu procentach. A ja jestem i to mnie wkurza. Jedzie taka i myśli: „Czy zrobiłam mężowi kanapkę z serem, jak chciał, czy jednak włożyłam mu wędlinę?”. I jedzie sobie lewym pasem, na równi z kierowcą na pasie środkowym. „Kurna, wyprzedza mnie baba, nawet na nią nie spojrzę! Przyspieszę”… Czasem, przejechanie 3 kilometrów potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Jak jestem na drodze publicznej to dla mnie misja – przejechać to żwawo, sprytnie, ale bezpiecznie. Ale jak ktoś mi przeszkadza w tej misji, to się złoszczę!

A prowadzisz relacje live zawodów, to jak sobie radzisz wtedy, gdy nie wszystko idzie po Twojej myśli?

Było z tym ciężko, bo bardzo biorę do siebie porażki. Początkowo mocno je przeżywałam, łapałam doły i traciłam wiarę w to, co robię. Byłam przekonana, że to totalnie bez sensu i nieraz chciałam zrezygnować. Jednak pasja do dziennikarstwa i driftingu, budziły we mnie wewnętrzne głosy, które podpowiadały: „Po prostu to rób!”. Wtedy przychodziła motywacja do refleksji. Po rundzie siadałam z tabliczką czekolady i analizowałam relację – to co mówiłam, jak wyglądałam, z kim rozmawiałam, co zmienić w szpiglu. Robiłam notatki, co należy poprawić, co powiedzieć inaczej i starałam się wdrożyć zmiany, podczas tworzenia następnej relacji. Z czasem pogodziłam się z tym, że na żywo, nie da się zrobić czegoś perfekcyjnie, bo nie można zrobić dubla. Zaczęłam po prostu polegać na swoim „flow”, chowając opinie do kieszeni.

Każdy sezon jest mega testem i sprawdzianem dla mnie. Z jednej strony to stresujące, a z drugiej – niesamowite doświadczenie. Trudno wyrazić mi, jak wdzięczna jestem Panu Adamowi Fijałowi, który kiedyś uwierzył w mój potencjał i pozwolił mi się rozwijać z DMP, jednocześnie będąc niesamowicie cierpliwym i wyrozumiałym dla moich błędów. I to m.in. jemu zawdzięczam ogromne pokłady motywacji, żeby dalej działać w teamie mediów. I wiecie co? Nie wyobrażam sobie wakacji bez tej „drift familii”, która tak ciepło przyjęła mnie do swojego grona. Zima jest smutna, bo się nie widzimy – tak słyszałam, ale nigdy tego nie rozumiałam. Przecież konkurują tam miedzy sobą, ekipa spina się miesiącami, żeby zorganizować dobre zawody. Nerwy, stres, awarie – to wszystko jest obok. Jednak dziś i ja doskonale rozumiem tą tęsknotę.

Czego byś chciała jeszcze w życiu spróbować?

Trudne pytanie, bo chciałabym spróbować wszystkiego, co jest: szybkie, dostarcza turbo strzału adrenaliny i sprawia, że przybijam sobie piątkę, że to zrobiłam. Ciągną mnie podróże, ale ze względu na zajawkę na rozwój zawodowy, teraz nie mam na nie czasu. Jednak, niesamowicie chciałabym zbadać Chiny i Japonię. Jara mnie to, że tak dużo ludzi mieszka na stosunkowo małej powierzchni, a ich strefa prywatności praktycznie nie istnieje. Że żyją tak inaczej, produkują dziwne rzeczy. Czuję, że na Dalekim Wschodzie można by znaleźć wiele inspiracji. Japonia ze względów oczywistych – to kolebka driftingu, chciałabym poczuć ten prawdziwy klimat na torze w górach, wśród bujnej roślinności, w samochodach naprawdę japońskich, coraz bardziej niedostępnych w Europie. Zjeść prawdziwe sushi i poczuć prawdziwy jaśmin. A Chiny? Bo jestem ciekawska. Moja głowa nie ogarnia przepychu i ilości rzeczy, które oni tam produkują! Wydaje mi się, że dla nich nie ma czegoś takiego, jak „nie da się”. Często sama wychodzę z takiego „błękitno-ptackiego” założenia, więc chciałabym to zbadać w Azji.

Zostaw komentarz:

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Wszyskie pola są wymagane do wypełnienia.

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze

Najnowsze